Głębokie, obezwładniające poczucie osamotnienia i beznadziei towarzyszy im na każdym kroku. Porzucone przez dorosłych, zepchnięte w odmęty internetu, nie mają z kim porozmawiać o świecie, który je otacza. Nie mają przyjaciół, bo w sieci nie ma przyjaźni, tylko hejt i lans.
Magazyn 31.08 / DGP
Na dorosłych „internetach” od lat hitem są udostępniane sobie wzajemnie kawałki o dawnych, dobrych latach szczęśliwego dzieciństwa. Kiedy świat był młody, gdy można było biegać od rana do wieczora po podwórku, nie było telefonów komórkowych, za to przysmakiem była oranżada w proszku… Każde dziecko miało swoją paczkę przyjaciół, tajemnice, sprzymierzeńców i wrogów. Większość rzeczy robiło się wspólnie, nawet jeśli to było wiszenie na trzepaku. Ci sami dorośli, którzy z takim rozrzewnieniem wspominają dawne czasy, wtrącili swoje potomstwo do zimnego cyfrowego piekła. I wychowują na kalekich emocjonalnie, nastawionych zadaniowo do życia idealnych pracowników korporacji. Potem dziwią się, gdy w doskonale naoliwionym mechanizmie coś zgrzyta, przyszły korpoludek trafia do szpitala z dziecięcą depresją lub zaburzeniami odżywiania, idzie w dopalacze lub postanawia odebrać sobie życie.

Sztuka odróżniania głupoty od zła

Krzysztof Woźniak, znany we vlogosferze jako Ator, zauważa, że dorośli o całe zło tego świata są skłonni dziś oskarżać to, co się dzieje w internecie. Jakby to sieć sama w sobie była winna, że toną w niej najmłodsi. A przecież za każdym zdarzeniem stoi jakiś, najczęściej dorosły, człowiek, który w sobie znanych celach – najczęściej dla pieniędzy i sławy, czasem z głupoty – wiedzie najmłodszych na pokuszenie. W zeszłym roku opinia publiczna ekscytowała się „Niebieskim wielorybem”, sieciową grą, która miała doprowadzać młodych ludzi do wyczerpania i samobójstw. Dziś w internecie straszy laleczka zwana Momo, która według doniesień medialnych ma dzwonić i wysyłać SMS-y do dzieci, nakazując im wykonywanie różnych strasznych zadań, włączając w to samookaleczanie. W niektórych przypadkach ma to nawet prowadzić do targnięcia się młodego człowieka na swoje życie. Tyle że, jak podkreśla Woźniak, zarówno wieloryb, jak i Momo to współczesne odpowiedniki czarnej wołgi, legendy miejskiej o samochodzie krążącym po kraju i porywającym dzieci, jaką ongiś opowiadano sobie na ucho. Nikt w to nie wierzył, ale fajnie się słuchało – był dreszczyk emocji.
Tak samo jak dziś – rzeczy tajemnicze, straszne pociągają. – Ale za nimi stoją internetowi biznesmeni, którzy polują na kliki sprawiające, że droższe będą zamieszczane na ich stronach reklamy – śmieje się Ator. Nie laleczki Momo należy się bać, ona nie zadzwoni do naszych dzieci, ale internetowych pedofili i nieodpowiedzialnych vlogerów, którzy będą namawiać najmłodszych do przemocy, do zastraszania innych dzieci, do nienawiści, spożywania używek, obnażania się etc. Jest ich w przestrzeni internetowej bez liku, przeciwko kilku od lat toczą się postępowania lub sprawy sądowe i nic nie wskazuje, żeby się szybko skończyły.
Największy problem jest w tym, że dorośli, nawet ci w miarę młodzi, niewiele na temat tego, co się dzieje w sieci, wiedzą. Owszem, będą kojarzyli, czym była „Cicada 3301” (gra z 2013 r., trzeba było rozwiązywać skomplikowane zagadki, legenda sieciowa mówiła, iż zwycięzcy są rekrutowani do zakonu/korporacji/loży etc.), może jeszcze skojarzą Parker’s Ride (zagadki z dziedziny kryptografii, 2015 r.), ale już Klaun z Koszalina mógł im umknąć. A kto zdaje sobie sprawę, na czym polegają „czelendże”, takie jak choćby Kiki Challenge (taniec przy otwartych drzwiach jadącego samochodu), Tide Pod (rozgryzanie kapsułek z detergentem do prania) czy Cinnamon (trzeba połknąć kopiatą łyżkę cynamonu w proszku, bez popitki)? Słyszeliście o Ice Water Bucket? Teraz mamy Hot Water Bucket, jeszcze głupszy i bardziej niebezpieczny, bo trzeba sobie wylać na głowę wiadro wrzątku. Jest jeszcze dezodorant challenge – tutaj dzieciaki „psikają” w jedno miejsce na ciele, możliwie jak najdłużej, aż skóra ulega chemicznemu poparzeniu. Wzruszacie ramionami? Głupoty?

Jeśli nie ma cię w sieci, to nie istniejesz

– Dla młodych ludzi wirtualny świat jest jak najbardziej realny – podkreśla dr Paweł Fortuna, psycholog z KUL i Akademii Koźmińskiego. I wszystko to, co się w nim dzieje, równie realnie wpływa na ich samopoczucie, emocje, wreszcie czyny.
Profesor Marek Konopczyński, pedagog, doradca społeczny rzecznika praw dziecka, wspomina, jak prowadził dla Naukowej i Akademickiej Sieci Komputerowej (NASK) badania na temat tożsamości w internecie. Wynikło z nich, że w sieci przebiegają te same procesy socjalizacyjne i wychowawcze, co w realu. Tylko że dorośli ich nie zauważają. – Mówię kiedyś do mojego 12-letniego wówczas syna ślęczącego nad komputerem: „Za oknem biegają dzieci, idź się pobawić”. A on na to: „Ale ja właśnie bawię się z innymi dziećmi” – relacjonuje profesor. I dodaje, że pomiędzy podwórkiem i forum społecznościowym mamy dziś właściwie znak równości. Ważne jest, abyśmy potrafili na to nowe podwórko za dziećmi podążać. – Rodzice oprócz pytania: „Co było w szkole?”, powinni zadawać kolejne: „Co się wydarzyło w internecie?” – mówi dr Fortuna. Bo tam dziś dzieciaki żyją i doświadczają różnych emocji. Jego samego po świecie wirtualnym młodych oprowadza 13-letnia córka. Jak zapewnia, jest bardzo pilnym uczniem. Stara się, aby niczego nie przegapić. Także vloga jednej z koleżanek jego córki: dziewczynka zamieszcza w sieci filmiki, na których np. je przez kilkadziesiąt minut kiełbasę. Nie, nie jest żadną gwiazdą, ma zaledwie kilkoro followersów, ale jest obecna w sieci. Gdyby jej nie było, to by naprawdę nie istniała.
Istotne jest, aby rodzice, w ogóle dorośli, zrozumieli, czego szukają w internecie ich dzieci. Więc po pierwsze – one tam żyją. A jako że żyją, szukają miłości i akceptacji, których nie znajdują w domu. Profesor Konopczyński uważa, że dzieci są ofiarami tego, iż my nie jesteśmy w stanie wobec nich wyrażać pozytywnych emocji. Taka jest kultura surowości i karania. – Nie mamy cierpliwości ani czasu, aby z nimi być. Malutkim jeszcze dzieciom wręcza się tablety, żeby pooglądały sobie bajki i nie zawracały nam głowy. Więc one tam już zostają – mówi profesor. W „czelendżach” znajdują emocje, na forach znajomości i przyjaźnie. A raczej „przyjaźnie”, bo bez wspólnych przeżyć nie może narodzić się głębsza więź. – Za czasów telewizora ludzie siadali przed odbiornikiem i sporadycznie wymieniali ze sobą myśli. Dziś rodziny składają się z osób, z których każda jest zapatrzona w swój ulubiony ekran – podsumowuje dr Fortuna.

Cyberprzemoc z prywatnych ekranów

Z tych ekranów w stronę małych ludzi płynie także przemoc. Bo tej fizycznej, w szkołach na przykład, już się niemal nie spotyka. Doktor Marta Majorczyk z Uniwersytetu SWPS w Poznaniu podkreśla, że cyberprzemoc – ośmieszający filmik na przykład, pod którym rówieśnicy zostawiają okrutne, szydercze komentarze – może być bardziej bolesna dla ofiary niż atak na nią w realu (np. wyśmianie w klasie czy na podwórku). A to dlatego, że sieć jest publiczna – miliony ludzi mogą zobaczyć, przeczytać, dowiedzieć się. W dodatku internet nie zapomina, nigdy w nim nic nie ginie.
Do tego dochodzi presja ze strony dorosłych. „Uczcie się, bądźcie grzeczne, teraz pojedziemy na dodatkowe zajęcia, jeszcze lekcja angielskiego, czy przygotowałeś się już do olimpiady” – słyszą młodzi ludzie. Kiedyś śmialiśmy się z japońskich matek, które tresują swoje potomstwo, wymuszają na nim perfekcję i dobre, możliwie najlepsze, wyniki w nauce. Ze zgrozą czytaliśmy doniesienia o nastolatkach z krajów azjatyckich, które nie mogąc tego znieść, umierały. Teraz z tym zjawiskiem mamy do czynienia także nad Wisłą. Problemy młodych ludzi przejawiają się na różne sposoby. Profesor Barbara Remberk, konsultant krajowy w dziedzinie psychiatrii dzieci i młodzieży, zauważa, że choć brak u nas wiarygodnych badań na ten temat, to w praktyce można zauważyć wzrost przypadków np. depresji czy zaburzeń odżywiania wśród najmłodszych. Przy czym, o czym niewiele się mówi, np. anoreksja nie jest jedynie przypadłością dziewczynek. Ona ma i miała wśród swoich pacjentów także chłopców. Zaczynało się od obsesyjnej pracy nad swoim ciałem. Kiedy dziewczynka zaczyna się głodzić, prędzej zostaje to zauważone, niż gdy chłopiec dużo ćwiczy i przechodzi na „specjalistyczną”, jak tłumaczy bliskim, dietę. Trudno też dorosłym pojąć, że nagła „niegrzeczność” dziecka może tak naprawdę być krzykiem o pomoc, pierwszymi objawami depresji. Dzieci inaczej przejawiają smutek niż dorośli. Nie siedzą, wpatrując się szeroko otwartymi oczyma w pustkę, tylko np. dostają napadu szału. Danie mu do ręki smartfona, aby coś sobie obejrzało i przestało szaleć, na pewno mu nie pomoże.
– Moi pacjenci żalą się najczęściej na poczucie osamotnienia. Na to, że kiedy coś złego się dzieje, kiedy się czegoś boją, nie bardzo mają o tym z kim porozmawiać – mówi Maciej Frasunkiewicz, psycholog dziecięcy z Uniwersytetu SWPS. Jego zdaniem młodzi siedzą w sieci, bo poza nią nie bardzo jest dla nich inne miejsce. Ale zamiast się uspołeczniać, alienują się. Brak naturalnej aktywności fizycznej powoduje wytłumienie zmysłów, otyłość, deformacje kręgosłupa. – Dzieciaki toną w tych swoich komórkach, w dodatku są w nich zupełnie same – diagnozuje.
Może jednak jest jeszcze i tak, jak zauważa prof. Konopczyński – młodzi są przynajmniej w tym swoim internetowym świecie wolni. Sami sobie kształtują rzeczywistość, w której są podmiotami, a nie przedmiotami przesuwanymi przez dorosłych. – My uciekaliśmy w książki, oni uciekają do sieci. Jednak każda ucieczka jest powodowana tym samym: brakiem miłości, akceptacji, tym, że się źle czujemy w rzeczywistym świecie. Dlatego najlepszą radą, jaką można dać dorosłym, jest ta, aby kochali swoje dzieci, byli z nimi blisko. I jak to ładnie napisano na popularnym kilka dni temu internetowym memie, zamiast na kolejne „korki” zapisali je na inne zajęcia – godzinę majsterkowania z tatą i godzinę gotowania z mamą.