Emeryci po pandemii mogą liczyć na wyższe wypłaty. Na krótką metę oznacza to większe obciążenie ZUS.
Analitycy Zakładu Ubezpieczeń Społecznych wyliczyli, że w najbliższych latach ZUS będzie wydawać o 340 mln do 900 mln zł rocznie więcej z powodu skrócenia średniego przewidywanego dalszego trwania życia. Łącznie do 2024 r. może to być nawet o 2,9 mld zł więcej. Tak zakłada scenariusz, zgodnie z którym do marca 2022 r. emerytury zostaną przyznane kolejnym 364 tys. osób, a dodatkowe 50 tys. zachowa do nich prawo, rezygnując z pracy w kolejnych latach. Wysokość emerytur jest wyliczana na podstawie tablic trwania życia, publikowanych co roku w marcu przez Główny Urząd Statystyczny. Pandemia wpłynęła na skrócenie tego czasu.
Wzrost wydatków ZUS wynika ze wzoru na emeryturę. Zakłada on, że zgromadzoną i zwaloryzowaną składkę w ZUS dzieli się przez liczbę miesięcy średniego dalszego trwania życia. Według tablic z zeszłego roku średnie dalsze trwanie życia dla 60-latków wynosiło 261,5 miesiąca, a według tegorocznych – już tylko 247,7 miesiąca. Z kolei dla osoby w wieku 65 lat średnie dalsze trwanie życia w zeszłym roku wynosiło 217,6 miesiąca, a według najnowszych danych – 204,3 miesiąca. W pierwszym przypadku ten okres skrócił się o 5 proc., w drugim – o ponad 6 proc. Tak duże skrócenie średniej długości życia to głównie efekt zgonów wywołanych pandemią. – W kolejnych tablicach średnie dalsze trwanie życia ponownie może się nieco skrócić, by zacząć się wydłużać w kolejnych latach. To skutek bezpośrednich i pośrednich efektów epidemii – mówi demograf Piotr Szukalski.
Różnice przekładają się na wysokość świadczeń. Pokazują to nasze przykłady. Emeryt w wieku 65 lat, mający 544 tys. zł wpłaconej składki, według tablic z zeszłego roku dostałby 2500 zł świadczenia, a według nowszych – o 162 zł więcej. Z kolei 60-latka ze składką 1,046 mln zł według tablic z zeszłego roku dostałaby 4000 zł emerytury, a według najnowszych – 4222 zł. Ale wpływ pandemii COVID-19 na system emerytalny nie ogranicza się tylko do wysokości świadczeń. Innym skutkiem może być spadek liczby emerytur wypłacanych przez ZUS, co zakład notuje już od listopada 2020 r. Liczba wypłacanych świadczeń zaczęła spadać niemal w tym samym momencie, w którym zaczęła rosnąć liczba nadmiarowych zgonów. Śmiercionośne żniwo druga fala COVID-19 zaczęła zbierać w listopadzie, a już w grudniu ZUS wypłacił o 12 tys. mniej emerytur niż miesiąc wcześniej.
– Gdyby nie COVID-19, liczba emerytów w ZUS zapewne dalej by rosła – zauważa Szukalski. Wcześniej grono świadczeniobiorców rosło niemal nieprzerwanie, w listopadzie 2020 r. przekraczając barierę 6 mln osób, ale od tamtej pory stopniowo się kurczy. W marcu wypłacono o ponad 24 tys. mniej emerytur niż cztery miesiące wcześniej. Opierając się na wysokości przeciętnej emerytury w marcu i liczbie emerytów, można oszacować, że ZUS z powodu mniejszej liczby świadczeń wypłacił o 63 mln zł mniej niż w listopadzie 2020 r. W skali roku może to być o ponad 700 mln zł mniej.
– Można łączyć dane ZUS z dużą skalą nadmiarowych zgonów. W niektórych tygodniach było ich o połowę więcej. A przecież na COVID-19 umierają przede wszystkim ludzie starsi, czyli emeryci, bo to oni są narażeni na najcięższy przebieg choroby. To zaś przekłada się na liczbę wypłacanych świadczeń, ale też zmienia tabelę przewidywanej długości dalszego trwania życia – mówi Łukasz Kozłowski z Federacji Przedsiębiorców Polskich. Jego zdaniem długoterminowych trendów to jednak nie zmieni. Nadal będzie przybywało osób nabywających uprawnienia emerytalne, a grupa w wieku produkcyjnym będzie relatywnie maleć, co wróży rosnące obciążenie dla systemu ubezpieczeń społecznych.
Niemniej jednak w krótkim okresie pandemia wywoła jeszcze kilka zaburzeń. Tak jak w tym roku skróciła przewidywaną długość życia, co zwiększyło emeryturę dla osób nabywających właśnie uprawnienia, tak w latach 2022–2023 może nastąpić jego znaczne wydłużenie ze względu na skumulowanie zgonów w dwóch poprzednich latach. – W efekcie dla tych, którzy obecnie nabywają uprawnienia, przejście na emeryturę będzie względnie opłacalne. Ale już osoby, które osiągną wiek emerytalny za rok, dwa, mogą woleć pozostać na rynku pracy, bo świadczenie wyliczone na podstawie nowych tabel może być niższe – mówi Kozłowski.
Jak zachęcić ludzi, by dłużej pracowali
Choć pandemia miesza w systemie emerytalnym, to jednak nie zmieni długoterminowych trendów, w których podaż pracy będzie spadać, za to liczba benecjentów systemu ubezpieczeń społecznych – stopniowo wzrastać. Bez zatrzymania ludzi nabywających uprawnienia emerytalne na rynku pracy system może być za bardzo obciążony dużymi wypłatami przy jednocześnie coraz węższym strumieniu wpływów ze składki. O ile raczej nie będzie powrotu do wyższego wieku emerytalnego (PiS szło do zwycięskich wyborów w 2015 r. z hasłem odwrócenia tej reformy), o tyle wprowadzenie systemu zachęt do dłuższej pracy jest bardzo prawdopodobne. W rządzie było już kilka koncepcji, a najnowsza pojawiła się w Krajowym Planie Odbudowy. Z jego zapisów wynika, że rozważana jest ulga w podatku dochodowym dla tych, którzy skorzystają z możliwości przejścia na emeryturę, lecz dalej będą aktywni zawodowo. Zaoszczędzone w ten sposób pieniądze byłyby wpłacane na indywidualne konto emerytalne pracownika, a z każdym kolejnym rokiem pracy powiększałby się jego kapitał emerytalny. Każdy rok dłużej na rynku pracy to wzrost późniejszej emerytury o ok. 8 proc. KPO jest oszczędny w szczegółach, ale wiadomo, że ulga przysługiwałaby tylko do pierwszego progu podatkowego, a sama zmiana nie zostanie wprowadzona szybko. Opracowanie i przyjęcie zmian w ustawie o podatku dochodowym ma nastąpić do I kw. 2025 r