2 lipca br. Najwyższa Izba Kontroli opublikowała Raport po kontroli zawierania umów gazowych. Dokument wywołał żywą dyskusję wśród ekspertów i polityków – wskazywano m.in. na odpowiedzialność polityczną byłego wicepremiera Waldemara Pawlaka za ocenione jako niekorzystne wyniki negocjacji z Rosją. W dyskusji skupiono się na treści raportu. Uwadze komentujących umknęły dwa szczegóły.
Po pierwsze, informacja pokontrolna została pierwotnie objęta klauzulą „zastrzeżone”. Wynika z powyższego, iż raport powstał w oparciu o dokumenty o takiej właśnie, najniższej możliwej, klauzuli tajemnicy państwowej. Gdyby bowiem kontrolerzy NIK pisali raport w oparciu o dokumenty o wyższej klauzuli, musieliby również nadać własnemu raportowi wyższą klauzulę. Albo więc ukryto przed NIK dokumenty o klauzuli „poufne”, „tajne” lub „ściśle tajne”, albo dokumenty takie zniszczono, albo dokumentów takich nigdy nie było. Innymi słowy, NIK została albo oszukana, albo kluczowe negocjacje prowadzono w oparciu o mało istotne dokumenty, których w polskich realiach nikt nawet nadmiernie nie pilnuje.
Bardziej szokujący jest jednak drugi element. Kontrolą objęto otóż Ministerstwo Gospodarki, Ministerstwo Skarbu Państwa, Kancelarię Prezesa Rady Ministrów oraz spółki: PGNiG SA, GAZ-SYSTEM SA i Polskie LNG SA. Z raportu wynika, że kontroli nie poddano Ministerstwa Spraw Zagranicznych i rządowego Ośrodka Studiów Wschodnich. Albo więc w NIK zapomniano o istnieniu MSZ i OSW, albo zapadła świadoma polityczna decyzja o ograniczeniu zakresu kontroli. Należy w tym miejscu podkreślić, że w Ambasadzie RP w Moskwie w czasie co najmniej pierwszego okresu poddanego kontroli istniało wydzielone stanowisko ds. energetyki. Powyższe jest informacją jawną, a Rosjanie wiedzieli, kto zajmuje się w ambasadzie tą problematyką. Co więcej, także inni dyplomaci w omawianym okresie odbywali spotkania w Gazpromie, a ze spotkań tych powstawały przecież szyfrogramy. Wątpliwe przy tym jest, by wiedzę z MSZ posiadało kontrolowane przez NIK Ministerstwo Gospodarki, bowiem system łączności wykluczał bezpośrednią łączność na linii placówka – MG, a z kolei liczyć na kontakt MSZ – MG w realiach polski resortowej zapewne byłoby naiwnością. Brak kontroli MSZ i OSW, niezależnie od przyczyn, jest kuriozalnym i niewytłumaczalnymzaniechaniem.
W realiach polskiej dyplomacji, w której MSZ jest od lat spychane na margines, trudno wyobrazić sobie, by sprawami energetyki nie zajmowała się również Agencja Wywiadu. Nawet jeśli jednak MSZ funkcjonowałoby należycie, sprawy kontraktu gazowego były tak kluczowe, że aż trudno uwierzyć, iżby AW nie miała zadań z tym związanych. Problem polega jednak na tym, że w polskich realiach nadzór nad służbami jest de facto iluzoryczny – NIK niemal zawsze ogranicza się do kontroli finansowych lub innych, ale co do zasady dotyczących spraw drugorzędnych, a nadzór pełniony przez sejmową komisję ds. służb specjalnych jest fikcją. Argumentem na rzecz niepoddawania służb kontroli jest to, że rzekomo wszelkie ich informacje mają pochodzenie agenturalne. W rzeczywistości jednak wiele informacji pochodzi ze źródeł jawnych. Należy też założyć, że na podstawie informacji (niezależnie od ich źródła) w pionie analitycznym, a nie operacyjnym służb powstają opracowania analityczne (jeśli nie powstają, to trud zdobywania informacji nie miałby sensu). Nie ma żadnego powodu, by przy kompleksowej kontroli negocjacji gazowych pomijać – nawet biorąc poprawkę na to, że kontrolerzy nie powinni być może mieć dostępu do materiałów źródłowych – notatki analityczne AW. Z raportu nie wynika tymczasem, by natrafiono na jakikolwiek ich ślad. Nie ma o tym mowy w treści raportu, a i niska jego klauzula wskazywałaby na to, iż takowych dokumentów w archiwach KPRM i MG niebyło.
Politycy i media na podstawie raportu NIK formułują daleko idące tezy, a nawet wysuwają oskarżenia wobec byłego wicepremiera Waldemara Pawlaka. Problem polega na tym, że sam raport ma luki, które stawiają jego wiarygodność pod znakiem zapytania. W grze z Rosją ma się zawsze do czynienia z informacją, inspiracją i dezinformacją. Raport NIK w tej formie nie udziela informacji, czy ewentualne błędy w negocjacjach wynikały ze złej woli, braku informacji, inspiracji czy też dezinformacji. Co więcej – bez kompleksowej kontroli trudno będzie ustalić, kto ponosi odpowiedzialność za ewentualne błędne decyzje – czy politycy, czy też może podległe im ministerstwa, a być może nawet służby. Pozostaje mieć nadzieję, że istnieje tajny załącznik do raportu NIK. Jeśli jednak nie, to należy go uznać za niekompletny. I znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego nie poddano kontroli nawet tych instytucji, których kontrola nie byłaby żadnym wyzwaniem dla NIK.