Ruszył sezon na zielone szkoły. Koszt pięciodniowego wyjazdu waha się od 200 do 600 zł.
Wrzesień to szczyt sezonu dla organizatorów zielonych szkół. Do kieszeni właścicieli pensjonatów, domów wczasowych i firm organizujących wyjazdy trafi prawie 20 mln zł. Na tyle bowiem szacuje się wartość rynku jesiennych szkolnych wyjazdów.
Na zielone szkoły jeżdżą już nie tylko maluchy z podstawówek, ale też uczniowie gimnazjów i liceów. Wyjazdy zaczynają się zaraz po pierwszym dzwonku i trwają do końca października. Druga tura to kwiecień i maj – robi się ciepło, a normalną naukę w szkołach zaburzają egzaminy gimnazjalne i matury.
Wiosenny zarobek organizatorów może być większy niż jesienią, gdyż – jak tłumaczy rzecznik prasowy MEN Bożena Skomorowska – w tym roku szkolnym liczba dni wolnych będzie rekordowa.
Branża turystyczna walczy, by wykoić dla siebie jak największy kawałek tego szkolnego tortu. W internecie, prasie, a także w lokalnych mediach elektronicznych mnóstwo jest ogłoszeń typu: „Zieloną szkołę zorganizuję. Ciekawe programy ekologiczne i artystyczne”. Polskie szkoły zasypywane są ulotkami firm organizujących takie wyjazdy. – Niektórzy właściciele pensjonatów przychodzą do pokojów nauczycielskich, proponując swoje usługi – mówi Anna Mędrzycka, nauczycielka z Bielska-Białej.

Pokaźna szara strefa

Na rynku działa kilka tysięcy przedsiębiorstw, które organizują takie wyjazdy. – Nikt nie jest w stanie ich policzyć, połowa z nich działa w szarej strefie – uważa Józef Ratajski, wiceprezes Polskiej Izby Turystyki. I dodaje, że firmy te nie mają ani zaplecza technicznego, ani wykwalifikowanych kadr, aby móc dobrze zająć się dziećmi. Dużych spółek, które specjalizują się w wyjazdach dzieci i mają swoich wychowawców i instruktorów, jak np. Chris, Kompas, Szarpie czy Jaworzyna, jest kilkanaście. Ich obroty sięgają kilku milionów złotych rocznie, a średnia rentowność wynosi 5 – 7 proc. – Dla wielu właścicieli pensjonatów zielone szkoły to możliwość przedłużenia sezonu – tłumaczy Ratajski. A poza tym dziecko to klient, który nie narzeka na cieknący kran.

Płacą rodzice

Ceny są różne: za tzw. osobodobę od 30 do 80 zł plus koszty transportu. Wyekspediowanie dziecka na pięciodniową zieloną szkołę kosztuje od 200 do 600 zł. Ale jeśli dzieciaki – co ostatnio jest modne – jadą np. do Bułgarii albo Chorwacji, cena rośnie kilkakrotnie. Nauczycielom nie zależy, żeby wyjazd był tani, bo z reguły za niego nie płacą. W koszty wyjazdów nie ingerują też kuratorium ani resort oświaty.
Udział w zielonych szkołach nie jest obowiązkowy, ale mało który rodzic zatrzyma dziecko w domu, gdy jedzie cała klasa. Niektóre szkoły dofinansowują wyjazdy mniej zamożnych uczniów. – Dziecko może dostać rocznie 1000 zł ze środków ministerialnych, jeżeli dochód na osobę w rodzinie nie przekracza 351 zł netto. I często idą one właśnie na zieloną szkołę – mówi „DGP” Ewa Olszewska, nauczycielka klas I – III z Łodzi.
Rzadko, ale się zdarza, że rodzice odrzucają zbyt drogą ofertę. Tak było w ubiegłym roku w łódzkiej SP nr 130. Zamiast drogiego hotelu na Mazurach znaleźli znacznie tańszy 20 km od Łodzi. – Matki same gotowały i dowoziły obiady, wspólnie z dzieciakami robiliśmy śniadania i kolacje – opowiada Olszewska. Ale częściej szkoły i rodzice wybierają wygodę.
Dla rodziców liczy się komfort dziecka
Małgorzata Barańska
nauczycielka ze SP nr 44 w Gdańsku
Jestem przekonana, że to sami rodzice windują w górę ceny wyjazdów na zielone szkoły. Choćby dlatego, że ich wymagania jakościowe co do pobytu dzieci na takim wyjeździe są dużo większe niż kilka lat temu. Często na przykład się zdarza, że rodzice domagają się, żeby ich dzieci jadły wyłącznie ekologiczną żywność, a na deser dostawały frykasy – takie same jak domu. Zdarza się, że dzieci, które przyjeżdżają na zielone szkoły, mają ze sobą długie listy potraw, których nie mogą jeść, albo czynności, których nie mogą wykonywać. To zrozumiałe, dziś wiele osób cierpi na alergie, ale różne diety znacząco wpływają na cenę pobytu. Niedawno mieliśmy chłopca, który większość posiłków przywiózł z domu i nie wychodził do lasu. Zdarza się też, że matki czy ojcowie zdecydowanie ingerują w program zajęć. Nie zgadzają się np., żeby ich pociechy same myły naczynia albo sprzątały swoje pokoje. A przecież takie czynności uczą samodzielności i zaradności i temu m.in. powinna służyć zielona szkoła.
Rodzice pilnują także, żeby w jednym pokoju nie mieszkało więcej niż troje, czworo dzieci i żeby koniecznie wszystkie pokoje były z łazienkami.
Liczy się przede wszystkim komfort!