Nasilające się w ostatnich dniach kadencji Donalda Trumpa restrykcje Stanów Zjednoczonych wobec Chin doczekały się odpowiedzi

Pekin wprowadził regulacje, które mają – jak stwierdza – przeciwdziałać nieuzasadnionemu stosowaniu prawa innych krajów. Chodzi o powstrzymanie zagranicznych sankcji wymierzanych w chińskie przedsiębiorstwa.
Nowe przepisy pozwalają chińskim sądom karać firmy, które przestrzegają takich restrykcji. Będą miały zastosowanie do rozwiązań wprowadzonych przez inne państwa „z naruszeniem prawa międzynarodowego i podstawowych zasad stosunków międzynarodowych”, które w nieuzasadniony sposób ograniczają działalność firm z Państwa Środka.
O tym, które sankcje innych państw są nieuzasadnione, zdecyduje grupa robocza chińskiego resortu handlu. Wyda wtedy zakaz ich przestrzegania. W szczególnych przypadkach będzie można złożyć do władz wniosek o zwolnienie z tego zakazu.
Chińskie firmy poszkodowane przez to, że inne podmioty zastosowały się do zagranicznych restrykcji, będą mogły dochodzić odszkodowania w sądzie.
Regulacje nie wymieniają wprost USA, nie jest jednak tajemnicą, że stanowią odpowiedź Pekinu na sankcje administracji prezydenta Donalda Trumpa – w tym zdjęcie w styczniu br. z nowojorskiej giełdy telekomów China Mobile, China Telecom i China Unicom.
Używając nowej legislacji, Państwo Środka będzie mogło uderzyć w podmioty zagraniczne, które prowadzą działalność także na jego terenie – a więc podlegają chińskim przepisom. Nicholas Turner, prawnik z kancelarii Steptoe & Johnson w Hongkongu, stwierdził w rozmowie z BBC, że spółki mające interesy w Chinach będą musiały teraz zachować ostrożność. Zaznaczył, że legislacja nie precyzuje, czy jej celem są sankcje skierowane konkretnie w Chiny, czy także te wymierzone w inne państwa – Iran lub Rosję – które rykoszetem uderzają w firmy z Państwa Środka.
Mimo że Joe Biden ma być zaprzysiężony na 46. prezydenta USA już w środę, administracja jego poprzednika do ostatniej chwili wyprowadza nowe ciosy przeciwko Chinom. Za każdym razem uzasadnia je względami bezpieczeństwa narodowego.
Do prowadzonej przez Departament Obrony listy kilkudziesięciu firm z domniemanymi powiązaniami z chińską armią dodano w końcu minionego tygodnia kolejnych dziewięć nazw – w tym Xiaomi, jednego z największych światowych producentów telefonów. Wpisanie na listę oznacza, że amerykański kapitał nie może w te spółki inwestować.
Według Reutersa Waszyngton zarzucił plany umieszczenia na tej liście chińskich gigantów technologicznych – Alibaby, Tencentu i Baidu.
Nie upiekło się za to koncernowi naftowemu CNOOC, który Departament Handlu oskarżył o udział w zastraszaniu sąsiadów Państwa Środka. W komunikacie resortu podkreślono, że CNOOC wielokrotnie nękał podmioty wydobywające ropę i gaz na Morzu Południowochińskim, „mając na celu zwiększenie ryzyka politycznego dla zainteresowanych partnerów zagranicznych, w tym Wietnamu”.
Konsekwencją umieszczenia na czarnej liście Departamentu Handlu jest zakaz sprzedawania temu koncernowi produktów zaawansowanych technologicznie przez dostawców ze Stanów Zjednoczonych. Według relacji Reutersa wyżsi rangą urzędnicy amerykańscy deklarują, że nowe ograniczenia nie będą miały zastosowania do ropy naftowej, paliw rafinowanych i ciekłego gazu ziemnego ani do istniejących wspólnych przedsięwzięć z CNOOC, które nie obejmują Morza Południowochińskiego.
Waszyngton uderzył też w dyrektorów chińskich przedsiębiorstw państwowych i osoby zajmujące stanowiska w Komunistycznej Partii Chin oraz marynarce wojennej. Sekretarz stanu USA Mike Pompeo ogłosił wobec nich ograniczenia wizowe. Jak podaje Reuters, Pompeo stwierdził, że ci menedżerowie są odpowiedzialni za budowę lub militaryzację spornych placówek chińskich na Morzu Południowochińskim lub za używanie przemocy wobec innych krajów w tym regionie „w celu utrudnienia im dostępu do zasobów morskich”.
Pompeo podkreślił, że USA „opowiadają się za państwami z Azji Południowo-Wschodniej, które chcą bronić swoich suwerennych praw i interesów”.