Pomysłu na restrukturyzację branży górniczej szukamy w Polsce od wielu lat. Bezskutecznie. Momentami pomagają nam warunki zewnętrzne – jeśli ceny węgla na świecie są wysokie i jest popyt na nasz węgiel, to branża może wykazywać zyski. W nieco gorszych warunkach pozostaje liczyć na to, że dochodowe kopalnie będą w stanie wypracować takie nadwyżki, żeby zrekompensować straty deficytowe.

Gdyby głęboka restrukturyzacja sektora górniczego doprowadziła do uzdrowienia go – byłby to sukces, którego nie dałoby się zapewne porównać z żadną inną reformą w gospodarce w ostatnich latach. Ale taka restrukturyzacja miałaby kolosalną cenę. W branży zatrudniającej ponad 100 tys. osób to byłaby prawdziwa rewolucja. Mówimy przecież o jednej z lepiej zorganizowanych i mających wielką siłę oddziaływania grup zawodowych. Podzielenie kopalń doprowadziłoby zapewne do tego, że wpływy tej grupy w ten sposób zostałyby bardzo ograniczone.
Pozostaje jeszcze sposób załatwienia problemu. Skoro dziś nie podoba nam się, że dobre kopalnie pracują na słabe – i że te pierwsze ukrywają straty drugich, to dlaczego teraz mielibyśmy fundować sobie kolejne zaciemnianie wyników – tym razem przez wymieszanie energetyki z górnictwem?
Chociaż wątpliwości można mnożyć (np. jeśli Skarb Państwa wkłada jakieś aktywa do któregokolwiek koncernu energetycznego, oznacza to chyba, że jego udział w akcjonariacie rośnie, prawda?), to dobrze, że wracamy do myślenia o konieczności dokonania zmian. Bez tego nawet zdrowe dziś kopalnie z czasem mogą wpaść w kłopoty.