Jutro startują unijne negocjacje w sprawie drugiej nitki kontrowersyjnego gazociągu. Inwestycją można jeszcze zachwiać.
To będzie trialog między trzema instytucjami – Radą UE, Parlamentem Europejskim i Komisją. Rozmowy mają dotyczyć zmian w unijnej dyrektywie gazowej, które mogą zmniejszyć opłacalność rurociągu budowanego na dnie Bałtyku przez Gazprom. O skierowaniu zmian do negocjacji zdecydowali w piątek ambasadorzy państw działający przy Radzie. A chwilę wcześniej rozegrał się prawdziwy polityczny thriller.
Jeszcze przed rozpoczęciem spotkania francuskie MSZ potwierdziło informacje zachodnich mediów, że tym razem Paryż nie będzie razem z Niemcami blokować wprowadzenia zmian. Tego żaden z obserwatorów toczących się od lat batalii wokół budowy rurociągu nie przewidywał. Wszak jednym z udziałowców Nord Stream 2 jest francuska firma Engie. „Der Spiegel” ogłosił w przeddzień głosowania, że „szykuje się katastrofa dla niemieckiej dyplomacji”. Z każdą godziną rosła liczba polityków RFN, w tym także ze współrządzącej CDU, którzy ogłaszali swój sprzeciw w sprawie NS2.
Gdy ambasadorzy gromadzili się już w budynku Justus Lipsius, brukselskiej siedzibie Rady UE, kanclerz Angela Merkel wciąż prowadziła gorące negocjacje ze stroną francuską. Paryż i Berlin osiągnęły porozumienie w ostatniej chwili. Do ambasadorów trafiła nowa wersja dokumentu, która łagodziła ewentualne skutki zmian w stosunku do pierwotnej treści przygotowanej przez rumuńską prezydencję. Zgromadzenie przyjęło treść 27 głosami. Przeciw była tylko Bułgaria. Jak pisze sofijski „Kapitał”, wciąż liczy ona na powrót do zamrożonego w 2014 r. projektu South Stream, który miał połączyć Rosję z Bułgarią po dnie Morza Czarnego. Dlatego sprzeciwia się jakimkolwiek obostrzeniom w sprawie gazociągu północnego.
W 2022 r. Niemcy wyłączą elektrownie atomowe. Potrzebują gazu
Wśród 27 państw, które poparły mandat negocjacyjny uwzględniający francusko-niemiecką poprawkę, znalazła się też Polska. Celem Warszawy było przejście do kolejnego etapu prac nad dyrektywą. Lepiej było więc zgodzić się na projekt z poprawką niż wyjść z niczym. Jak zapewnia źródło dyplomatyczne, nie jest to zmiana drastyczna, która może stanowić furtkę dla Nord Stream 2. – Proces udało się odmrozić i jest to sukces Polski – ocenia Jerzy Dudek, prawnik i ekspert Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego w zakresie energetyki.
– Niemcy zostały postawione w trudniejszej sytuacji, choć od strony prawnej stworzyły sobie pewne możliwości wyjścia. To nie był ich plan. W ich interesie było nienagłaśnianie tematu i całkowite zablokowanie sprawy w Radzie. Gdyby Polska nie miała w tej sprawie konsekwentnego ciągu na bramkę, nie zebrałaby się masa krytyczna innych państw członkowskich i nie udałoby się wykorzystać sprzyjających okoliczności, jak choćby presja Stanów Zjednoczonych – tłumaczy Dudek.
Do jakich zmian doprowadziła zatem interwencja niemiecko-francuska? Zgodnie z pierwotnym zapisem projektu prawo unijne miało być stosowane na terenie każdego kraju, przez który przepływa gazociąg. Poprawka wniesiona przez Berlin i Paryż wyłącza kraje trzecie. W przypadku Nord Stream 2 wygląda to tak, że prawo unijne nie będzie obowiązywać Danii, bo Kopenhaga nie jest krajem docelowym rosyjskiego gazociągu. Ale będzie obowiązywać już Niemcy, na czym zależy przeciwnikom Nord Stream 2.
Ograniczenie działania dyrektywy gazowej do terytorium Niemiec oznacza jednak, że to niemiecki regulator będzie dbać, by gazociąg funkcjonował na zasadach konkurencyjnych. Znając dotychczasowe zaangażowanie strony niemieckiej w lobbing za Nord Stream 2, jest w zasadzie przesądzone, że 100 proc. przepustowości rury przypadnie Gazpromowi. Dotychczasowe stanowisko Federalnej Agencji Sieciowej opierało się na założeniu, że Nord Stream 2 nie podlega unijnemu trzeciemu pakietowi energetycznemu. Komisja Europejska w 2018 r. podała Niemcy do Trybunału Sprawiedliwości UE za brak niezależności regulatora.
Kwestie konkurencyjnego dostępu do przepustowości rurociągu były głównym utrudnieniem przy finansowaniu projektu. – Nawet jeśli faktycznie to niemiecki regulator będzie odpowiadał za przydział przepustowości gazociągu, to jego działania muszą być zgodne z prawem unijnym. To daje Polsce możliwość skarżenia do Trybunału Sprawiedliwości UE wszelkich działań, które mogą zostać uznane za niekonkurencyjne – ocenia jeden z ekspertów.
O końcowym brzmieniu nowych przepisów zadecyduje trialog trzech unijnych instytucji. Europarlament w rozmowach będzie reprezentować jego były przewodniczący Jerzy Buzek. W rozmowie z DGP eurodeputowany podkreślił dużą zasługę Rumunii w przełamaniu impasu w sprawie projektu dyrektywy. PE zatwierdził porozumienie w maju zeszłego roku. Jednak następne 12 miesięcy przeleżało ono w szufladzie, ponieważ nie było zielonego światła ze strony Rady UE. Bułgaria i Austria, łącznie sprawujące prezydencję przez rok, skutecznie blokowały dalsze prace.
Tymczasem Bukareszt położył na stole porozumienie zaledwie po miesiącu przewodniczenia pracom Rady. Według Buzka to dobry prognostyk na nadchodzące negocjacje, bo w imieniu Rady to Rumunia poprowadzi rozmowy trójstronne. Jerzy Buzek zapowiada, że będzie się starał powrócić do pierwotnych, mocniejszych zapisów. Zleci też szczegółowe badanie prawne poprawki wniesionej przez Niemcy i Francję. – Nie mieliśmy wątpliwości, że będą próby osłabienia dyrektywy – powiedział.
Po trójstronnych negocjacjach nowelę dyrektywy gazowej będzie musiał zaakceptować europarlament. Ostatnie posiedzenie izby jest zaplanowane w połowie kwietnia. W ocenie eurodeputowanego PiS Zdzisława Krasnodębskiego teoretycznie czasu powinno wystarczyć. Pod warunkiem że wszystkie strony będą chciały szybko ukończyć prace. To, jak się one dalej potoczą, będzie w dużym stopniu zależeć od postawy Niemiec. To ich kanclerz Gerhard Schröder osobiście dopiął polityczny deal z prezydentem Władimirem Putinem, inicjujący ułożenie dwóch gazociągów po linii Bałtyku. Były szef rządu po utracie władzy szybko odnalazł się w radzie nadzorczej konsorcjum odpowiedzialnego za budowę Nord Streamu.
Jego następczyni Angela Merkel długo nazywała budowę gazociągów projektem stricte biznesowym. Ta teza to jednak tylko puste słowa. Czołowi przedstawiciele rządu federalnego, jak minister gospodarki Peter Altmaier, szef dyplomacji Heiko Maas, w końcu sama kanclerz bez oporów stosują polityczne naciski, aby już w przyszłym roku rosyjski gaz popłynął nową nitką Nord Streamu. Surowca domaga się energochłonny przemysł w RFN. W 2022 r. Niemcy wyłączą elektrownie atomowe. Równocześnie zamykane będą nieekologiczne kopalnie węglowe. Ponieważ produkcja prądu z odnawialnych źródeł energii wciąż jest obarczona ryzykiem, biznes domaga się pewnego źródła, a takim jest w jego przekonaniu gaz, który dostarczy Rosja.
Choć jeszcze nie wszystko przesądzone w sprawie gazociągu, realistycznie trzeba brać pod uwagę, że projekt ten z opóźnieniem, ale jednak zostanie zapewne zrealizowany. – Próba zablokowania Nord Streamu 2 od początku była bardzo trudna. Z prostego powodu: można mieć rację co do prawa, ale w tak wrażliwej kwestii przeważa ostatecznie nacisk polityczny – twierdzi Jerzy Dudek. – Jednocześnie maksymalne przeciągnięcie budowy jest korzystne, ponieważ rynek w naszym regionie zyskuje czas, aby się przygotować, np. uruchamiając połączenie gazowe z Norwegią czy budując terminale do przyjmowania gazu LNG – dodaje.
Z punktu widzenia polskiej racji stanu powinniśmy zapewne zacząć domagać się od Niemców czegoś w zamian. Staraniom o złagodzenie niekorzystnych skutków powstania NS2 sprzyja choćby stanowisko Annegret Kramp-Karrenbauer, która w grudniu 2018 r. przejęła po Angeli Merkel władzę w CDU. Przyznała ona, że choć na rezygnację z NS2 jest za późno, to jest on projektem niekorzystnym z unijnego punktu widzenia. Takich głosów w Niemczech przybywa. „Niemcy, które chcą być europejskim prymusem, w kwestii zaopatrzenia w energię działają przeciwko wspólnym interesom” – napisał w weekend dziennik „Der Tagesspiegel”.
Niemcy w ostatnim czasie zasygnalizowali chęć dywersyfikacji swoich źródeł surowca, budując gazoport LNG. – Działania Merkel na rzecz dywersyfikacji mają w pierwszym rzędzie znaczenie wizerunkowe. Nie oznacza to jednak, że Polacy nie mogą pociągnąć ich w pożądanym kierunku. Jednym z postulatów prezydenta Andrzeja Dudy w Berlinie mogłoby być np. wyrażenie poparcia Niemiec dla gazociągu Baltic Pipe i wspólne zabiegi o dofinansowanie tego projektu lub pozyskanie klientów – ocenia Wojciech Jakóbik z BiznesAlert.pl.
– Skoro Niemcy nie chcą zrezygnować z uwikłania w interesy z Rosją, może byliby w stanie wesprzeć starania innych, jak Polska, o zmniejszenie tej zależności – dodaje nasz rozmówca. W tej batalii jest jeszcze jeden gracz, który ma mocne karty. To prezydent USA Donald Trump. Stany Zjednoczone wciąż grożą sankcjami firmom, które biorą udział w budowie gazociągu. Ich wprowadzenie może mieć kluczowe znaczenie dla przyszłości gazociągu.