Twórcy będą mieli większy wpływ na to, jak organizacja zbiorowego zarządzania dzieli, inwestuje i wykorzystuje ich fundusze - podkreśla Karol Kościńsk, dyrektor departamentu własności intelektualnej i mediów w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
Przedstawiony przez MKiDN projekt ustawy o organizacjach zbiorowego zarządzania wdraża unijną dyrektywę. Polska sprzeciwiała się jej przyjęciu. Sejm przyjął nawet specjalną uchwałę, opowiadając się przeciwko dyrektywie. Co nam się nie podobało?
Karol Kościński, dyrektor departamentu własności intelektualnej i mediów w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego / Dziennik Gazeta Prawna
Sejm sprzeciwiał się pierwotnej wersji dyrektywy, która de facto pozwalała na przejęcie rynku zbiorowego zarządzania w Europie Środkowo-Wschodniej przez silniejsze organizacje z starej Unii Europejskiej, np. Niemiec, Wielkiej Brytanii czy Francji. W konsekwencji polscy uprawnieni dostawaliby mniej pieniędzy. Polscy użytkownicy musieliby zaś podpisać więcej umów, by legalnie korzystać z tego samego repertuaru, co dziś. Dodatkowo organizacje zagraniczne działałyby na polskim terytorium poza kontrolą polskiej administracji. Chyba o inny wspólny rynek nam chodzi.
Te zagrożenia zostały wyeliminowane. W ostatecznym kształcie dyrektywa gwarantuje, że polskie organizacje zbiorowego zarządzania będą reprezentowały polskich artystów. A mimo tego Polska, jako jedyny kraj w UE, nie zagłosowała za przyjęciem tego aktu. Dlaczego?
Prawdopodobnie w ciągu kilku lat licencji na korzystanie z muzyki online będą w całej Europie udzielały dwa lub trzy podmioty. Tymczasem już dziś jedna z polskich organizacji udziela takich licencji, w sposób wymagany przez dyrektywę, wobec repertuaru, który został jej bezpośrednio powierzony, na wszystkie terytoria państw członkowskich UE. Nasze obawy, że polski repertuar w ofertach zagranicznych organizacji może być marginalizowany, są mniejsze: podmioty udzielające licencji wieloterytorialnych będą musiały uwzględniać każdy repertuar na jednolitych zasadach. Bo to udało się nam wynegocjować. Nie oznacza to, że dyrektywa w tym zakresie jest idealna. Stąd nasze stanowisko.
Skoro poruszył pan temat licencji wieloterytorialnych, to proszę wytłumaczyć, czym one są i co zmienią przepisy projektowanej ustawy.
Warto pamiętać, że licencje te dotyczą wyłącznie praw autorskich do muzyki wykorzystywanej online. W przyszłości serwis taki jak Spotify, Deezer czy Tidal będzie mógł uzyskać licencje na terytoria wszystkich państw członkowskich UE, w których chce świadczyć swoje usługi, od tzw. hubu. Hub to z pewnym uproszczeniem podmiot zbierający repertuary od organizacji zbiorowego zarządzania nieudzielających takich licencji samodzielnie. Ich udzielanie wymaga posiadania dokładnej bazy licencjonowanych utworów, a przede wszystkim potężnego systemu informatycznego zdolnego do automatycznego zestawienia miliardów odtworzeń muzyki dokonywanych przez pojedynczych konsumentów z tą bazą. Wszystko po to, by ustalić, który utwór był odtwarzany i obliczyć, ile wynagrodzenia przyniosło każde, nawet sekundowe, odtworzenie. Na końcu chodzi o to, by drobiazgowo, co do eurocenta, rozliczyć się z uprawnionymi.
Ile takich hubów działa w UE?
W tym momencie ten system dopiero powstaje. Wiele państw jest w trakcie wdrażania dyrektywy. Dla średniej wielkości organizacji reprezentującej prawa autorskie do muzyki w Europie – takiej jak ZAiKS – oznacza to, że albo sama zdecyduje się na udzielanie licencji wieloterytorialnych, co wiąże się z dużymi kosztami, albo odda swój repertuar do licencjonowania hubowi, tracąc do pewnego stopnia kontrolę nad całym procesem i część swojej samodzielności.
Główną korzyść z licencji wieloterytorialnych, przynajmniej tak przedstawiała to Komisja Europejska, mieli odnieść końcowi użytkownicy. To co ja w końcu z tego będę miał?
Tego nie wiem. Serwisy udostępniające muzykę online działają przecież od kilku lat i można w nich znaleźć repertuar z większości państw UE. Techniczne szczegóły procesu licencjonowania i rozliczania odtworzeń też zdążyły się już, przynajmniej w pewnym stopniu, zestandaryzować. Organizacje zainteresowane licencjonowaniem online przygotowały się do tego procesu. Na pewno licencje wieloterytorialne ułatwią życie serwisom chcącym oferować swe usługi w całej UE. Na pewno także skorzystają na tym największe organizacje zagraniczne, które w swoim czasie lobbowały za takim, a nie innym kształtem dyrektywy.
Dlaczego?
Bo dotychczas musiały zawierać umowy o wzajemnej reprezentacji z organizacjami z innego państwa. Czyli organizacja polska mogła oddać zarządzanie polskim repertuarem na terenie Francji, a francuska organizacja francuskim na terenie Polski. Teraz organizacja, która nie będzie udzielała licencji wieloterytorialnych, będzie przekazywać swój repertuar do zarządzania hubowi, np. stworzonemu przez dwie duże zagraniczne organizacje. Ale nie dostanie repertuaru hubu do zarządzania na terytorium, na którym działa sama. Równorzędność w pewnym stopniu zmienia się w podległość.
Nowa ustawa przede wszystkim będzie regulować działalność samych organizacji zbiorowego zarządzania. Co się zmieni?
Zmian jest wiele. Chodzi nam o zwiększanie przejrzystości działania organizacji i wzmocnienie pozycji uprawnionych w relacjach z organizacją przy zachowaniu samorządnego charakteru tych stowarzyszeń twórczych. Twórcy będą też mieli większą możliwość wpływania na to, jak ich organizacja dzieli, inwestuje i wykorzystuje ich pieniądze. Wiele ważnych decyzji, podejmowanych dziś przynajmniej w niektórych podmiotach de facto samodzielnie przez wąski krąg osób, będzie wyłącznie przedmiotem kompetencji zgromadzenia delegatów organizacji. Proces decyzyjny wewnątrz organizacji będzie więc odbywał się pod większą kontrolą uprawnionych. W pracach ciał przedstawicielskich będą oni mogli być reprezentowani przez zawodowych pełnomocników – osoby zazwyczaj lepiej przygotowane do dyskusji o procedurach i pieniądzach niż artyści. Osoby zarządzające organizacją będą musiały informować swoich kolegów o dochodach osiąganych z tytułu pełnionych funkcji oraz licencjonowania ich twórczości przez organizację, którą kierują. Jako obligatoryjny organ pojawi się komisja rewizyjna wyposażona w realne możliwości badania całokształtu działalności organizacji, w tym także obsługującego ją aparatu administracyjnego. Wzmocnione zostały także wydatnie instrumenty nadzoru nad organizacjami będące w dyspozycji ministra kultury.
Dyrektywa nałożyła też obowiązki dotyczące sprawozdawczości. Polskie przepisy przewidują je już od kilku lat. Jakie wnioski płyną z weryfikacji tych corocznych sprawozdań?
Wnioski te wpłynęły na kształt projektu ustawy, o której dziś rozmawiamy. Mam na myśli chociażby regulacje dotyczące zasad podziału pieniędzy między uprawnionych. Co do zasady powinny one trafić do twórców w ciągu najpóźniej dziewięciu miesięcy od zakończenia roku kalendarzowego, w którym zostały pobrane. W ciągu ostatnich 20 lat działały niestety w Polsce organizacje, które miały duże problemy z regularnym wypłacaniem pieniędzy uprawnionym, a ich, delikatnie mówiąc, zaniedbania wpłynęły negatywnie na obraz systemu zbiorowego zarządu jako całości. Ustawa narzuca także ogólne zasady zarządzania środkami, które jeszcze nie zostały wypłacone, np. zakazuje inwestowania ich w ryzykowane instrumenty finansowe. Przepisy określą też procedury poszukiwania ludzi, dla których zebrano pieniądze, ale istnieją obiektywne trudności z ich terminową wypłatą, np. użytkownicy nie przekazali list nadań pozwalających na wyliczenie wynagrodzenia dla konkretnych osób.
Największe chyba emocje od lat budzą koszty działalności organizacji zbiorowego zarządzania. Do tego nawiązuje akcja „Nie płacę za pałace”. Legendą zdążyły już obrosnąć wynagrodzenia pracowników od prezesów zarządu po sprzątaczki. Czy w ten obszar ustawa też ingeruje?
Przy pisaniu ustawy lepsze są fakty niż emocje czy legendy. Uważamy, że koszty – w zależności od konkretnego pola eksploatacji – nie powinny przekraczać kilkunastu procent. Inaczej jednak zbiera się pieniądze od odtwarzających muzykę, inaczej od dużego telewizyjnego nadawcy. Sztywny procentowy limit wpisany w przepis ustawy po prostu się nie sprawdzi. Ustawa zawiera natomiast przepisy, które pozwalają ocenić, czy koszty są uzasadnione i odpowiednio udokumentowane. Przepisy określają też zasady dokonywania potrąceń i przeznaczenia środków na inne cele niż bezpośrednia wypłata uprawnionym. Zawsze muszą to być potrącenia dokonywane w granicach uzasadnionych wykonywaniem zbiorowego zarządzania, a nie całkowicie oderwane od podstawowego celu istnienia organizacji. Szczegółowe decyzje podejmą sami uprawnieni, wskazując w regulaminie repartycji, na jakie potrącenia się godzą. Na pewno jednak nie będzie tak, że organizacja odlicza koszty inkasa, chociaż sama nie zbiera pieniędzy, tylko dostaje je bezpośrednio na konto. Na takich pomysłach tracą przede wszystkich artyści.