12 września odbyło się w Parlamencie Europejskim głosowanie nad Dyrektywą w sprawie praw autorskich na rynku cyfrowym. Wzbudziła ona wśród internetowej społeczności mnóstwo kontrowersji, jest natomiast gorąco popierana przez środowisko artystów. Zarzuca się jej zamach na wolność w Internecie. Czy Dyrektywa będzie – jak twierdzi m.in. ZAIKS - orężem w walce z internetowymi gigantami zarabiającymi na cudzej twórczości? Jak wpłynie na swobodę przeciętnego użytkownika Internetu? I wreszcie – czy diabeł jest rzeczywiście tak straszny, jak go malują? Odpowiedzi na te pytania znajdują się w niniejszym artykule.

Prace nad Dyrektywą prawnoautorską, rozpoczęte z inicjatywy Komisji Europejskiej, trwają już dwóch lat, jednak zdecydowanie zintensyfikowano je w 2018 roku. 25 maja Rada Europejska przyjęła projekt Dyrektywy, który następnie, 5 lipca, trafił pod głosowanie Parlamentu Europejskiego. Wtedy europosłowie odrzucili Dyrektywę w jej ówczesnym brzmieniu. Nieco ponad dwa miesiące później, 12 września, dali zielone światło dla jej obowiązywania wraz z ponad 250 poprawkami Komisji Prawnej Parlamentu Europejskiego (JURI). Za przyjęciem dokumentu głosowało 438 europosłów, przeciw było 226, a wstrzymało się od głosu 39. Zdaniem parlamentarzystów Dyrektywa zapewni twórcom i wykonawcom wysoki poziom ochrony i zabezpieczy ich godziwe wynagrodzenie. Stanie się tak wraz ze zwiększeniem kontroli artystów nad procesem wytwarzania i dystrybucji ich dzieł, a także
umożliwieniem skutecznej walki z internetowym piractwem. Jakie jednak skutki wywoła względem przeciętnych Kowalskich?

1. Mechanizmy filtrujące treści, czyli krok od cenzury

Zgodnie z art. 13 Dyrektywy autorzy serwisów internetowych zobowiązani będą do wprowadzenia mechanizmów filtrujących zamieszczone w nich treści. Oznacza to, że każdy materiał opublikowany w Internecie będzie poddawany kontroli. W wyszukiwaniu treści chronionych prawem autorskim miałyby pomóc algorytmy. Parlamentarzystów nie przekonał przykład Włoch oraz Niemiec, gdzie próbowano już podobnych rozwiązań i gdzie zakończyły się one niepowodzeniem. Krytycy tego środka jako kontrargumenty podają wysokie koszty jego wprowadzenia, szczególnie dotkliwe dla mniejszych serwisów, a także obawę, że nawet najdoskonalsze algorytmy nie będą w stanie odróżnić naruszenia od choćby satyry. To istotnie ograniczyć może wolność użytkowników sieci.

Czy jest się czego obawiać? W swoich poprawkach do Dyrektywy JURI zapewnia, że środki, jakich wdrożenia wymagać się będzie od właścicieli serwisów, nie mogą polegać na ogólnym obowiązku monitorowania i powinny ograniczać się jedynie do dopilnowania, by w serwisach nie były dostępne nielegalnie udostępniane chronione treści. Oznaczałoby to, że usuwanie treści nie będzie zasadą. Ewentualne monitorowanie i usuwanie treści nie może odbywać się kosztem tych legalnie w serwisach udostępnianych. Mowa choćby o satyrze czy karykaturze, dobrze znanych internautom jako tzw. memy. Zdaniem parlamentarzystów tego typu internetowa twórczość nie będzie zakazana, a dodatkowo państwa zobligowane będą do opracowania procedury wdrożenia sprawnych mechanizmów składania skarg przez użytkowników, których treści niesłusznie zablokowano. Zatem to nie koniec ery memów!

2. Zapomnijmy o selfie na stadionach

Po wprowadzeniu nowej Dyrektywy udostępnianie zdjęć i filmów z wydarzeń sportowych przestanie być legalne. Powodem tego jest art. 12a., zgodnie z którym monopol na nagrywanie, przetwarzanie i udostępnianie materiałów będzie miał wyłącznie organizator wydarzenia sportowego. Nie sposób wyrazić, jak duże oburzenie wywołała ta informacja wśród internautów. Rzeczywiście, zgodnie z proponowanym przepisem organizatorowi widowiska sportowego przysługiwać będzie wyłączne prawo do zwielokrotniania nagrań widowiska oraz prawo podawania ich do publicznej wiadomości. Rozwiązanie to ma pomóc w walce z pirackimi nagraniami widowisk sportowych i nielegalnymi transmisjami rozgrywek dostępnymi w sieci. Nie uderzy natomiast znacząco w fanów sportowych emocji przeżywanych na żywo. Wszak wciąż obowiązywać będą przepisy prawa autorskiego odnoszące się do instytucji dozwolonego użytku. Dodatkowo Dyrektywa przewiduje konieczność zapewnienia specjalnego wyjątku zezwalającego na uzasadnione wykorzystanie fragmentów istniejących wcześniej utworów lub innych przedmiotów objętych ochroną w treściach zamieszczanych lub udostępnianych przez użytkowników. To zobliguje państwa
członkowskie do odpowiednich działań, dzięki którym nie będzie przestępstwem podzielenie się swoim selfie z meczu w Internecie.

3. Linkuj, płacz i ... płać?

W sieci huczy od informacji o planach wprowadzenia nowego rodzaju podatku od linkowania. Zgodnie z art. 11 nowej Dyrektywy w mediach społecznościowych przestanie być możliwe udostępnianie łączy do dzieł chronionych prawem autorskim, jak choćby artykułów czy utworów muzycznych. Przepis ten uderzyć ma także w wydawców prasowych, szczególnie tych o mniejszym zasięgu i zasobach finansowych, a także w start-upy tworzące nowe usługi dostępu do informacji. Od wejścia w życie Dyrektywy konieczną podstawą do wykorzystania materiałów innego medium będzie stosowna licencja.

Przepis wprowadza nowe prawo pokrewne dla wydawców prasy, analogiczne do tego, które już obecnie przysługuje nadawcom radiowym i telewizyjnym. Zgodnie z treścią poprawek do art. 11 prawa wydawców prasy nie uniemożliwią prywatnego i niekomercyjnego wykorzystania publikacji prasowych i nie będą stanowiły podstawy do zakazania linkowania. Faktycznie prawo to może jednak okazać się destrukcyjne dla serwisów informacyjnych, których nie będzie stać na utrzymywanie korespondentów na całym świecie. Na koniec, gwoli ścisłości: projekt Dyrektywy nie przewiduje wprowadzenia żadnego podatku. Przyjęta dla tego prawa nazwa jest myląca, a skala pomyłek wśród opinii publicznej pokazuje, iż jej znaczna większość ocenia książkę po okładce, nie otwierając nawet jej pierwszej strony.

Reasumując: zielone światło dla Dyrektywy wróży Europie spore zmiany. Wywołują one zadowolenie w środowisku twórców, którzy nareszcie będą mieli możliwości dochodzenia swoich praw. Wywołują też lawinę strachu wśród użytkowników Internetu. Jest to jednak strach przed nieznanym. Ogrom sprzecznych komunikatów i opinii, a także manipulacja nimi w sposób, który uniemożliwia dotarcie do rzeczowych i pozbawionych emocji komentarzy sprawiają, że tak powstały chaos dezorientuje społeczeństwo. Pogłębiona analiza planowanych zmian wskazuje, że nie ma podstaw do obaw o swobodę użytkowników sieci, jednak z ostateczną oceną zmian należy zaczekać do momentu zakończenia procesu ich wdrożenia.

Źródła:
1. Wniosek DYREKTYWA PARLAMENTU EUROPEJSKIEGO I RADY w sprawie praw autorskich na jednolitym rynku cyfrowym
2. Sprawozdanie w sprawie wniosku dotyczącego dyrektywy Parlamentu Europejskiego i Rady w sprawie praw autorskich na jednolitym rynku cyfrowym

Ewa Niesiobędzka-Krause, rzecznik patentowy, partner w KONDRAT i Partnerzy
Anna Kalawska, prawnik w KONDRAT i Partnerzy