Nie jest przesadą stwierdzenie, że sukces albo porażka konkretnego biznesu telekomunikacyjnego czy określonych usług może zależeć od jednej decyzji prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej. Tak ogromna władza powinna podlegać i podlega szczegółowej kontroli oraz samokontroli.
Nie jest przesadą stwierdzenie, że sukces albo porażka konkretnego biznesu telekomunikacyjnego czy określonych usług może zależeć od jednej decyzji prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej. Tak ogromna władza powinna podlegać i podlega szczegółowej kontroli oraz samokontroli.
Historia polskiej praktyki regulacyjnej rodzi jednak wątpliwości co do jej skuteczności. Obfituje bowiem w rozwiązania, które nie tylko nie prowadzą do założonych celów, lecz wręcz mogą przynieść skutki odwrotne do zamierzonych. Uchylenie postanowienia zdejmującego obowiązki regulacyjne z Orange, projektowana zmiana podstawy prawnej dostępu do kanalizacji kablowej tegoż operatora czy nałożenie obowiązków regulacyjnych na spółkę Emitel, to tylko niektóre z nich.
Jak podkreśla się w orzecznictwie Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, krajowe organy regulacyjne są zobowiązane realizować swoje zadania tak, aby promować wydajność gospodarczą, zrównoważoną konkurencję, efektywne inwestycje i innowacje oraz zapewnić maksymalne korzyści użytkownikom końcowym. Działania te powinny wykonywać w sposób obiektywny, przejrzysty, niedyskryminacyjny oraz proporcjonalny. Z punktu widzenia rynku telekomunikacyjnego szczególnie istotnym aspektem decyzji regulacyjnych UKE powinna być zatem ich racjonalność i przewidywalność. Zwłaszcza że rolę organu regulacyjnego należy oceniać szeroko – także jako kreatora polityki rynkowej.
Obowiązek określenia warunków współpracy z innymi przedsiębiorcami (tzw. oferta ramowa) stanowi jeden z najdalej idących środków regulacyjnych. Źle zaprojektowany może przynieść więcej szkód niż pożytku, nie tylko dla bezpośrednio dotkniętego przedsiębiorcy, ale i całego rynku. Może ograniczać motywację do działalności innowacyjnej czy promować podmioty o nieefektywnej strukturze kosztowej. Przede wszystkim jednak istotnie i negatywnie wpływa na funkcjonowanie przedsiębiorstwa o pozycji znaczącej, ograniczając jego zdolność do inwestowania na rynku. A nierzadko to właśnie ten podmiot jest głównym motorem rozwoju infrastruktury. Instytucje Komisji Europejskiej świadome negatywnych konsekwencji działania regulacji w gospodarce postulują zatem ograniczenie regulacji uprzedniej (ex ante) w każdym przypadku, w którym jest to tylko możliwe.
Niestety praktyka regulacji w Polsce nie zawsze podąża tymi śladami. Doskonałym przykładem jest choćby postępowanie regulacyjne UKE, któremu poddany został ostatnio operator naziemnej infrastruktury nadawczej – Emitel. Stanowiska i dowody złożone w trakcie postępowania przez uczestników rynku jasno wskazują, że różne platformy telewizyjne należy traktować jako bliskie substytuty. Na występowanie substytucyjności – w tym przypadku asymetrycznej – pomiędzy telewizją naziemną a satelitarną wskazywało także Centrum Studiów Antymonopolowych i Regulacyjnych Uniwersytetu Warszawskiego. Niestety mimo tak przekonujących dowodów regulator zachował się inaczej, niż do tego zachęca Komisja Europejska i po raz kolejny podjął ryzyko regulowania Emitela. Ryzyko, którego negatywne konsekwencje ponownie obciążą wyłącznie podmiot regulowany.
W związku z powyższym musi pojawić się pytanie o skalę i zakres regulacji, które planuje wprowadzić UKE. Regulator nakłada na Emitel pełny zestaw obowiązków regulacyjnych, w tym szczególnych zasad rachunkowości, ustalania opłat w oparciu o ponoszone koszty czy wspomniany już obowiązek zatwierdzenia oferty ramowej. Są one zaprzeczeniem przywołanego już zalecenia Komisji Europejskiej, nawołującej do ograniczania regulacji. Obowiązki te stanowią bardzo głęboką ingerencję w rynek telewizji naziemnej. Należy w związku z tym zastanowić się, jak UKE zamierza promować wydajność gospodarczą, skoro w efekcie wprowadzonej regulacji wartość rynku telewizji naziemnej może ulec zmniejszeniu? Jak to wpłynie na chwiejną równowagę pomiędzy platformami naziemną, satelitarną, kablową i streamingu internetowego? Jeżeli pozycja rynkowa dużych graczy nadal będzie osłabiana przez regulacje, to kto poniesie dalsze nakłady na inwestycje infrastrukturalne tak bardzo potrzebne w Polsce w dobie powszechnej cyfryzacji?
Władze publiczne narzekają na zapóźnienia związane na przykład z dostępnością sieci światłowodowej. Czy na takie wydatki będzie stać pozbawianych marży przedsiębiorców telekomunikacyjnych, którzy muszą walczyć o klienta nie tylko między sobą, ale też z dostawcami świadczącymi w internecie usługi funkcjonalnie odpowiadające ofercie przedsiębiorców telekomunikacyjnych, ale nie podlegają praktycznie żadnym szczególnym wymogom regulacyjnym? Jakie przedsiębiorstwo sfinansuje choćby koszty przebudowy sieci telewizji naziemnej w wyniku zwolnienia pasma 700 MHz pod usługi mobilne 5G, jeżeli wartość tego rynku będzie spadała?
Czy nie byłoby ze wszech miar rozsądne poddać dodatkowej refleksji kierunek i celowość prowadzonych i planowanych procesów regulacyjnych? Wydaje się, że w kontekście wyzwań, przed którymi stoi nasz kraj, działanie takie jest absolutnie uzasadnione.
Dalszy ciąg materiału pod wideo
Powiązane
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama