- W interesie rynków finansowych jest wypracowanie lokalnej strategii wdrażania zielonej transformacji - mówi Mike Tyrell, szef organizacji SRI-CONNECT zajmującej się analizami i doradztwem w zakresie zrównoważonych inwestycji
DGP
Na podstawie swoich doświadczeń z menedżerami i analitykami giełdowymi, na ile ma pan wrażenie, że podejście świata finansów do kwestii związanych z szeroko pojętym zrównoważonym rozwojem zmieniło się w ciągu ostatnich lat?
Zmieniło się ogromnie. Zajmuję się problematyką zrównoważonych inwestycji już ponad 20 lat. Z czego 18 lat było dla tego rynku czasem silnego i stabilnego rozwoju. I to pomimo turbulencji związanych m.in. z kryzysem finansowym 2008 r. Nigdy nie był to jednak wzrost wykładniczy. Aż do ostatniego roku. Obecnie ma się wrażenie, że na całym rynku, gdzie okiem nie sięgnąć, zainteresowanie zrównoważonymi inwestycjami rozwija się skokowo – wśród zarządzających aktywami i wśród regulatorów, co z kolei przekłada się na rosnącą presję na firmy.
Czemu przypisuje pan ten przełom?
Z jednej strony to kwestia rosnącej świadomości wielu spraw, przede wszystkim zmian klimatu. Z drugiej – coraz większej dostępności nowych rozwiązań, takich jak choćby alternatywne (nieodzwierzęce) źródła białka, odnawialne źródła energii czy pojazdy elektryczne. Dodatkowo wszystko, co dzieje się od czasu wybuchu pandemii COVID-19, pokazało nam po raz kolejny, że problemy, z którymi się mierzymy, są globalne, a kwestie środowiskowe i społeczne mają znaczący wpływ na działalność firm. Wiele następstw epidemii – np. ograniczenie podróżowania czy zmiany w strukturze zużycia energii – sprawiło, że fundusze, które inwestując, brały pod uwagę kryteria zrównoważonego rozwoju, radziły sobie lepiej.
Czyli inwestorzy uświadomili sobie, że budowanie portfeli w taki sposób po prostu się opłaca?
Tak jest. Na poparcie tego przekonania istniała już wcześniej coraz bardziej rozbudowana podbudowa naukowa. W ostatnich paru latach opłacalność zrównoważonych inwestycji stała się jednak bardzo widoczna, a zyski praktycznie rzecz biorąc, natychmiastowe. Ustalenie wpływu czynników związanych ze społeczną odpowiedzialnością na wartość aktywów nie wymaga już analizowania historii wyników do pięciu lat wstecz, często wystarczy spojrzeć na pięć tygodni.
Dziś weźmie pan udział w pierwszym z serii szkoleń dla polskich menedżerów i analityków giełdowych. Jaki jest pana główny przekaz dla nich?
Chciałbym im przekazać, że choć zmiany przychodzą do nich z poziomu europejskiego i globalnego, rzeczą najważniejszą jest wypracowanie swoich własnych, lokalnych strategii, które umożliwią włączenie się w te szersze tendencje. Kiedy zmiany przychodzą „od góry”, zawsze wiąże się z tym zagrożenie, że poszczególne państwa będą lekceważone. Dlatego tym ważniejsze jest, by wyprzedzić te procesy, samodzielnie ustalić, co zrównoważony rozwój oznacza dla ciebie i twojej firmy, dla tego, jak zarządzasz swoimi zasobami, i dla twojego kraju. I żeby przedostać się z tym swoim przekazem do świata. Bo Polska ma swoją specyfikę, zmiany będą przebiegały tu inaczej niż we Francji czy Kanadzie. I jest bardzo ważne, żeby te lokalne uwarunkowania były uwzględniane. W przeciwnym razie to najsilniejsi będą dyktować: raportowanie o społecznym i ekologicznym wpływie firm ma wyglądać tak i tak. Nie sądzę, żeby to pomogło w realizowaniu celów zrównoważonego rozwoju. Nie pomoże też na pewno w wyciągnięciu dla Polski maksimum korzyści z obecnego globalnego trendu.
Jakie pytania pojawiają się najczęściej podczas tego typu spotkań?
Do częstych tematów, poruszanych zwłaszcza przez zarządców aktywów, należą kwestie wizerunkowe, presja regulacyjna i wpływ kryteriów zrównoważonego rozwoju na wyniki finansowe. W każdym z tych obszarów znaczenie perspektywy zrównoważonego rozwoju rośnie. Dlatego w ramach naszych szkoleń przekonujemy menedżerów, by przejęli kontrolę nad tymi procesami i zaczęli traktować społeczne czy ekologiczne wymiary swoich portfeli jako atut konkurencyjny.
Choć zajmuje się pan problematyką zrównoważonego rozwoju, jest pan przeciwnikiem najpopularniejszej bodajże koncepcji włączania tych kwestii do biznesu, czyli tzw. ESG (kryteria pozafinansowe, związane ze środowiskiem, społeczną odpowiedzialnością i ładem korporacyjnym). Dlaczego?
Jako dla kogoś, kto wywodzi się ze świata analizy inwestycji, idee „zrównoważonego rozwoju” i „zrównoważonych inwestycji” wydają mi się dużo bardziej praktyczne. W tych pojęciach mieszczą się z mojego punktu widzenia wszystkie kluczowe wymiary: środowiskowy, społeczny, gospodarczy i finansowy. A ponad tym wszystkim jest jeszcze wymiar zarządzania firmą. Razem – pięć obszarów, a nie trzy, jak w ESG. Analitycy specjalizujący się w ESG pomijają tymczasem niezwykle ważny wymiar ekonomiczny. Weźmy choćby sytuację świata u progu odbudowy po pandemii: musimy myśleć o tym, jak firmy przyczynią się do rozwoju gospodarczego. Nieuwzględnianie tego wymiaru – odpowiedzialności firm wobec gospodarki – było też według mnie jedną z przyczyn kryzysu finansowego sprzed 12 lat.
A oddzielanie finansowego i pozafinansowego wymiaru funkcjonowania firm to dobry pomysł?
Naszym głównym celem jako inwestorów powinno być integrowanie tych wymiarów: uwzględnianie w decyzjach finansowych różnych kryteriów związanych ze zrównoważonym rozwojem: zmianami klimatu, bioróżnorodnością czy integracją społeczną. Takie podejście przynosi znacznie lepsze efekty niż traktowanie każdej z tych sfer osobno.
Wspomniał pan, że COVID-19 przyspieszył proces zwiększania świadomości inwestorów na temat korzyści z uwzględniania kryteriów społecznych i ekologicznych. Jakich zmian możemy się spodziewać w dalszym procesie odbudowy gospodarek po pandemii?
Już w dotychczasowych zmaganiach z pandemią mogliśmy zaobserwować, że inwestorzy w znacznie większym stopniu uwzględniają kwestie zdrowia i bezpieczeństwa pracowników. Coraz częściej weryfikowane są też łańcuchy dostaw, szczególnie w zakresie ich wpływu na zmianę użytkowania gruntów, która stanowi jedno z możliwych źródeł zagrożeń epidemicznych. Myślę, że doświadczenia związane z koronawirusem pokazały nam też, że musimy wspólnie odpowiedzieć na globalne wyzwania. W tym sensie jest to rodzaj pilotażu przed walką ze zmianami klimatu.
Mówi pan o tym, że duże zmiany w myśleniu już się dokonały, ale ile zostało jeszcze pod tym względem do zrobienia? Na ile środowisko inwestorów zainteresowanych kwestiami zrównoważonego rozwoju jest reprezentatywne dla światowych rynków finansowych jako całości?
Oczywiście nadal dużo bardzo jest jeszcze do zrobienia. Przede wszystkim trzeba pokazywać analitykom i menedżerom, że czynniki związane ze zrównoważonym rozwojem już na nich wpływają, że to nie jest kwestia „zewnętrzna”, narzucana przez piony społecznej odpowiedzialności biznesu, tylko nieodłączny element ich pracy. Coś, co należy brać pod uwagę, żeby być skutecznym zarządcą aktywów, a nie tylko „odpowiedzialnym pracodawcą”. Jak już uświadomią sobie, że jest to w ich żywotnym interesie, sami będą najlepiej dbać o społeczny i ekologiczny wymiar swoich inwestycji.
Ale zmiany już są realne. Przez 18 lat miałem do czynienia przede wszystkim z przedstawicielami pewnej niszy inwestorów specjalizujących się w zrównoważonych inwestycjach. Od dwóch lat coraz częściej widzę, że zainteresowanie pojawia się także w głównym nurcie świata finansów. Moje oczekiwania przerosło także zainteresowanie szkoleniami w Polsce.
W wielu krajach możemy obserwować, jak rynek coraz bardziej staje się siłą sprzyjającą zielonej transformacji. Ale czy to wystarczy? Wielu ekspertów wątpi, że da się osiągnąć cele klimatyczne samą siłą mechanizmów rynkowych, bez odpowiednich regulacji, które zapewniłyby choćby ujednolicenie kryteriów zrównoważonego rozwoju.
To kolejna kwestia, która dzieli mnie ze znaczną częścią środowiska zajmującego się tymi kwestiami. Dla mnie jako inwestora i analityka regulacje nie są rozwiązaniem, do którego instynktownie bym się skłaniał. Ale z szerszego punktu widzenia z aktywnościami państw wiążą się też oczywiście pewne korzyści. W Europie ważną rolę odgrywa choćby polityka inwestycyjna państwowych i parapaństwowych funduszy emerytalnych, m.in. ze Szwecji, Holandii, Francji czy Wielkiej Brytanii. Każda tego typu metoda wzmacniania popytu na zrównoważone inwestycje i kształtowania tego popytu jest czymś pożądanym.
DGP