Wszystko zależy od tego, czy sztywno trzyma się ministerialnych wytycznych, czy ocenia rzeczywiste przygotowanie kandydatów do prawniczego zawodu.
Wyniki egzaminu adwokackiego i radcowskiego bardzo się różnią nie tylko w zależności od miast, ale i w zależności od poszczególnych komisji egzaminacyjnych. Niby nic nadzwyczajnego: w jednej grupie zdających było więcej osób dobrze przygotowanych, a w innej mniej. A jednak osoby, które zdawały tegoroczny egzamin, istotę problemu dostrzegają zupełnie gdzie indziej.
Chodzi o wytyczne Ministerstwa Sprawiedliwości dla komisji egzaminacyjnych, czyli opisy istotnych zagadnień do każdego z zadań. Zawierają one wiele wskazań, co powinno się znaleźć w modelowej apelacji czy skardze. Członkowie niektórych komisji restrykcyjnie trzymają się tych zaleceń, oblewając zdających, którzy nie wpasowali się w wyznaczone ramy. W innych dominuje podejście bardziej życiowe: wystarczy podnieść choćby jeden zarzut, ważne, by był skuteczny w sądzie. Efekt więc jest taki, że jednym jest łatwiej, a innym trudniej.
– To nie jest już egzamin adwokacki – uważa mecenas Andrzej Michałowski, który szkoli aplikantów adwokackich. Przyznaje, że ma duży dylemat, czy uczyć ich pod kątem przygotowania do egzaminu, czy do wykonywania zawodu. A to przecież powinno stanowić jedność.
Ocena jak rzut kostką
Resort sprawiedliwości nie dostrzega problemów.
– Wytyczne nie są wiążące dla egzaminatorów, tylko kryteria oceny prac egzaminacyjnych zawarte w ustawach: Prawo o adwokaturze (Dz.U. z 1982 r. nr 16, poz. 124 z późn. zm.) i o radcach prawnych (Dz.U. z 1982 r. nr 19, poz. 145 z późn. zm.). Obiektywizm i jednolitość w ocenie zapewniają też komisje odwoławcze od wyników egzaminów zawodowych – wskazuje Patrycja Loose, rzecznik prasowy Ministerstwa Sprawiedliwości.
I tak z art. 78e ust. 2 prawa o adwokaturze wynika, że egzaminatorzy biorą pod uwagę zachowanie wymogów formalnych, właściwość zastosowanych przepisów i umiejętność ich interpretacji, poprawność zaproponowanego przez zdającego sposobu rozstrzygnięcia problemu z uwzględnieniem interesu strony, którą zgodnie z zadaniem reprezentuje. To zaś oznacza, że aby zdać, nie trzeba sztywno się trzymać szczegółowych wytycznych resortu. Niektóre komisje jednak to robią.
– Podstawowym kryterium dla przyznania oceny pozytywnej powinna być skuteczność sporządzonego środka odwoławczego. Nielogiczna jest sytuacja, w której apelacja dostateczna dla uzyskania wyroku korzystnego dla klienta nie wystarcza, aby zdać egzamin uprawniający do reprezentowania tego klienta – uważa adwokat Piotr Barczak, prowadzący własną kancelarię.
– Czasem jeden dobry zarzut jest więcej wart niż 10 słabych – dodaje adwokat Andrzej Michałowski.
Wyjaśnia, że dobrze przygotowany do zawodu prawnik wie, że niekiedy można zrezygnować z kilku zarzutów po to, by inne silniej zaznaczyć.
– Zegarmistrzowskie trzymanie się wytycznych wypacza więc sens egzaminu – dodaje.
Sędzia Teresa Mróz z Sądu Apelacyjnego w Warszawie, która szkoli aplikantów radcowskich i adwokackich, zauważa, że komisje powinny ustalać wspólne stanowisko w sprawie trzymania się wytycznych.
– Nie może być takich różnic między komisjami – podkreśla.
Maraton kazusów
Zanim dojdzie do sprawdzania egzaminu, problemy pojawiają się już na wstępie przy jego zdawaniu. Sprawdzian adwokacki, tak jak radcowski, składa się z pięciu części. Ta z prawa cywilnego polega na napisaniu apelacji bądź w przypadku uznania, że nie ma podstaw do jej wniesienia, sporządzeniu opinii prawnej na podstawie przygotowanych dokumentów. W tym roku zdający zajmowali się umową o roboty budowlane. Prace budowlane zostały wykonane nierzetelnie, więc strona wezwała wykonawcę do usunięcia wad budynku.
Ten tego nie zrobił. Właściciel budynku, z powodu nieprawidłowego wykonania umowy poniósł duże koszty. Rozpoczął się spór sądowy, a egzaminowani mieli być pełnomocnikiem powoda, który zażądał 150 tys. zł. Sąd przyznał jedną trzecią żądanej kwoty. Zadanie polegało na napisaniu apelacji, walcząc o resztę kwoty dla klienta. Wytyczne wskazywały na błędne zastosowanie przez sąd m.in. art. 634 kodeksu cywilnego. Sąd uznał bowiem, że poinformowanie inwestora o wadliwości dostarczonych przez niego materiałów po ich użyciu jest właściwym zachowaniem wykonawcy.
– Istotniejsze – a niewskazane w wytycznych – jest jednak naruszenie przez sąd I instancji w tym kazusie art. 65 par. 1 k.c. przez przyjęcie, że postanowienie „materiały do wykonania prac budowlanych zabezpiecza strona zamawiająca” implikuje dokonywanie wyboru tych materiałów przez inwestora, skoro, jak wynika z ustaleń sądu, projekt budowlany nie zawierał ich specyfikacji – ocenia kazus i wytyczne mec. Piotr Barczak.
Zauważa, że nie sposób w świetle przedstawionych materiałów ustalić, czym kierował się sąd, uznając, że to laik – jakim był inwestor domu jednorodzinnego, a nie profesjonalista – za jakiego podawał się wykonawca, miał wybierać materiał m.in. do wykonania więźby dachowej.
Sprawdzian dla nikogo
Zastrzeżenia budzi też sam sposób przeprowadzania egzaminu.
– Trwa on 6 godzin. W tym czasie zdający muszą zapoznać się z kazusem zawierającym na 35 stronach: pozew, odpowiedź na pozew, protokoły dwóch rozpraw (zeznania świadków, wyjaśnienia stron), opinię biegłego i wyrok z uzasadnieniem, przeanalizować przedstawione zagadnienie i sporządzić apelację czyniącą zadość wszystkim wymogom formalnym. Możliwe było sformułowanie co najmniej 5 zarzutów, zarówno procesowych, jak i materialnoprawnych. Każdy z nich należy uzasadnić. Dokonanie tego w tym czasie to nie lada wyzwanie – podnosi mec. Barczak.
Resort sprawiedliwości tu także jednak nie widzi problemu.
– Ministerstwo uważa, że egzaminy zawodowe: adwokacki i radcowski dobrze weryfikują przygotowanie zdających do wykonywania zawodu adwokata i radcy prawnego. Tej weryfikacji nie zapewniała natomiast część testowa egzaminów, dlatego w projekcie ustawy o zmianie ustaw regulujących wykonywanie niektórych zawodów, rząd zaproponował zniesienie testu na egzaminach zawodowych – tłumaczy Patrycja Loose.
Mecenas Michałowski uważa, że egzamin dla przyszłych adwokatów powinien być profilowany. W jednej części aplikant mógłby wybrać, z czego chce zdawać. Jeżeli więc np. byłby nastawiony na prawo cywilne, to w tym zakresie mógłby pisać apelację i szczegółowo byłaby sprawdzana jego wiedza. Druga część egzaminu sprawdzałaby ogólną wiedzę z innych dziedzin prawa.
Aplikanci, którzy nie zdali, mają dwa wyjścia: mogą się odwołać od wyniku, albo zdawać za rok ponownie. Mogą oczywiście również zrobić jedno i drugie.
Stawianie na odwołanie, nawet przy pewności swoich racji, wymaga jednak anielskiej cierpliwości. Procedura odwoławcza jest bowiem długotrwała.
– Pierwszy problem to ten, że wyniki egzaminu są ogłaszane po prawie dwóch miesiącach. Wszystko przez to, że egzamin jest nadmiernie rozbudowany i trudno go sprawdzić – podnosi mec. Michałowski.
– Ponadto komisje II stopnia, do których odwołują się egzaminowani, składają się z czynnych zawodowo prawników. Trudno więc od nich wymagać, by nie robili nic innego, jak tylko odpisywali na odwołania, a to też bardzo wydłuża całą procedurę – wskazuje sędzia Mróz.
W efekcie, odwołania bywają jeszcze nie rozpatrzone, a tu nadchodzi kolejny termin egzaminu. Na dodatek pojawia się kolejny problem. Jeżeli odwołanie okaże się skuteczne, ale już po zdanym ponownie egzaminie, nie do końca wiadomo, od którego momentu liczyć prawo do wpisu na listę adwokatów czy radców prawnych.
Tak więc zdawać czy czekać na skutek odwołania?
– Taka decyzja to też jest pewien sprawdzian umiejętności prawniczych – pointuje mec. Michałowski.
Komentarze (18)
Pokaż:
NajnowszePopularneNajstarszeCi,ktorzy mieszkaja z mamusia na studiach dzisiaj musza placic za aplikacje dalej mieszkajac przy mamusi do 30 stki...lub mamusia buli im za kredyt.
zdecydowanie specjalizacja medyczna to pikus przy aplikacji-bezplatna to raz,po drugie dla kazdego jakas sie znajdzie,moze nie ta super platna,ale KAZDY zostanie lekarzem...ZA FREEEEEEE!!!
Dlatego powtarzam:na interesie tym zarabiaja w nieuczciwy sposob wyłącznie uczelnie,a realnie kancelarii nowych powstaje jedna,2 rocznie...w ducyh aglomeracjach tez nie za wiele (rekrutacja do juz istniejacych).
Tu nie ma mowy o rynku prawniczym i konkurencji...bo ludzi na taka zabawę nie stać.Lekarze dali na luz,prawnicy ida w zaparte ,kase zarabiaja uczelnie.MEGA KASE-jedne z najdrozszych studiow w UE,z absurdalna rekrutacja i napletaniem łap za kilka tysi dr z uczelni w koncowce-prace ponoc to mgr.Ci ponoc lepsi płacą za darmowe studia czasem i kasą swą na aplikacji.
Poza tym nie ma znaczenia czy bedzie 5,10 tysiecy aplikantow czy absowentow prawa gdyz w systemie paroletniej PŁATNEJ aplikacji na rynku wylądują tylko DZIECI ADWOKATOW/RADCOW reszta wymięknie finansowo.Tu nie ma selekcji.Prawnik musi umiec dzialac w sytuacjach NOWYCH,a nie tych tylko WYUCZONYCH.
Dostana tego cukiereczka,ale dopiero za kilka latek po zaplacie 50-100 tys,.zl (koszt studiow i aplikacji).
Starzy adwokaci byli jednak bardziej uczciwi bo przynajmniej aplikacje byly za darem...
Wiadomość dla wielkiego mecenasa kamlota - wybitnego znaffcy prawa:
żeby zostać fryzjerem nie potrzeba żadnych specjalnych uprawnień.
Natomiast zakład musi spełniać wymogi sanitarne - ze względów oczywistych.
Jeśli potrafisz czesać to sobie otwórz zakład fryzjerski. Nie będziesz musiał prosić korporacji fryzjerów, żeby zechcieli dopusćić konkurenta do konkurencji, jak to mam miejsce w zawodach prawniczych.
A gdzie ty to znalazłeś, że ktoś chce być w twoim towarzystwie? My nie mówimy o ułatwieniu zapisania się na adwokata, tylko o możliwości wykonywania zawodu poza przymusowymi korporacjami. Jak na prawnika, to kiepsko idzie ci rozumienie tekstu. Szczęście, że już skończyłeś gimanzum, bo tam są testy na rozumienie tekstu czytanego.
Do kwestii drugiej. A czy to twoja lub twoich kolegów z korporacji sprawa, na jaką zapłatę umówi sie klient z dowolnie wybranym przez siebie pełnomocnikiem. Jego i pełnomocnika sprawa. A niech się i umówia na czapkę gruszek, albo i za darmo niech pełnomocnik robi jeżeli chce.
We fryzjerstwie nie ma korporacji, węc mogę się strzyc u kogo chcę. Albo w zakładzie fryzjerskim, albo u koleżanki, która odkryła w sobie talent fyrzjerski po ogólniaku. Szczerze mówiąc ja wybieram tą druga opcję.
Skoro my jesteśmy słabi merytorycznie, to skąd ten strach w korporacjach. Czy mistrz lata do państwa i błaga, żeby państwo przepędziło konkurenta amatora? :)) Czy Adam Małysz latałby błagać ochronę, żeby czasem nie dopuściła do uprawiania skoków amatorów? Jeżeli ktoś jest dobry to sam radzi sobie z konkurencją przed odpowiednią jakość własnych usług.
Bo pewnie tak jest jak mówią. Ileż razy spotykałem się na egzaminach z buraczanie sformułowanymi pytaniami, a egzamin polegał na zgadywaniu co najbardziej podejdzie autorowi pytań, a nie jak powinno być.
Pamiętam egzamin na którym egzaminatorowi popierniczyły się terminy z KC. Jak myślisz co twierdził zapytany czy się przypadkiem nie pomylił? Albo testy w których dwie odpowiedzi były po trochu prawdziwe, ale można było wybrać tylko jedną. Tą która była zgodna z widzimisię egzaminatora.
Kazusy, w których trzeba się było dopasować do upodobań egzaminującego.
W zawodach, które nie zabijają, o zdatności do zawodu powinien decydować rynek, a nie korporacje i egzaminy.
Czy adwokatów obchodzi, że ludzi nie stać na leki, że nie mają co dać zjeść dzieciom, itp... NIE
Przecież nawet kompletnie głupi wiedzą, że zamykanie korporacji nie wynika z troski o klientów tylko z troski o pieniądze i zyski z monopolu. Przepisy forujące członków korporacji są po prostu ordynarnym wspieraniem jednej grupy zawodowej kosztem swobód obywatelskich całej reszty społeczeńswa. Jeżeli alternatywą dla wynajęcia adwokata jest występowanie w sądzie samemu, to cznaczy, że ma to formę sankcji nakładanej na tego, kto nie zapłaci za taką usługę. Dlaczego ktoś nie może sobie wybrać dowolnej osoby jako pełnomocnika. Choćby po to, żeby w sądzie potrzymał go za rękę, albo płynniej się wypowiedział. Co stoi na przeszkodzie?
Nie wydłuży to postępowania, bo jednak w przeciąganiu postępowania mistrzami są profesjonaliści, znający dziury systemu.
Niestety Gowin i PO nie tknęli monopoli korporacyjnych w swojej farsie deregulacji. Pozostaje jedynie dołożyć starań, żeby wygrał PIS.
A może to wykładowcy ORA są nic nie warci?
A może to po prostu sabotaż. Tak czy inaczej korporacja nigdy nie będzie zainteresowana w ułatwianiu dostępu do zawodu adwokata. Radzę tym co nie zdali bacznie przyjrzeć się nazwiskom tych co zdali. Dogowskazem niech będzie artykuł " Nie zdali, a jednak zdali".
Przecież ani radcowie prawni ani adowkaci to nie zawody zaufania publicznego, a państwo nie reaguje, kiedy obie korporacje tak działają, dążąc do ograniczenia wolności wykonywania zawodu.
Przyjrzyjmy się artykułowi 17.
Adwokatura i 'radcura' bez wątpienia opisane są w zdaniu drugim. Pełnomocnik ganstera, mordercy czy też pełnomocnik oszusta podatkowego nie działa w interesie publicznym tylko w interesie swojego mocodawcy. Jak można nawet myśleć o zaufaniu publicznym, jak w zasady zawodu wpisane jest zatajanie prawdy ze szkoda dla społeczeństwa.
Skoro zatem nie są to zawody zaufania publicznego, to czemu ograniczają wolność wykonywania zawodu i pdoejmowania działalności gospodarczej.
'Radcura' i adwokatura zgodnie z konstytucja mogą być jedyeni prywatnymi, nieobowiązkowymi stowarzyszeniami.
Ale co tam, w Polsce konstytucja jest tylko dla łupienia i przekręcania nas - czyli społeczeństwa. Kumoterii prawo nie obowiązuje.
Zostawienie w rękach korporacji decyzji o dopuszczaniu do zawodu i szkoleniu, to tak jakby funkcjonujące na rynku firmy mogły decydować, czy na rynek może wejść konkurrencja z innowacyjnymi pomysłamy, czy nie może.
Szkolenie u konkurencji jest czystym absurdem. Podobnie jak egzaminowanie przez konkurentów.
SN wyrokujący contra legem. TK - mający się za prawodawcę, mający za nic zasadę nemo iudex in causa sua.
Niżej jest jeszcze gorzej. Niedawy artykuł w GP, w którym sędziowie SN baardzo krytycznie wypowiadali się co do jakości kasacji.
W zasadzie każdy przegrany proces oznacza, że pełnomocnik lub sędzia nie znali prawa.
Jeśli dopuszczamy rozbieżność zdań, to czemu tylko w stosunku do korporantów, natomiast w stosunku do zdających nie ma takiej wyrozumiałości.
Żeby było sprawiedliwie, to egzaminy powinny być okresowo dla wszystkich.
Ile jest uwzględnionych apelacji? A każda uwzględniona apelacja (czy kasacja) oznacza rozbieżność zdań między sędziami (a i pełnomocnikami).
Z logiki wiemy, że dwa zdania sprzeczne nie mogą być jednocześnie prawdziwe. A zatem mamy całą masę prawników, którzy, gdyby napisanie apelacji (kasacji) traktować w kategoriach egzaminu, oblaliby egzamin.
Skoro mamy równość wobec prawa, a państwo mieni się być sprawiedliwym, zatem tych, którzy zrobili błąd należy pozbawiać prawa do wykonywania zawodu. Wszak w zasadzie oblali egzamin.
Podobnie z pismami procesowymi pełnomocników. Jeżeli sąd je odrzucił, znaczy pełnomocnik nie zdał egzaminu i powinien być pozbawiany prawa wykonywania zawodu, skoro taki sam błąd na egzaminie skutkuje pozbawieniem możliwości wykonywania zawodu.