Wielkie sprawdzanie czeka nas po ostatnim raporcie Najwyższej Izby Kontroli dotyczącym elektrowni wiatrowych. Nie jest wykluczona rozbiórka masztów, jeśli będą zbyt uciążliwe dla otoczenia
Elektrownie wiatrowe w kraju podlegają zgodnie z prawem monitoringom porealizacyjnym. To zadanie dla inspektoratów ochrony środowiska. Jeśli okaże się, że instalacje nie spełniają dopuszczalnych norm hałasu, obowiązkiem operatora jest dostosowanie instalacji, np. poprzez wytłumienie łopat, wymianę turbiny – mówi Arkadiusz Sekściński, wiceprezes Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej. A jeśli to nie przyniesie rezultatu? – Przepisy umożliwiają w takiej sytuacji rozebranie elektrowni wiatrowej – przyznaje ekspert po tym, jak NIK wytknęła liczne nieprawidłowości podczas budowy farm wiatrowych, które z jednej strony są wizytówką odnawialnych źródeł energii (OZE), a z drugiej często z powodu hałasu stanowią uciążliwe sąsiedztwo.
Inwestorzy twierdzą, że nie obawiają się kontroli gotowych i budowanych farm wiatrowych. – Właśnie przygotowujemy się do badań hałasu przed budową drugiego etapu farmy Marszewo. Po uruchomieniu turbin sprawdzimy, czy nie ma przekroczeń norm – wyjaśnia Magdalena Rusinek, rzeczniczka katowickiego Tauronu, który ma ponad 5-proc. udział w polskim rynku wiatraków.
Gdańska Energa, w przypadku której farmy wiatrowe stanowią 13 proc. zainstalowanej mocy, buduje nowe maszty z turbinami w miejscowości Myślino i jest w trakcie przetargu na wiatraki w Parsówku. – Podczas budowy farm dbamy o zgodność z obowiązującymi regulacjami prawnymi, w szczególności pod względem norm hałasu – twierdzi Beata Ostrowska, rzeczniczka Energi.
NIK sugeruje, aby określić w przepisach minimalną odległość urządzeń od zabudowań. W branży nie brakuje opinii, że wystarczy wprowadzić jasne wytyczne, w jaki sposób wykonywać analizy hałasu. Gdyby takie istniały, nie zdarzałyby się przypadki stawiania turbin wiatrowych zaledwie 150–200 m od domów.
A jaka powinna być minimalna odległość? – To zależy od ukształtowania terenu. W niemieckich landach, np. Badenii, Wirtembergii i Hamburgu, to 300–500 m, a w hiszpańskiej Andaluzji i na terenie Francji 500 m – wylicza Arkadiusz Sekściński.
Dotychczas za wprowadzeniem podobnych rozwiązań opowiadało się Prawo i Sprawiedliwość, które przygotowało nawet projekt ustawy odległościowej, który natychmiast dostał łatkę politycznego. Branża liczy się z tym, że po „antywiatrakowym” raporcie poparcie dla tej inicjatywy może się rozszerzyć.
Według naszych ustaleń raczej nie zostaną wprowadzone sugerowane przez NIK normy dotyczące niesłyszalnych dla ucha, ale odbieranych przez mózg infradźwięków i optycznych efektów stroboskopowych. Spośród europejskich krajów te kwestie reguluje prawnie tylko Dania.
PSEW podkreśla, że skala nieprawidłowości nie jest wielka. NIK wybrała do kontroli jedynie 28 gmin, podczas gdy w Polsce źródła wiatrowe stoją w ponad 200. – Istnieją przepisy regulujące budowę elektrowni wiatrowych, którym powinna towarzyszyć skuteczna egzekucja – twierdzi Sekściński.
Z naszych wczorajszych nieoficjalnych rozmów z przedstawicielami branży wiatrowej wyłania się jednak obraz bałaganu. – Błędy w dokumentacji, braki przy tworzeniu analiz środowiskowych czy miejscowych planów zagospodarowania to fakt. Część deweloperów szła na skróty – usłyszeliśmy w jednej ze spółek wyspecjalizowanych w zielonej energii. Dla tych samych obiektów raz wymagano uzyskania pozwolenia na użytkowanie, a innym razem dopuszczano do ich eksploatacji w innym trybie. – Taka niejasność otwierała drogę dla pośredników, którzy załatwiali inwestorowi sprawne prowadzenie inwestycji – mówi nasz rozmówca.
Poza tym w jednej trzeciej gmin elektrownie wiatrowe powstawały na gruntach należących do działaczy samorządowych i urzędników. Były też przypadki zgód na budowę elektrowni wiatrowych np. na terenie Doliny Rospudy albo chronionego obszaru Babiak na Kujawach.
W pierwszym kwartale inwestorzy uruchomili elektrownie wiatrowe o mocy zaledwie kilkudziesięciu MW (rok wcześniej ponad 300 MW). Ale spodziewane jest ożywienie. Najwięksi gracze wyciągają z szuflad lekko przykurzone projekty i pukają do banków po kredyty. To ucieczka do przodu przed przyjętą przez rząd ustawą o OZE. Chodzi o skorzystanie ze wsparcia w postaci zielonych certyfikatów dla właścicieli ekologicznych elektrowni. W przygotowywanym systemie wsparcie otrzymają ci, którzy wygrają aukcje, proponując najniższe ceny energii. A to oznacza wzrost ryzyka inwestycyjnego. – Inwestorzy, którzy mają gotowe projekty i realizują je teraz, postępują racjonalnie. Bo system wparcia OZE ma swoje wady, ale jest znany. System aukcyjny to na razie niewiadoma. Nie wiemy, ile będzie aukcji w roku, a ceny referencyjne będą znane dopiero na 60 dni przed aukcją – mówi Arkadiusz Sekściński.
Projekt ustawy o OZE trafił do Sejmu z podpisem premiera i jest w pierwszym czytaniu. Rząd zdecydował, że nie jest konieczna procedura notyfikacji w UE, więc zapewne wejdzie w życie w 2015 r. Jeśli tak, to aukcje mogą ruszyć od 1 stycznia 2016 r. – Uważamy, że inwestorzy powinni mieć możliwość wejścia do systemu zielonych certyfikatów do końca 2016 r. W najbliższym czasie skierujemy taką propozycję do komisji energetyki – zapowiada wiceprezes PSEW.
Wydano zgodę na budowę wiatraków na terenie Doliny Rospudy
Kto zarabia w Polsce na wietrze
Według Urzędu Regulacji Energetyki łączna zainstalowana w Polsce moc urządzeń produkujących energię z wiatru to ponad 3700 MW. Składa się na to ok. 2 tys. turbin. Wiatr jest największym źródłem OZE – przed spalaniem biomasy, elektrowniami wodnymi, biogazem i fotowoltaiką (panelami słonecznymi). W latach 2012–2013 przybywało farm wiatrowych o mocy średnio 900 MW rocznie. Na ten rok szacuje się, że będzie to 500–600 MW, a przyrost powinien nastąpić znów w 2015 r.
Główny koszt farmy wiatrowej to turbiny. Zazwyczaj stanowią ponad 80 proc. wydatków. Na rynku producentów turbin jest ośmiu graczy. Według danych PSEW najwięcej dostarcza ich duński producent Vestas, który odpowiada w Polsce za 1066 MW (co stanowi grubo ponad jedną trzecią rynku). Drugie miejsce zajmuje hiszpańska Gamesa Eolica (529 MW), trzecie – amerykański gigant GE Wind (309 MW). Na dalszych pozycjach są producenci z Niemiec: Senvion, Nordex, Enercon i Siemens, a stawkę zamyka Acciona Energy z Hiszpanii.
Rynek inwestorów jest bardzo rozdrobniony. Na podium mieszczą się spółka EDP (prawie 11 proc. udziału w rynku), PGE (ponad 8 proc.) i RWE, która ma niespełna 6 proc. 14 największych inwestorów odpowiada za 62 proc. zainstalowanej mocy. Reszta to mali gracze, którzy np. mają tylko pojedyncze wiatraki. Eksperci przewidują, że w ciągu najbliższych lat wiatraki będą coraz tańsze i bardziej efektywne. Konrad Majszyk
Gdzie w Polsce znajdują się farmy wiatrowe i ile wytwarzają energii? na Gazetaprawna.pl