Z 48 do 30 miesięcy skróci się okres kształcenia przyszłych sędziów. Resort sprawiedliwości zamierza z programu aplikacji wyrzucić 18-miesięczny staż referendarski. – Obecne szkolenie sędziów jest zbyt długie. To, co proponuje resort, to krok w dobrym kierunku – mówi sędzia Waldemar Żurek, członek Krajowej Rady Sądownictwa. Zwłaszcza że planowane jest również przywrócenie instytucji asesora sądowego. Tak więc po ukończeniu aplikacji sędziowskiej prowadzonej przez Krajową Szkołę Sądownictwa i Prokuratury jej absolwent starałby się o stanowisko asesora. I sprawując tę funkcję, nabierałby niezbędnego doświadczenia na sali rozpraw.
Działalność Krajowej Szkoły Sądownictwa i Prokuratury w liczbach
/
Dziennik Gazeta Prawna
Wszystko dlatego, że
Ministerstwo Sprawiedliwości musi znaleźć miejsca dla tegorocznych absolwentów Krajowej Szkoły Sądownictwa i Prokuratury. Po ukończeniu 30-miesięcznej aplikacji i zdaniu egzaminu sędziowskiego muszą oni jeszcze odbyć 18-miesięczny staż referendarski.
– Wstrzymane jest wyznaczanie kolejnych konkursów na stanowiska referendarzy sądowych – przyznaje Wojciech Hajduk, wiceminister sprawiedliwości.
Taka praktyka resortu nie podoba się ani samym zainteresowanym, ani sędziom.
Nierówne traktowanie
Pierwszy sygnał świadczący o tym, że resort chce przeznaczyć na potrzeby stażu wszystkie zwalniane stanowiska referendarzy, pojawił się już na początku kwietnia. Wówczas prezes Sądu Rejonowego w Wołominie odwołał konkurs, powołując się właśnie na decyzję ministra sprawiedliwości. Ostatnia taka sytuacja miała miejsce 16 lipca 2013 r., kiedy taką samą decyzję i z tych samych powodów podjął prezes SR w Grodzisku Wlkp.
Jak wyjaśnia wiceminister Hajduk, jest to podyktowane koniecznością wypełnienia ustawowego obowiązku oraz tym, że w budżecie na ten rok nie przewidziano dodatkowych etatów dla referendarzy sądowych. Obowiązek, na który powołuje się resort, wynika z ustawy o Krajowej Szkole Sądownictwa i Prokuratury (t.j. Dz.U. z 2012 r. poz. 1230). Art. 31 ust. 2 wyraźnie stanowi, że aplikant
aplikacji sędziowskiej po 30-miesięcznym szkoleniu musi jeszcze odbyć trwający 18 miesięcy staż referendarski. Z kolei ust. 3 tego przepisu mówi, że „w okresie stażu aplikant aplikacji sędziowskiej zostaje zatrudniony na stanowisku referendarza sądowego na czas nieokreślony”.
To oznacza, że etaty referendarskie są, ale tylko dla absolwentów KSSiP. Poza konkurencją znalazły się więc osoby, które ukończyły aplikację sędziowską na starych zasadach.
– Mamy do czynienia z nierównym traktowaniem. Myśmy sygnalizowali ten problem już na etapie projektowania
przepisów o KSSiP – zaznacza Iwona Skonieczna-Masłowska, członek zarządu Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Referendarzy Sądowych (OSRS).
Dokręcanie śruby
Ale wstrzymanie naboru na referendarzy to nie tylko problem starych aplikantów. To kłopot dla
sądów, które notorycznie borykają się z problemem braków kadrowych. Bo de facto praktyka resortu sprawiedliwości oznacza, że jednostki, w których brakuje rąk do pracy, będą musiały poczekać, aż rozstrzygnięty zostanie egzamin sędziowski organizowany przez KSSiP. Termin jego przeprowadzenia został wyznaczony na początek sierpnia, ale na jego rozstrzygnięcie trzeba poczekać do września.
– Każdy nieobsadzony etat oznacza, że tę pracę muszą wykonywać inne osoby. A one przecież i tak mają mnóstwo własnych obowiązków – zauważa Grzegorz Chmiel, sędzia Sądu Rejonowego dla Warszawy-Woli.
Jego zdaniem ta sytuacja to kolejny dowód na to, że w resorcie króluje „fabryczne myślenie”: im szybciej będziemy przesuwać taśmę produkcyjną, tym szybciej ludzie będą pracować. Tylko że
sąd to nie fabryka śrubek.
Podobne wrażenie ma Iwona Skonieczna-Masłowska.
– Referendarzom dokłada się zadań, ale nie zwiększa się ich liczby. To powoduje, że ta sama kadra musi wykonać więcej pracy – wskazuje członkini OSRS.
Przypomnijmy, że jeżeli chodzi np. o procedurę cywilną, to zakres czynności wykonywanych przez referendarzy jest dość szeroki. Zajmują się oni m.in. wydawaniem nakazów zapłaty w postępowaniu upominawczym oraz elektronicznym postępowaniu upominawczym, niektórymi czynnościami z zakresu prawa spadkowego, nadawaniem klauzuli wykonalności prawomocnym orzeczeniom sądowym, orzekaniem o przyznaniu bądź odmowie przyznania adwokata z urzędu oraz o zwolnieniu od kosztów sądowych. A to tylko niewielki wycinek ich zadań. Co więcej – na fali odciążania sędziów od zbędnych obowiązków – ciągle proponowane są nowe obszary, gdzie czynności mógłby wykonywać referendarz sądowy.
– To musi się w końcu odbić na jakości naszej pracy. Problem ten najlepiej obrazuje to, co się dzieje obecnie w e-sądzie. Dokręcanie śruby przez resort spowodowało, że referendarz wydający nakaz zapłaty w elektronicznym postępowaniu upominawczym ma 2,5 minuty na rozpoznanie jednej sprawy. Tak naprawdę nie ma więc nawet czasu na przeczytanie wszystkich dokumentów, a jego działalność ogranicza się do „klikania”. A resort później chwali się statystykami – opowiada Iwona Skonieczna-Masłowska.
Wstrzymywanie naboru na referendarzy, nawet jeżeli ten stan ma trwać tylko kilka miesięcy, jest więc zdaniem środowiska zdecydowanie złym pomysłem, który może się dotkliwie odbić na efektywności wymiaru sprawiedliwości.
Kłopotliwy staż
To, że staż referendarski nie był zbyt fortunnym pomysłem, przyznaje zresztą sam resort sprawiedliwości.
– To generuje bardzo duże wydatki i powoduje, że co roku musimy znaleźć pieniądze na taką liczbę etatów referendarskich, ilu mamy aplikantów kończących KSSiP, zupełnie abstrahując od potrzeb wymiaru sprawiedliwości – przyznaje wiceminister Hajduk.
Dlatego też w resorcie sprawiedliwości trwają prace nad zmianą modelu kształcenia przyszłych sędziów.
– Szkolenie przyszłych sędziów zostanie skrócone z 48 miesięcy do 30. Nie będzie już bowiem 18-miesięcznego stażu referendarskiego – deklaruje Wojciech Hajduk.
Aplikacja sędziowska, tak jak dotychczas, kończyłaby się egzaminem sędziowskim.
– Ta zmiana powinna zostać sprzężona z wprowadzeniem na nowo instytucji asesora sądowego. Dzięki temu aplikant KSSiP po pomyślnie zdanym egzaminie mógłby się ubiegać o stanowisko asesora – proponuje wiceminister.
Propozycja likwidacji stażu referendarskiego pojawiła się podczas prac legislacyjnych nad projektem założeń do projektu zmieniającego ustawę o Krajowej Szkole Sądownictwa i Prokuratury oraz prawo o ustroju sądów powszechnych. Nad przywróceniem instytucji asesora sądowego pracuje z kolei zespół złożony z przedstawicieli sędziów, MS oraz prezydenta.
Wojciech Hajduk deklaruje, że jeżeli te pomysły wejdą w życie, osoby, które ukończyły starą aplikację, także nie zostaną na lodzie.
– Pozostałe przepisy dotyczące mianowania na stanowisko referendarza sądowego pozostaną w dotychczasowym brzmieniu. Ponadto o stanowisko asesora będą mogły starać się zarówno osoby po KSSiP, jak i te, które ukończyły aplikację według starych zasad i zdały egzamin sędziowski – zapewnia wiceminister.
Pomysł rezygnacji ze stażu, a tym samym skrócenia szkolenia, podoba się sędziom.
– Na przykład w Hiszpanii, w której funkcjonuje podobna do polskiej szkoła kształcąca przyszłych sędziów, już po dwóch latach intensywnej nauki, na którą składa się m.in. uczestnictwo w symulacjach rozpraw, absolwent ma zagwarantowaną nominację na sędziego – wskazuje sędzia Waldemar Żurek, członek Krajowej Rady Sądownictwa.
Skąd się wzięli starzy aplikanci
Krajowa Szkoła Sądownictwa i Prokuratury kształci przyszłych sędziów dopiero od 2010 r. Wcześniej aplikacja sędziowska prowadzona była przez sądy apelacyjne. Po ukończeniu takiego szkolenia absolwent mógł się starać o stanowisko asesora sądowego. Kres takiej formie kształcenia kadry sędziowskiej położył Trybunał Konstytucyjny, który w wyroku z 2007 r. uznał, że powoływanie asesorów przez ministra sprawiedliwości jest niezgodne z ustawą zasadniczą. W efekcie resort sprawiedliwości zmienił system kształcenia sędziów, przeforsowując swoją wizję centralnego kształcenia przyszłych sędziów w KSSiP.