Jeśli trwanie ciąży zagraża zdrowiu lub życiu, a lekarz to widzi, podejmuje odpowiednie decyzje. I polityka tego nie zmieni – mówi prof. Oszukowski.
Jeśli tak, to symbolicznie. Być może znajdą się lekarze, którzy przy takim postawieniu sprawy będą chętniej przerywali ciążę. Ale ja za każdym razem podkreślam, że to są dwa porządki. Posłowie są od zmian w prawie, lekarze od leczenia. I obecna przesłanka, zagrożenia zdrowia lub życia pacjentki, obowiązywała i obowiązuje. Jeżeli któryś z lekarzy miał dotąd problem z podjęciem decyzji, gdy takie ryzyko zachodziło, to proponuję, by wrócił na studia albo przypomniał sobie, czego go uczono na specjalizacji. Bo najwyraźniej jest niedouczony. Sam wielokrotnie podejmowałem decyzję o kończeniu ciąży, gdy dalsze jej trwanie stanowiło zagrożenie dla kobiety. To nie było działanie poza prawem, tylko w jego ramach, na podstawie wiedzy medycznej, i nigdy nie miałem poczucia, obaw, że ktoś mnie będzie ścigał za decyzje. Prawo dotyczące ciąży w Polsce będzie się zapewne zmieniać, ale założenia medycyny nie. Bo w tym zawodzie trzeba umieć reagować, a zwłoka może być tragiczna w skutkach. Tak jak nikt nie ściga dziś ratownika medycznego, który reanimując człowieka, złamał mu żebro.
Jestem ginekologiem, perinatologiem, nie psychiatrą. Nie poczuwam się więc do rozmowy o zdrowiu psychicznym. Na pewno to, że ktoś spodziewa się dziecka z ciężką wadą, nie jest informacją łatwą. I na pewno też różna jest reakcja na nią. Wskazanie psychiatryczne z całą pewnością nie powinno być efektem teleporady, wizyty w gabinecie psychologa, tylko poparte prawdziwą dokumentacją medyczną. Bo taka diagnoza, jak każda w medycynie, oznacza też wzięcie za nią odpowiedzialności. Ale powtarzam – przepisy prawa można zmieniać. To, co jest trzonem medycyny, pozostaje. Jeśli dalsze trwanie ciąży zagraża zdrowiu lub życiu, a lekarz widzi to ponad wszelką wątpliwość, podejmuje odpowiednie kroki. Napisałem dotąd wiele opinii sądowych z położnictwa i ginekologii i nigdy nie spotkałem się z sytuacją, by któryś lekarz miał z powodu swoich działań konsekwencje prawne, karne.
Raz jeszcze zaznaczę, że przedmiotem prac zespołu nie były jakiekolwiek projekty zmiany w przepisach, tylko przypomnienie i zebranie tego, o czym od lat medycyna wie. Czy dokument powstanie? Otóż, on już jest ułożony. Potrzebne są tylko ostatnie czytanie i podpisy.
Rozumiem obawy, by zbiór wytycznych, które nie mają nic wspólnego z polityką i ideologią, nie został odebrany jako manifest poglądów. Nasza komisja nie zajmowała się ani etyką, ani prawem, tylko wiedzą medyczną. Czyli tym, co się powinno zrobić w określonych sytuacjach oraz uwarunkowaniach szpitali i oddziałów. Mam wrażenie, że w ostatnich latach za duży akcent stawiano na samodzielność lekarzy. Oczywiście, mają do niej prawo. Ale są takie dziedziny medycyny, kiedy dobrze jest, by zebrało się konsylium. Medycyna nie jest demokratyczna, nie zawsze większość ma rację. Są specjaliści, którzy wiedzą więcej i mają większe doświadczenie. I to do nich powinno się odwoływać w razie wątpliwości.
Krytykujemy feudalizm na oddziałach. Owszem, może on mieć złe strony, ale i dobre. Jest bowiem osoba, która ma władzę, ale w sytuacjach granicznych, niezgodności poglądów, podejmuje decyzję. I za nią potem odpowiada.
Podczas prac komisji chcieliśmy przypomnieć to, co jest w szpitalach klinicznych normą postępowania. I by ta norma dotyczyła każdego szpitala. Proszę zwrócić uwagę, że im szpital wyższej referencyjności, tym częściej odbywają się konsylia. Im niższego stopnia, tym ich mniej. Kiedyś nie do pomyślenia było, by lekarz schodzący z dyżuru nie poinformował szefa kliniki, co się dzieje na porodówce czy na patologii ciąży. A teraz? Padają tłumaczenia, że lekarze nie wiedzieli, nie mieli wiedzy i stąd ich obawy.
Lekarze są od tego, by wiedzieć. I absolutnie nie od tego, by strach paraliżował ich działania. A jak mają obawy, to, powtórzę, konsultują się ze sobą. Jeśli nie przyjmiemy tego do wiadomości, dojdziemy do absurdu. ©℗