Ubywa stacjonarnych oddziałów placówek finansowych oraz ich pracowników. Ale i tak pod względem ich dostępności jesteśmy w czołówce.
Ubywa stacjonarnych oddziałów placówek finansowych oraz ich pracowników. Ale i tak pod względem ich dostępności jesteśmy w czołówce.
W lutym pierwszy raz od niemal pięciu lat liczba oddziałów bankowych w Polsce spadła poniżej 7 tys. – wynika z danych Komisji Nadzoru Finansowego. W porównaniu z lutym 2016 r. ubyło 425 takich placówek. W tak szybkim tempie ich liczba nie zmniejszała się od początków poprzedniej dekady. Wtedy zamykanie oddziałów wiązało się z trudną sytuacją w gospodarce, która negatywnie przekładała się na wyniki banków. Likwidacja placówek pozwalała na ograniczanie kosztów. Drugim czynnikiem była konsolidacja sektora, w której uczestniczyła większość banków z pierwszej dziesiątki największych.
Teraz koniunktura w gospodarce jest lepsza. Zyskowność zmniejszyła się jednak ze względu na rekordowo niskie stopy procentowe oraz nowe obciążenia, jak podatek od instytucji finansowych. Żeby ograniczyć spadek dochodowości, zarządy decydują się na cięcie kosztów. A doszedł jeszcze jeden element: klienci codziennych operacji, takich jak przelewy czy zakładanie lokat, dokonują w bankowości internetowej lub mobilnej. Miejsca, w których można spotkać się twarzą w twarz z pracownikiem instytucji finansowej, stają się więc coraz mniej potrzebne.
/>
Najnowszy przykład pochodzi z ubiegłego tygodnia. „Zarząd zdecydował o zamknięciu 60–70 oddziałów do 2018 r. i przekształceniu do końca 2019 r. kolejnych maksymalnie 90 oddziałów w placówki efektywne kosztowo, o formacie bardziej sprzyjającym realizacji stawianych przed nimi celów” – poinformował Raiffeisen Bank Polska. Uzasadnienie? „Zmieniające się preferencje klientów i ich zwrot w kierunku rozwiązań samoobsługowych i zdalnych kanałów dystrybucji”.
W końcu 2016 r. RBP miał niespełna 300 oddziałów i zatrudniał 4,2 tys. osób. „Zarząd planuje redukcję zatrudnienia o około 850–950 etatów do 2019 r.”.
Niektóre instytucje zmieniają charakter swoich placówek – przy okazji zmniejszając ich liczbę. „Bank kontynuował optymalizację sieci placówek tradycyjnych, czego konsekwencją było zakończenie działalności 20 ostatnich oddziałów tego typu. W przypadku 6 miast (Białystok, Toruń, Lublin, Gliwice, Częstochowa, Bielsko-Biała) wiązało się to z rezygnacją z fizycznej obecności na tych rynkach” – podaje w raporcie rocznym Bank Handlowy.
Po ubiegłorocznym przejęciu Banku BPH liczbę oddziałów ogranicza Alior. W końcu minionego roku miał ich ponad 1,1 tys., co dawało mu pod tym względem drugie miejsce w sektorze bankowym. Do końca tego roku ma ich być 880. Towarzyszyć będzie temu zwolnienie 2,6 tys. pracowników.
Prezes Alioru Wojciech Sobieraj jest przekonany, że zarówno liczba placówek, jak i pracowników w całym sektorze będzie się zmniejszać. Pójdziemy drogą, którą przeszły już kraje zachodnie. Sobieraj podawał dane, z których wynikało, że o ile w krajach skandynawskich i w Szwajcarii w ubiegłym roku było o ponad 30 proc. mniej placówek niż w 2007 r. (ostatnim przed wybuchem kryzysu finansowego), a w Europie Południowej (najmocniej dotkniętej kryzysem) – o 24 proc. mniej, to w naszym regionie liczba placówek zwiększyła się w tym czasie o 13 proc.
Siedem tysięcy regularnych oddziałów to tylko część sieci placówek naszych banków. Drugie tyle przypada na mniejsze jednostki: filie, ekspozytury czy przedstawicielstwa. W efekcie mamy piątą pod względem liczebności sieć placówek bankowych w Unii Europejskiej. Wyprzedzają nas jedynie Francja, Niemcy, Hiszpania i Włochy.
Pod względem dostępności placówek – Bank Światowy mierzy ją, porównując liczbę oddziałów przypadających na 100 tys. dorosłych mieszkańców – Polska jest między Japonią a Stanami Zjednoczonymi. W 2014 r. (to ostatnie porównywalne dane w bazie BŚ) na 100 tys. potencjalnych klientów banków przypadały u nas 33 placówki, o sześć więcej niż 10 lat wcześniej.
Jeśli tendencje z krajów rozwiniętych utrwalą się i u nas, można się spodziewać, że i placówek bankowych, i samych bankowców będzie nadal ubywać. Słabsze perspektywy tej części rynku pracy widać także w statystykach uczelni. Jak wynika z danych Głównego Urzędu Statystycznego, w roku akademickim 2012/2013 finanse i rachunkowość bądź finanse i bankowość studiowało 63,6 tys. osób. Teraz jest to 57,7 tys. (z czego 43 tys. stawia na rachunkowość i podatki; w danych sprzed trzech lat takiego rozbicia nie ma).
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama