Polska może stać się atomowym centrum technologiczno-naukowym dla krajów Trójmorza. Pod warunkiem że Komisja Europejska nie ugnie się przed lobby klimatycznych populistów i uzna energię jądrową za zieloną.

Thomas O’Donnell, analityk rynku energetycznego i wykładowca prywatnego berlińskiego uniwersytetu Hertie School of Governance
W marcu Komisja Europejska otrzymała raporty zamówione przez Wspólne Centrum Badawcze (JRC) – wewnętrzny dział naukowy KE, który ma zapewniać ekspertyzę i ułatwiać podejmowanie decyzji – dotyczące bezpieczeństwa i zalet ekologicznych energii atomowej. Ocena zawarta w dokumentach jest jednoznaczna: atom spełnia wszystkie kryteria zawarte w strategii Europejskiego Zielonego Ładu i powinien załapać się na unijne finansowanie.
W tym samym miesiącu Polska i sześć innych państw członkowskich UE, z inicjatywy Francji, zwróciły się do Komisji o uznanie energii jądrowej za zieloną.
Z nieoficjalnych informacji, które wyciekają z KE, wynika, że zdaje ona sobie sprawę, że realia gospodarcze, naukowe, techniczne i ekologiczne przemawiają jednoznacznie za atomem i gdyby podejmowała decyzję tylko na tej podstawie, to sprawa byłaby już dawno klepnięta. Problem w tym, że KE nie podejmuje decyzji w tej sprawie na podstawie kryteriów, które sama przedstawiła. Dla Brukseli jest to kwestia polityczna: nie chciała (a złośliwi mówią, że nie mogła) ona podjąć decyzji w sprawie atomu w trakcie kampanii wyborczej w Niemczech. Wszystkie tamtejsze partie, które mają szansę na wejście do przyszłego rządu, popierają wyjście z atomu i chcą w 2022 r. zamknąć ostatnią z 17 krajowych elektrowni jądrowych, by móc się chwalić sukcesem Energiewende i przejściem na 100 proc. energii odnawialnej.
Twarde dane dokumentują jednak całkowite fiasko Energiewende i zadają kłam mantrom klepanym przez niemieckich polityków. A ostatnia rzecz, której chciałaby KE, to postawienie Niemców w kłopotliwej sytuacji i zmuszenie ich do niewygodnej konfrontacji z faktami.
A są one takie: ósmy już niezależny raport na temat niemieckiej Energiewende stwierdza, że nie będzie możliwe produkowanie krajowej energii elektrycznej ze źródeł odnawialnych wystarczającej do zaspokojenia popytu RFN. Według informacji dziennika „Die Welt” niemiecka dyplomacja lobbuje w Brukseli za umożliwieniem Niemcom budowania instalacji odnawialnych źródeł energii za granicą, ale by były one traktowane jako element wypełniania wyznaczonych przez UE celów w zakresie dekarbonizacji.
Żaden kandydat na kanclerza nie wspomniał o porażce modelu 100 proc. odnawialnych źródeł energii.
I choć słusznie zwracają oni uwagę, że koszty instalacji turbin wiatrowych i ogniw fotowoltaicznych wyraźnie obniżyły się w ostatnich latach, to zapominają wspomnieć, że nadmierne poleganie na odnawialnych źródłach energii, przekraczające ok. 20 proc. w miksie energetycznym, zawsze będzie wymagało niezwykle kosztownego przeprojektowania sieci i ogromnych wydatków na magazynowanie, żeby zrekompensować niestabilność źródeł odnawialnych.
Nadmierna zależność skutkuje kryzysem, który widzimy teraz w Niemczech: wysokie ceny gazu i wyjątkowo słaba siła wiatru doprowadziły do tego, że większość produkowanej w tym kraju energii pochodzi z węgla.
Jeśli bogate i wysokorozwinięte Niemcy borykają się z takim problemem, to co dopiero oznaczałoby to dla Europy Wschodniej?
Polska pilnie potrzebuje zielonego finansowania, pomocy i kredytów węglowych na energetykę jądrową. Dobra wiadomość jest taka, że Warszawa może w tej sprawie liczyć na Waszyngton, któremu zależy na eksporcie wiedzy i technologii związanej z atomem.
Amerykanie zdają sobie sprawę, że realizacja polskiego programu nuklearnego wymaga całkowicie nowego polskiego sektora jądrowego: wyszkolenia nowej generacji inżynierów, techników, menedżerów, urzędników ds. bezpieczeństwa i planowania. Polska z perspektywy USA jest naturalnym centrum dla powstającego ekosystemu nuklearnego Trójmorza ze względu na potencjał, postępy w cyfryzacji, kulturę start-upów i możliwości akademickie.