Realna współpraca szkół zawodowych z lokalnymi firmami wymaga kształcenia w zawodach, na które jest zapotrzebowanie w danym regionie. Inaczej placówkom grozi zamknięcie - mówi Tadeusz Sławecki, sekretarz stanu w Ministerstwie Edukacji Narodowej.
Po wakacjach dyrektorzy i nauczyciele będą wdrażać reformę kształcenia zawodowego. Nie obawia się pan problemów z jej realizacją?
Nie. Wszystkie kluby parlamentarne popierały przecież nowelizację ustawy o systemie oświaty wprowadzającą te zmiany. Reforma rusza stopniowo i będzie wdrażana do 2017 roku. Od września będą funkcjonowały m.in. tylko trzyletnie zasadnicze szkoły zawodowe, a nie jak obecnie placówki, w których nauka mogła trwać dwa lata. W tym wydłużonym cyklu kształcenia uczniowie będą solidniej przygotowani do zawodu, ale też będą mieli lepsze wykształcenie ogólne.
Zgoda posłów nie była jednak pełna dla tych zmian, bo niektórym nie podobała się likwidacja liceów profilowanych.
Niewielu było takich posłów. Licea profilowane są najsłabszym ogniwem w systemie kształcenia. Świadczy o tym najniższa zdawalność matur, która kształtowała się na poziomie 50 proc. (w roku szkolnym 2010/2011). Nie dawały one też dobrego przygotowania do zawodu. Uczniowie potrzebują bardziej efektywnych typów szkół.
Mówi się też, że reforma przyczyniła się do zamykania szkół.
Często błędnie informowano, że te są masowo zamykane. Na przykład podawano, że w Lublinie zlikwidowano 17 placówek. A tak naprawdę nie zlikwidowano żadnej, wygaszono jedynie te, które miały kłopoty z naborem, i te, w których trzeba wygaszać nabór ze względu na wprowadzane zmiany, np. licea profilowane. Formalnie zatem w takich przypadkach muszą być podjęte uchwały o likwidacji. Niemniej jednak nikt nie płacze po liceach profilowanych.
Dyrektorzy szkół zawodowych płaczą jednak po likwidowanych gospodarstwach pomocniczych i działających przy nich warsztatach, gdzie uczniowie odbywali praktyki.
Do zamykania znacznej liczby warsztatów doprowadziły źle wdrożone reformy sprzed lat. Zerwano więzi między zakładami pracy a szkołami, likwidując szkoły przyzakładowe. Dziś naszym celem jest odbudowa zaplecza do prowadzenia praktycznej nauki zawodu przy współpracy szkół z firmami, urzędami marszałkowskimi i organami prowadzącymi.
Za ministra Mirosława Handkego (w rządzie Jerzego Buzka – red.) praktycznie likwidowano przyzakładowe warsztaty. Ale ich brak teraz, to chyba nie jest tylko wina tamtejszej reformy?
Zgadza się. Reforma ministra Handke zakładała likwidację techników i zastępowanie ich liceami profilowanymi, to jednak się nie sprawdziło. Wiele zakładów zostało sprywatyzowanych i przyczyniło się to m.in. do tego, że mamy mniej miejsc praktycznej nauki zawodu. Bez winy nie są również samorządy, które przejęły część szkół. Niektóre pozbywały się części majątku, np. sprzedawały grunty położone w atrakcyjnej lokalizacji należące do szkół rolniczych.
Czy to oznacza, że dyrektorzy przesadzają z brakiem tych warsztatów?
Jeśli chodzi o gospodarstwa pomocnicze i działające przy nich warsztaty, to ich likwidacja jest skutkiem zmian w ustawie o finansach publicznych. To dotyczy nie tylko szkół, ale też innych jednostek państwowych. Likwidacja sprawiła, że internat położony np. w Borach Tucholskich nie może być w czasie wakacji wynajmowany turystom, podobnie warsztaty w szkołach samochodowych nie mogą prowadzić działalności gospodarczej, np. stacji diagnostycznej, z której dochody mogły być przeznaczone na doposażenie tych szkół. Jednakże decyzja o zmianie regulacji prawnej nie leży w gestii MEN.
Ale, jeśli dyrektorzy będą alarmować, że przez te zmiany nie mogą realizować praktyk, to MEN też nie będzie reagował?
Niech nie przesadzają. Dzisiaj warsztaty są finansowane przez organy prowadzące. Dodatkowo zwiększyliśmy tzw. wagę na kształcenie zawodowe, która z 0,15 wzrosła do 0,19. Z tej wagi pieniądze powinny być przeznaczone na ucznia szkoły zawodowej. Organy prowadzące szkoły zawodowe, a są to najczęściej starostwa powiatowe, powinny składać wnioski do urzędów marszałkowskich o doposażenie warsztatów, zakup sprzętu i szkolenie kadry pedagogicznej. Urzędy marszałkowskie dotychczas rozdysponowały ponad 2,5 mld zł z różnego rodzaju programów unijnych na wsparcie kształcenia zawodowego.
Głównym celem reformy szkolnictwa zawodowego jest lepsze przygotowanie młodych osób do potrzeb rynku pracy. Czy zostanie on osiągnięty?
Z pewnością tak. Już widać ożywioną współpracę między szkołami a firmami. Pracodawcy chętniej niż zwykle zgłaszają zapotrzebowanie na określone zawody, interesują się absolwentami. Do współpracy ze szkołami włączają się też zakłady doskonalenia zawodowego oraz rzemieślnicy.
Wspomniał pan, że firmy już współpracują ze szkołami. Czy może pan podać jakieś przykłady?
KGHiM w Legnicy, wiele zakładów na Podkarpaciu, skupionych w Dolinie Lotniczej. Jedna z firm w Radzyniu Podlaskim – zajmująca się produkcją narzędzi chirurgicznych – przekazała miejscowej szkole supernowoczesne obrabiarki sterowane numerycznie, z kolei absolwenci tej szkoły mają gwarancję zatrudnienia w tym zakładzie.



Czy rząd włącza się w tworzenie potrzebnych zawodów?
Tak. Na przykład Ministerstwo Transportu chce reaktywować kilka zawodów kolejarskich ze względu na zapotrzebowanie na określonych specjalistów. Jest również presja na resort gospodarki, by reaktywować wiele kierunków w zawodach górniczych. Jest też zapotrzebowanie na nowe zawody, takie jak np. wiertnik. Wskazane zawody są przyszłościowe. W przypadku zawodów górniczych firmy, które uzyskały koncesję na wydobycie gazu łupkowego, będą potrzebować pracowników z Polski. Z kolei przy okazji modernizacji kolei sens ma tworzenie nowych zawodów.
Czy inżynierowie będą chętniej niż obecnie decydować się na prowadzenie zajęć praktycznych w szkołach zawodowych?
Na pewno praca w szkole nie jest dla nich atrakcyjna finansowo, ale zadbaliśmy o to, aby inżynier, który podejmie się prowadzenia zajęć praktycznych, otrzymywał wynagrodzenie jak nauczyciel dyplomowany.
Czyli średnio pięć tysięcy złotych?
Tak. Co ciekawe, nie musi, jak pozostali nauczyciele, rozpoczynać kariery od stanowiska stażysty, ale od razu otrzyma wynagrodzenie przewidziane dla najwyższego stopnia awansu zawodowego. Gdyby tego nie było, szkoły miałyby problemy z pozyskaniem kadry inżynieryjno-technicznej.
Dyplom potwierdzający kwalifikacje zawodowe będzie teraz uznawany na terenie całej UE. Nie obawia się pan, że fachowcom z takim certyfikatem będzie łatwiej wyjechać z kraju za pracą?
Nie. Miała już być masowa emigracja uczniów szkół zawodowych do Niemiec, ale do tego nie doszło.
Czy nauczyciele w szkołach zawodowych będą umieli się przestawić na nową podstawę?
Dla nauczycieli szkół zawodowych Krajowy Ośrodek Wspierania Edukacji Zawodowej i Ustawicznej opracował 254 przykładowe szkolne plany nauczania dla zawodów. Dzięki temu nauczyciele nie muszą opracowywać własnych, mogą natomiast korzystać z tych gotowych rozwiązań. To jest dla nich ogromna pomoc. Są one pozytywnie zaopiniowane przez fachowców. Opracowaliśmy też poradnik dla autorów szkolnych planów nauczania, przeprowadzono wiele szkoleń dla kadry kierowniczej i nauczycieli.
Licea wybiera około 45 proc. gimnazjalistów, 38 proc. technika, a pozostali zasadnicze szkoły zawodowe. W większości decydują się więc na praktyczną naukę zawodu. Czym powinni kierować się absolwenci gimnazjum przy wyborze szkoły?
Odsetek wybierających technikum od kilku lat rośnie. Wskazuje to na chęć dalszego kształcenia na politechnikach i kierunkach technicznych. Gimnazjaliści na pewno powinni korzystać z pomocy doradców zawodowych, którzy pracują w szkołach i poradniach psychologiczno-pedagogicznych. Ponadto mogą też zgłaszać się do młodzieżowych centrów karier, które działają przy ochotniczych hufcach pracy. Wsparcie doradcy jest bardzo cenne, bo może on podpowiedzieć m.in., jaka jest sytuacja na rynku pracy. Wciąż jednak jest ich zbyt mało. Ministerstwo potraktowało doradztwo zawodowe jako jeden z priorytetów i podjęło określone działania.
A może uczniowie i rodzice sami wiedzą, co dla nich lepsze, i nie chcą korzystać z ich pomocy?
Niestety często ambicje rodziców sprawiają, że ich dzieci zamiast do zasadniczej szkoły trafiają do liceów. Niż demograficzny sprawia, że często przyjmowani są do liceum uczniowie z bardzo niską liczbą punktów. Z tego powodu opiekunowie robią im krzywdę. Później takie osoby mają problemy ze zdaniem matury, a jednocześnie nie mogą podjąć pracy, bo nie mają zawodu. Gimnazjum to jeszcze nie ten etap, na którym uczniowie samodzielnie mogliby dokonywać świadomych wyborów, dlatego chcemy im pomóc. Powoli uczniowie jednak zaczynają myśleć, co będą mieli z ukończenia określonej szkoły.
Na czym będzie polegała różnica w zgłaszaniu przez firmy szkołom potrzeby kształcenia w określonym zawodzie?
Firma może zgłaszać potrzebę kształcenia w określonym zawodzie, który jest objęty klasyfikacją. Szkoła może podjąć się utworzenia takiego kierunku. Do tej pory dyrektor kierował się potrzebą uruchamiania kierunku kształcenia z punktu widzenia miasta, co najwyżej powiatu. Od września, po zmianie przepisów, będzie musiał to ująć w szerszym kontekście całego regionu.
To znaczy?
Dyrektor szkoły będzie pytał o opinię w kwestii otwarcia nowego kierunku nie tylko powiatową radę zatrudnienia, ale też wojewódzką. Dzięki temu łatwiej będzie przekonać dyrektora, że warto ten kierunek otworzyć, bo nie tylko w powiecie, ale w całym regionie na konkretnych specjalistów będzie zapotrzebowanie.
To może jednak nie przekonać dyrektora, który już ma przetarte kierunki kształcenia.
Nie ma innego wyjścia. Dyrektor szkoły zawodowej musi spojrzeć trochę inaczej niż dotychczas na funkcjonowanie placówki. Jeśli chce przetrwać, musi tworzyć i otwierać nowe kierunki. Do tej pory była taka liczba gimnazjalistów, że miejsca się wypełniały we wszystkich szkołach. A teraz trzeba zabiegać o ucznia. Dlatego szkoły muszą otwierać nowe potrzebne na rynku pracy kierunki i zapewniać uczniom odpowiednie praktyki w firmach. Z kolei możliwość znalezienia pracy przez dobrze wykształconego absolwenta szkoły zawodowej będzie atutem takiej placówki.
Niż z pewnością sprawi, że kolejne szkoły, w tym zawodowe, będą zamykane. Czy to nieuniknione?
Niż jest tendencją trwałą. Przy wszelkich planach musimy to uwzględnić. Jestem przekonany, że za kilka lat będzie więcej ofert pracy. Jeśli rodzice będą wiedzieć, że określona szkoła jest słaba i nie daje dobrego wykształcenia, to sami wyślą dziecko do innej, lepszej, nawet jeśli będą musieli płacić za internat lub stancję. Dziś między szkołami wytwarza się konkurencja. To szkoły zawodowe zgłaszają się do gimnazjalistów i prezentują im swoją ofertę. Na tej konkurencji mogą tylko zyskać uczniowie, a co za tym idzie jakość kształcenia.