Kwietniowe przymrozki okazały się dla upraw mniej dotkliwe niż susze sprzed kilku lat. Najbardziej ucierpią sadownicy.

Truskawki i czereśnie, które o tej porze często były powszechnie dostępne, dziś biją rekordy cen – na niektórych bazarach i sklepach za kilogram truskawek trzeba zapłacić ponad 20 zł. Jeszcze więcej za czereśnie – w tym przypadku można liczyć się z wydatkiem przekraczającym nawet 100 zł.
Jak wskazuje opublikowana przez Główny Urząd Statystyczny w ubiegłym tygodniu wiosenna ocena upraw rolnych i ogrodniczych, niesprzyjająca dojrzewaniu pogoda opóźniła wegetację roślin od jednego do trzech tygodni.
‒ Najgorzej sytuacja wygląda w przypadku owoców. Niskie temperatury na początku wiosny skróciły okres kwitnienia drzew i krzewów owocowych. Co więcej, mniejsza była intensywność kwitnienia oraz niższa aktywność zapylaczy. Te straty już są nie do odrobienia – komentuje dokument Jakub Olipra, analityk ds. rynku rolnego w Credit Agricole.
Mimo tego sadownicy podkreślają, że panika z powodu wysokich cen byłaby zdecydowanie przedwczesna. Ich zdaniem często importerzy, którzy wyprzedzają krajową produkcję, wykorzystują sytuację.
Witold Boguta, prezes Krajowego Związku Grup Producentów Owoców i Warzyw (KZGPOiW), podkreśla, że realnie ceny będzie można analizować dopiero, gdy sezon rozpocznie się na dobre. – To, co widzimy dziś na bazarach, o niczym nie świadczy. Rzeczywiste ceny truskawek będziemy mogli ocenić dopiero w najbliższym czasie, gdy na dużą skalę pojawią się krajowe zbiory polowe – mówi.
W perspektywie kilku tygodni owoce stanieją, choć jak zaznacza prezes KZGPOiW, trudno spodziewać się, że w tym roku zapłacimy za nie mniej niż rok temu. ‒ Nie sądzę, aby miały być w tym roku rekordowo tanie, bo koszty pracy i produkcji zauważalnie wzrosły – dodaje.
Wiele zależy też od tego, jak ułożą się letnie warunki atmosferyczne. Przedstawiciele branży wciąż mają nadzieję, że plony będą zadowalające. – Niskie temperatury negatywnie wpłynęły na uprawy od truskawek po jabłonie. To odczuwalne, ale wcale nie oznacza jeszcze, że wyniki będą gorsze niż w ubiegłym roku. Majowa pogoda sprawia, że rośliny regenerują się szybciej niż w przypadku ewentualnej suszy – tłumaczy Witold Boguta. Jak dodaje, kluczowe będą kolejne miesiące i np. to, z jaką intensywnością będą padać letnie grady.
W korzystniejszym położeniu są warzywnicy, którzy choć też mają przesunięty o kilka tygodni sezon, to bardziej korzystają na opadach. ‒ Tu sytuacja jest lepsza. Czynnikiem sprzyjającym zwiększeniu ich tegorocznych zbiorów jest utrzymująca się wilgotność gleby – wskazuje Jakub Olipra.
Powody do zadowolenia mają również gospodarstwa produkujące zboża. I to nawet pomimo tego, że jak poinformował GUS, w tym roku powierzchnia zbóż ozimych jest mniejsza od ubiegłorocznej o 5 proc. i za sprawą uszkodzeń mrozowych łącznie osiągnie 4,2 mln ha. Największe straty odnotowano w województwach: pomorskim, zachodniopomorskim i warmińsko -mazurskim.
Przedstawiciele branży wskazują jednak, że zbiory nie muszą być zasadniczo niższe niż rok temu. W wielu miejscach pogoda sprzyjała bowiem rolnikom, a z pewnością była dużo lepsza niż przed dwoma laty. Majowe opady uchroniły przed suszą, a wzrost temperatury powietrza korzystnie wpłynął na przyspieszenie opóźnionej wcześniej wegetacji.
Do żniw sporo się jednak może jeszcze zmienić. W tym przypadku rolnicy oprócz burz tuż przed samym zbiorem obawiają się także, iż zbiory mogą dziesiątkować choroby wywołane nadmierną wilgotnością sprzyjającą rozwojowi pasożytów.
‒ Jak na razie można patrzeć z optymizmem, bo warunki w dużej części kraju były sprzyjające. Za wcześnie jednak, by prognozować, czy tegoroczne zbiory będą wyższe niż 12 miesięcy temu. Z pewnością przekroczą poziom sprzed dwóch lat, gdy wyraźnie zmniejszyła je susza. Ale nie popadamy w hurraoptymizm. Nieraz już bywało tak, że wszystko szło zgodnie z planem, a przed samymi żniwami nagłe burze czy inne zdarzenia, takie jak choroby roślin, krzyżowały plany rolników – mówi Stanisław Kacperczyk, prezes Polskiego Związku Producentów Roślin Zbożowych.