Od kilku dni na moim biurku leży książka „Wielki problem drobniaków”. Fascynuje mnie jej tytuł, jako że nasza gospodarka ma właśnie problem z drobniakami.
Od kilku dni na moim biurku leży książka „Wielki problem drobniaków”. Fascynuje mnie jej tytuł, jako że nasza gospodarka ma właśnie problem z drobniakami.
/>
Marek Siudaj, kierownik działu branże i firmy
Pozornie wszystko jest w porządku. Kiedy chcemy kupić w kiosku gazetę, sięgamy po portfel i wyciągamy z niego monety. Podobnie jest w piekarni czy w warzywniaku, jeśli mamy ochotę na śliwki, które o tej porze roku są najlepsze.
Aby zdać sobie sprawę z problemu, trzeba się zastanowić, czego właściwie nie ma w tego typu placówkach. A zwykle nie ma w nich terminali do płatności kartami. Wynika to z tego, że przy niskich kwotach elektroniczne przelewy są nieopłacalne dla sprzedającego. Jako granicę opłacalności można uznać kwotę 20 zł, bo taki limit często stosują sprzedawcy.
Brak elektronicznych drobniaków jest jedną z przyczyn tak dużego udziału gotówki w polskim drobnym handlu. To m.in. dlatego banknoty i monety wybierają starsi ludzie. Zwykle wydają oni stosunkowo niewielkie kwoty. Potrzebują zapłacić za chleb, wędlinę, warzywa. I wiedzą, że aby tego dokonać, muszą mieć monety i banknoty. Nic dziwnego, że postępują ekonomicznie i kiedy idą do bankomatu, wypłacają duże kwoty, aby z nich później regulować płatności za sprawunki. Młodzi mogą biegać do bankomatu codziennie, starsi oszczędzają sobie wysiłku.
O ile jednak kwestia płacenia monetami w piekarni pozornie nie ma wpływu na sytuację i piekarzy, i konsumentów, o tyle są branże, które odczuwają negatywne konsekwencje. Chodzi o firmy, które oferują wartości niematerialne. W ich przypadku internet byłby idealnym kanałem dystrybucji, pod warunkiem że znalazłby się łatwy sposób płatności.
Wyobraźmy sobie sytuację, w której ktoś chciałby kupić legalnie w sieci jedną piosenkę. Ma do wyboru praktycznie dwie możliwości.
Jedną z nich jest płatność SMS-em. Jednak wysokość opłaty ma w tym przypadku luźny związek z wartością piosenki, bo na jej cenę wpływa przede wszystkim prowizja pobierana przez pośredników, a więc firmy rozliczające takie transakcje oraz operatorów GSM.
Drugą metodą jest tworzenie wirtualnych portfeli. Zakłada się je w jednej z firm oferujących takie usługi, a następnie zasila konto. To wymaga trochę wysiłku, nieadekwatnego w stosunku do planów konsumenta, który chce kupić jedną piosenkę.
Ta druga metoda jest tańsza, a niższy koszt wynika ze sprytnego zabiegu. Cena pojedynczych płatności spada, kiedy się je zagreguje. Można to zrobić, bo klient zwykle w końcu nabywa kilka piosenek albo w tym samym miejscu w sieci kupuje co najmniej kilku klientów firmy prowadzącej portfele.
Konieczność płacenia gotówką za drobne zakupy to poważny problem
Co ciekawe, tę samą metodę stosują wspomniani już piekarze. Wprawdzie za chleb płaci się zwykle bilonem czy banknotami o niskich nominałach, ale zawsze trafia się klient, który dysponuje jedynie grubszym banknotem, któremu trzeba wydać resztę. Zwykle pod koniec dnia piekarze mają w kasie sporo banknotów i niewiele bilonu. Dzięki temu koszt obsługi gotówki jest dla nich stosunkowo niski – banki za wpłaty w banknotach pobierają niższą prowizję niż przypadku wpłacenia tej samej sumy w bilonie.
Na dodatek piekarze nie płacą całości kosztów obsługi gotówki. Część przejmuje bank (który potem odbija sobie to w cenie kont i kredytów). Mało tego, nawet banki nie płacą wszystkich rachunków za obsługę gotówki.
Część z nich bowiem bierze na siebie NBP: od kosztów zamówienia metal i papier, ceny projektu przez płatności za wybicie monet czy druk banknotów aż po rozwiezienie ich po bankach. Także NBP ponosi koszty związane z wycofywaniem z obiegu zużytych monet czy banknotów. Można powiedzieć wręcz, że NBP dotuje w części obieg gotówkowy w Polsce.
Zupełnie inaczej jest w przypadku płatności elektronicznych. Tam koszty są dokładnie widoczne dla wszystkich stron, a ponoszą je pospołu klient (w cenie produktu) i przedsiębiorca (w postaci obniżonej marży). Brakuje trzeciego płatnika, którym w obiegu gotówkowym jest bank centralny.
Oczywiście, NBP dba o systemy informatyczne, bezpieczeństwo itd., ale raczej jako nadzorca. Zwykły konsument może odnieść wrażenie, że w tym obiegu bank centralny nie uczestniczy. Podejrzewam, że jest to jedna z przyczyn, dla których Polacy wolą gotówkę. NBP ma bowiem większy autorytet niż inne instytucje finansowe, a więc siłą rzeczy jego produkty („banknoty emitowane...”) cieszą się większym zaufaniem niż oferta innych instytucji finansowych (w tym choćby karty płatnicze).
Całkiem możliwe więc, że do rozwiązania „wielkiego problemu drobnych elektronicznych” konieczny będzie udział banku centralnego i ten rodzaj dotowania, z jakim mamy do czynienia przy gotówce. Trudno powiedzieć, czy najlepszym rozwiązaniem będzie dokładanie do części operacji elektronicznych, o najniższych nominałach, czy może stworzenie dlań odrębnego systemu. Oczywiście, trzeba się liczyć z tym, że koszt tych dotacji spowoduje wzrost innych cen. Ale na pewno nie cały – część bowiem może pochodzić z oszczędności, jakie wygenerowałoby ograniczenie choćby monet o najniższych nominałach. Zwłaszcza że podobno wyprodukowanie monety jednogroszowej kosztuje znacznie więcej, niż wynosi jej wartość.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama