Wielkiej Brytanii doskwierają nie tylko kolejki na stacjach benzynowych. Znacznie poważniejsze są problemy spowodowane wysokimi cenami gazu i energii elektrycznej

W ostatnich dniach tematem numer jeden w Zjednoczonym Królestwie była panika przy dystrybutorach. Sceny rodem z kryzysu energetycznego lat 70. spowodował niedostatek kierowców ciężarówek, w wyniku czego ucierpiało zaopatrzenie stacji benzynowych. Gabinet Borisa Johnsona na problem zareagował szybko. Do uzupełnienia zapasów skierowano żołnierzy; obiecano również skrócenie procesu ubiegania się o prawo jazdy na pojazdy ciężarowe. Rząd postanowił także zmobilizować posiadaczy stosownych uprawnień, posyłając im listy zachęcające do powrotu do zawodu, a także zaoferować kilka tysięcy wiz pracowniczych dla kierowców.
I chociaż ceny benzyny są najwyższe od siedmiu lat, to za kilka dni dantejskie sceny przy pompach paliwowych mogą już być dalekim wspomnieniem. Brytyjczycy będą musieli się dalej mierzyć z kryzysem wywołanym szalejącymi cenami gazu ziemnego. Koszt kontraktu na dostawę błękitnego paliwa na koniec października wzrósł od początku roku na giełdzie ICE mniej więcej czterokrotnie. Tymczasem gaz ziemny odpowiada za 36 proc. produkcji energii elektrycznej w Wielkiej Brytanii. Grzeje nim ok. 80 proc. gospodarstw domowych. Te odczują skutki już niebawem. 1 października wchodzą w życie nowe taryfy ustalane przez Ofgem (odpowiednik naszego Urzędu Regulacji Energetyki), które przewidują najwyższą od dekady podwyżkę cen gazu ziemnego i elektryczności. Firmy nie będą mogły większości konsumentów wystawiać rachunków wyższych niż 1277 funtów (6,8 tys. zł) rocznie (Ofgem ustala górny limit rachunków za prąd i gaz; większość firm obsługujących klientów indywidualnych sprzedaje te dwie rzeczy razem). Dystrybutorzy mówią, że to i tak ok. 500 funtów poniżej granicy opłacalności przy obecnych cenach.
Można więc powiedzieć, że konsumenci są chronieni. Problem mają jednak dystrybutorzy. Rynek sprzedaży gazu i energii elektrycznej w Wielkiej Brytanii jest bowiem mocno pofragmentowany – działa na nim kilkadziesiąt firm różnej wielkości, z których część operuje na bardzo niskich marżach. Dopóki ceny gazu ziemnego i elektryczności były niewielkie, ten biznes się opłacał. Konieczność dopłacania do klientów sprawiła jednak, że rachunek przestał się spinać.
W efekcie w ciągu ostatnich dwóch miesięcy z rynku wypadło siedem firm. Tylko w ub. tygodniu upadły Avro Energy i Green, które obsługiwały 835 tys. konsumentów. Ich klientów przejmują teraz inni operatorzy, ale robią to niechętnie, oznacza to bowiem, że będą musieli jeszcze więcej dorzucać do interesu. – Nie potrzebuję tych klientów – powiedział parę dni temu wprost Keith Anderson, szef ScottishPower, piątego co do wielkości dostawcy w Wielkiej Brytanii. Brytyjskie media spekulują, że ostra zima może pogrążyć kolejne firmy; mówi się, że ostać się może nawet tylko 10.
Na razie rząd nie spieszy się jednak z akcją ratunkową dla branży. Odpowiedzialny za regulacje biznesowe i sektor energetyczny minister Kwasi Kwarteng zapewniał niedawno w Izbie Gmin, że jego resort przygotowuje się na różne scenariusze, włącznie z jakąś formą pomocy publicznej. Dodał jednak, że co do zasady wolałby, żeby biznes sam zajął się swoimi problemami. – To nie jest wolny rynek, więc sugerowanie, że sam rozwiąże swoje problemy jest durne – kwitował na łamach dziennika „Financial Times” Dale Vince, prezes Ecotricity, dostawcy zielonej energii.
Tymczasem wysokie ceny błękitnego paliwa odbiły się rykoszetem w zupełnie niespodziewanych częściach gospodarki. W połowie miesiąca lament podniosły branża spożywcza i mięsna. Powód? Ryzyko załamania się dostaw dwutlenku węgla, wykorzystywanego w produkcji żywności do napojów gazowanych, a także przy uboju zwierząt. Powodem było wstrzymanie produkcji amoniaku przez amerykańską firmę CF Industries, która w Wielkiej Brytanii posiada dwa zakłady. Dwutlenek węgla jest dla nich produktem ubocznym, ale odpowiadają za 45 proc. dostaw tego gazu na brytyjski rynek. Po interwencji rządu Amerykanie przywrócili działalność jednego z zakładów.
To jednak nie wszystko. Na wysokie ceny elektryczności narzeka brytyjski przemysł. Gareth Stace z UK Steel skarżył się agencji Reuters, że w ciągu ostatnich tygodni niektóre huty musiały wstrzymywać produkcję w porach dnia, w których koszt energii elektrycznej jest najwyższy. Anonimowe źródło z British Steel wskazywało, że w tych godzinach rentowna produkcja stali jest niemożliwa.
Brytyjskie dylematy energetyczne szybko się nie skończą, bo stanowią mieszankę czynników wewnętrznych i zewnętrznych. Dla przykładu, podczas gdy inne kraje europejskie dysponują magazynami gazu pozwalającymi przetrwać zimą nawet kilkanaście dni bez nowych dostaw, Wielka Brytania jest w stanie przetrwać maksymalnie pięć (rząd zamknął w celach oszczędnościowych ostatni duży magazyn błękitnego paliwa w 2017 r.). Do tego dochodzi większe niż zazwyczaj zapotrzebowanie na gaz ziemny globalnie, będące efektem m.in. popandemicznego odmrażania gospodarek, co uderza zresztą nie tylko w Wielką Brytanię. Jeśli jednak Europę czeka kolejna mroźna zima, to klimat nad Tamizą znów zacznie przypominać gorące lata 70.