Porozumienie z rządem zakończyło podziemny protest górników Polskiej Grupy Górniczej, ale eksperci alarmują, że oznacza 30 lat subsydiowania nierentownej działalności wydobywczej, na które zwyczajnie może nie zgodzić się Bruksela
Podczas protestów pod ziemią znajdowało się – w zależności od szacunków – od 200 do 400 górników PGG, więc ich skala w porównaniu chociażby do tych z 2015 r. była niewielka. Jednak delegacja premiera Mateusza Morawieckiego pojechała na Śląsk z – wszystko na to wskazuje – misją szybkiego zakończenia strajku.
Podpisane w piątek po kilkudniowych negocjacjach porozumienie wyznacza datę zamknięcia ostatnich kopalni w Polsce. Po raz pierwszy padła uzgodniona ze śląskimi związkami górniczymi data wyjścia z węgla i zapewne z tego względu premier nazwał je przełomowym. Zakłada ono subsydiowanie nierentownego już dziś wydobycia węgla energetycznego, jednak zawiera klauzulę uzależniającą wejście w życie tej ugody od zgody Komisji Europejskiej.
A zgoda Brukseli na dopłaty do produkcji węgla zdaniem większości ekspertów wydaje się niemożliwa. – Jeśli ktoś liczy na to, że w 2020 r. KE zgodzi się na subsydiowanie przez państwo członkowskie kopalni i elektrowni na węgiel kamienny, i to w tak odległej perspektywie jak 2049 r., to srogo się rozczaruje. Dziś na cenzurowanym jest gaz w elektroenergetyce, trend jest taki, że wsparcie z UE może uzyskać ewentualnie w ciepłownictwie i to w ograniczonym wymiarze – mówi DGP Michał Hetmański z Fundacji Instrat. – To jest umowa rodem z alternatywnej rzeczywistości, oderwana od uwarunkowań unijnych i realiów ekonomicznych, i przez to niemożliwa do spełnienia – ocenia Izabela Zygmunt z Polskiej Zielonej Sieci.
Górnicy otrzymali od rządu gwarancję zatrudnienia „aż do emerytury”. Chodzi o tych pracujących pod ziemią oraz w zakładach przeróbki mechanicznej węgla. Jeśli w wyniku likwidacji jakiejś kopalni straciliby pracę i nie dałoby się ich przenieść do innej kopalni, będą mogli skorzystać z urlopów górniczych lub jednorazowej odprawy. Do 15 grudnia ma być opracowana umowa społeczna między rządem, marszałkiem województwa śląskiego, związkami oraz zarządami spółek górniczych, która ma zawierać m.in. mechanizm finansowania spółek górniczych i zapis o inwestycjach w niskoemisyjne źródła węglowe. Co ciekawe, od umowy ma zależeć kształt polityki energetycznej, a to właśnie przedstawiony niedawno przez resort klimatu nowy projekt Polityki energetycznej Polski do 2040 r. podniósł ciśnienie górniczym związkom. Przewiduje on, że w 2040 r. tylko 11 proc. energii będzie pochodzić z węgla. W ugodzie z górnikami rząd zobowiązał się też do zniesienia obowiązku hurtowej sprzedaży energii przez giełdę. Według autorów ograniczy to import prądu, czego domagają się związki.
Załączony do porozumienia harmonogram wygaszania kopalń przewiduje m.in., że kopalnia Ruda w Rudzie Śląskiej – w lipcu była przewidywana do likwidacji – będzie po połączeniu dwóch ruchów kontynuować wydobycie do 2034 r. Tylko jeden jej ruch, Pokój, w którym wyczerpują się złoża – zakończy eksploatację już w przyszłym roku.
Druga z przewidywanych w lipcu do zamknięcia kopalni, Wujek, po połączeniu z zakładem Murcki-Staszic ma kontynuować eksploatację aż do 2039 r., choć wraz z Rudą była wskazywana jako generująca największe straty w PGG. Jako ostatnie mają być zamknięte najlepiej radzące sobie w grupie kopalnie Rybnickiego Okręgu Węglowego (ROW) – ruchy Chwałowice i Jankowice zakończą pracę w 2049 r. W porozumieniu nie ma mowy o należących do Tauronu małopolskich kopalniach Janina i Brzeszcze ani o kontrolowanej przez Eneę lubelskiej kopalni Bogdanka, dlatego mimo porozumienia, OPZZ podtrzymuje zamiar protestów w obronie branży energetyczno-górniczej całego kraju – ma się on odbyć w Warszawie 2 października.
Choć wydaje się, że związki ugrały dużo, przewodniczący Sierpnia 80 Bogusław Ziętek nie widzi powodów do świętowania. – To porozumienie było koniecznością, bo UE zmusiła rząd, żeby na kolanach realizował jej koncepcje klimatyczne, co oznacza likwidację polskiego górnictwa – powiedział DGP. A związki musiały je podpisać, bo inaczej górnictwo nie miałoby szans na pomoc publiczną, a ludzie na osłony.
Rząd podkreśla, że wypracowany kształt dekarbonizacji wzorowany jest na modelu niemieckim – chodzi o rozłożenie procesu wygaszania węgla na lata. Druga strona, o której mówi się rzadziej, to finansowa kroplówka, która umożliwiać będzie kontynuowanie wydobycia w nierentownych kopalniach. Według think tanku Green Budget Germany, w latach 1970–2016 wartość rządowych subsydiów dla górnictwa węgla kamiennego w RFN sięgnęła 337 mld euro. Dlatego, choć niemieckie górnictwo przez dekady zmagało się z wyzwaniami podobnymi do tych, które stoją dziś przed tą branżą w Polsce – przede wszystkim trudnymi warunkami geologicznymi, które przekładały się na relatywnie wysokie koszty wydobycia – nie oznacza to, że strategie zastosowane przez Berlin są dla nas dobrym wzorcem.
Nawet gdyby przyjąć, że koszty związane z dotowaniem nierentownej produkcji węgla warto ponieść w imię spokoju społecznego, wątpliwości ekspertów budzą szanse na uzyskanie zgody Brukseli na pomoc publiczną dla kopalni. W porównaniu z ustaleniami polskiego rządu z górnikami zarówno przyjęty w 2007 r. 10-letni plan wygaszania niemieckiego górnictwa węgla kamiennego (ostatnia tona wydobyta została w 2018 r.), jak i tegoroczna mapa drogowa dekarbonizacji energetyki (z rokiem 2038 jako maksymalnym terminem zamknięcia ostatniego bloku energetycznego opartego na węglu), wydają się jednak niemal ekspresowe. Dłuższy horyzont wygaszania węgla dla Polski może wydawać się zasadny z punktu widzenia roli węgla w naszym dzisiejszym systemie energetycznym. Gorzej, jeśli spojrzymy na czynniki zewnętrzne: zaostrzającą się politykę klimatyczną UE i coraz gorszą koniunkturę rynkową dla paliw kopalnych. Zdaniem Michała Hetmańskiego z Fundacji Instrat zamiast finansowania nierentownych kopalń państwo powinno skupić się na inwestowaniu w nowe miejsca pracy w zielonej energetyce i rosnących sektorach. Za dobrą stronę modelu niemieckiego uznaje on natomiast szeroki dialog społeczny z udziałem m.in. znaczących konsumentów energii, organizacji pozarządowych i niezależnych naukowców. Pod tym względem Polska wyraźnie odbiega jednak od modelu zza Odry i Nysy. Wyraźnie węższe niż w Niemczech było u nas grono interesariuszy zaangażowanych w rozmowy. Mniej mieli też czasu na uzgodnienia – o ile od powołania niemieckiej komisji węglowej do zatwierdzenia przez parlament planu wygaszania energetyki węglowej minęły dwa lata, o tyle negocjacje zeszłotygodniowego porozumienia zajęły niespełna dwa miesiące.