Ministerstwo Rozwoju pracuje nad systemem rządowych gwarancji dla kredytu kupieckiego. Bez niego towarzystwa będą musiały ograniczyć skalę ubezpieczanego obrotu między firmami.
Rozwiązanie, które resort opracowuje wspólnie z grupą Polskiego Funduszu Rozwoju, miałoby umożliwić wypłacanie z budżetu odszkodowań firmom, które nie dostały zapłaty od swoich kontrahentów, a które wcześniej ubezpieczyły taką należność. Jest wzorowane na systemach niemieckim i francuskim.
Niemcy, którzy jako pierwsi objęli kredyt kupiecki rządowym wsparciem, przeznaczają na ten cel w tym roku 30 mld euro. Umowa zawarta między niemieckim rządem a firmami ubezpieczeniowymi zakłada, że rząd federalny będzie partycypował w 90 proc. w szkodach, których wartość nie przekroczy 5 mld euro. Powyżej tego pułapu pokrywa całość strat. W zamian ubezpieczyciele przekazują rządowi federalnemu 65 proc. dochodu ze składek od sprzedanych polis. I zobowiązują się do prowadzenia oceny ryzyka w taki sposób, aby nie ograniczać ubezpieczenia tych przedsiębiorstw, których problemy finansowe spowodowała pandemia. Umowa dotyczy zarówno kontraktów krajowych, jak i zagranicznych.
MR nie ujawnia szczegółów, podaje, że nadal trwają ustalenia wewnątrz resortu, ale przyznaje, że pomysł z Niemiec to punkt wyjścia. Państwo w ten sposób weszłoby w rolę reasekuratora, czyli podmiotu przejmującego ryzyko od zakładu ubezpieczeń.
Możliwości zmalały
Przedstawiciele towarzystw, z którymi rozmawialiśmy, mówią, że umowy komercyjne z reasekuratorami to dziś zbyt mało. Oczekują oni od firm ubezpieczeniowych przede wszystkim ograniczenia ryzyka i minimalizowania strat.
– Gdy w gospodarce zwiększa się ryzyko, jak to dzieje się obecnie, towarzystwa ubezpieczeniowe muszą tym ryzykiem zarządzać. Co oznacza: ostrożniej podchodzić do oceny przedsiębiorstw. Dotyczy to przyszłych transakcji handlowych i ma na celu przede wszystkim zapobieżenie bezpośredniemu lub wysoce przewidywalnemu ryzyku braku płatności – tłumaczy Maciej Harczuk, wiceprezes Euler Hermes.
W praktyce oznacza to rezygnację z ryzykownych transakcji i ograniczenie zaangażowania w branżach, gdzie ryzyko upadłości jest największe. Czyli zmniejszenie skali ubezpieczanego obrotu, co bezpośrednio przekłada się na możliwości udzielania przez firmy kredytu kupieckiego. Bo godząc się na długi termin płatności bez dodatkowego zabezpieczania, ryzykowałyby one utratę własnej płynności.
Kredyt kupiecki to zgoda na zapłatę za dostawę towaru z opóźnieniem – w terminie ustalonym między sprzedającym a kupującym. Im dłuższego terminu zapłaty może udzielić sprzedawca, tym bardziej atrakcyjna jest jego oferta dla kupca. Zwłaszcza teraz, gdy pandemia i związany z nią lockdown uderzają w przychody firm i przez to nadwyrężają ich płynność finansową. W normalnych czasach ważnym elementem jest ubezpieczenie należności: sprzedający może wykupić polisę na wypadek niewypłacalności kupującego, dzięki czemu może udzielać kredytu kupieckiego bez ryzyka utraty pieniędzy. Ale dziś możliwości ubezpieczania należności też drastycznie zmalały.
Nierówna konkurencja
Skracanie terminów obiegu należności między firmami może zaburzać płynności finansową i w konsekwencji powodować zatory płatnicze – to pierwsze zagrożenie. Drugie to nierówna walka konkurencyjna z przedsiębiorcami z krajów, które już wprowadziły rządowy system gwarancji.
– Niemieccy dostawcy, wsparci przez limity ubezpieczeniowe, będą sprzedawać z odroczeniem płatności w zakresie dużo większym, niż dostawcy z krajów, gdzie ubezpieczyciele należności będą wciąż działali jedynie na zasadach komercyjnych – mówi Paweł Szczepankowski z firmy Atradius. Dodaje, że to właśnie utrzymanie płynności w firmach będzie najważniejsze dla przetrwania przedsiębiorstw. Dlatego odroczony termin płatności będzie ważniejszym warunkiem transakcji niż cena.
Podobnego zdania jest Jarosław Jaworski, prezes Coface. Jego zdaniem polskim firmom trudno będzie też konkurować na zagranicznych rynkach, jeśli zabraknie systemu gwarancji rządowych.
– Bez wsparcia Skarbu Państwa polskie przedsiębiorstwa będą mieć osłabioną pozycję konkurencyjną. Jeśli kontrahent będzie miał do wyboru: wybrać firmę z Niemiec, która jest w stanie zgodzić się na dłuższy termin płatności, i przedsiębiorcę z Polski, który nie będzie w stanie tego zrobić, to raczej wybierze tę pierwszą. Konkurowanie niską ceną może nie wystarczyć, bo w sytuacjach kryzysowych liczy się płynność – ocenia Jaworski.
Uniknąć refowania
Pula pieniędzy, jaka miałaby zostać przeznaczona na gwarancje, będzie prawdopodobnie powiązana z wielkością rynku. Na koniec ubiegłego roku wartość ubezpieczonego obrotu wynosiła 533 mld zł. Przekładając proporcje z rozwiązania niemieckiego, oznaczałoby to, że rządowe zabezpieczenie musiałoby wynosić aż 40 mld zł. Ale bardziej prawdopodobne, że skala będzie zbliżona do tej przyjętej we Francji czy w Belgii, a to oznacza, że maksymalna kwota gwarancji nie przekroczyłaby 8,5 mld zł.
– Ważne, by program stał się faktem, kwestią drugorzędną są jego szczegóły. Z pewnością nie jest wciąż za późno na wdrożenie rozwiązania. Każdy tydzień zwłoki zwiększa jednak niepewność wśród ubezpieczycieli, a także turbulencje w łańcuchach dostaw. Bez nadzwyczajnego wsparcia, rynek ubezpieczeń należności w obliczu dzisiejszego kryzysu musi zmniejszać ekspozycję kredytową, podobnie jak statek refujący żagle przed sztormem – mówi Marek Brandt, country manager w firmie Credendo.
Bez pomocy polskie firmy będą miały słabszą pozycję konkurencyjną