Banki i klienci powinni podzielić się kosztami zamiany kredytów walutowych na złotowe – ocenia Andrzej Jakubiak
Przewodniczący KNF przedstawił sejmowej komisji finansów publicznych szczegóły pomysłu na wyjście z pułapki kredytów walutowych.
Zaczął od tego, że zdecydowana większość kredytów we frankach jest spłacana terminowo, a udział złych kredytów w tej grupie jest niewielki. Jednak, jak podkreślał, narasta pewne ryzyko systemowe i nadzór nie może przejść obok tego obojętnie. Tym ryzykiem jest skokowy wzrost zadłużenia z tytułu tych kredytów walutowych w przeliczeniu na złote. Taka sytuacja jest oczywiście niekorzystna dla klienta, bo oznacza, że jego dług – mimo nawet regularnego spłacania kredytu – ciągle wzrasta. Ale to też ryzykowne dla banków i niekorzystne dla gospodarki. Przy każdym silnym umocnieniu franka w bilansach banków skokowo rosną aktywa, które trzeba pokryć jakimiś pasywami – np. depozytami lub pożyczkami od innych instytucji finansowych. Pośredni skutek według Jakubiaka jest taki, że banki – choć dobrze skapitalizowane – nie zwiększają akcji kredytowej, bo ich aktywa rosną i nowe kredyty coraz trudniej byłoby sfinansować.
Do tego, jak tłumaczył posłom szef KNF, rośnie ryzyko prawne. Jest bowiem coraz więcej pozwów przeciwko bankom, w których zarzuca się, że udzielając kredytów walutowych, wprowadzały one w błąd swoich klientów – i że to wprowadzanie w błąd miało charakter systemowy.
Główny punkt propozycji Jakubiaka to podzielenie obecnego kredytu (przeliczonego na złote) na kredyt zabezpieczony hipoteką i kredyt restrukturyzowany. Ten zabezpieczony ma być w wysokości takiej, jakby klient spłacał do tej pory kredyt udzielony w złotych, a nie we frankach. Ten drugi to różnica między kredytem zabezpieczonym hipotecznie a obecną wielkością zadłużenia.
Według planu szefa KNF kredyt restrukturyzowany miałby zostać umorzony w połowie przez bank – w ten sposób zdaniem Jakubiaka banki solidarnie z klientem poniosłyby ryzyko zmian na rynku walutowym.
– Bo to nie jest tak, że odpowiedzialność ponosi tylko bank albo tylko kredytobiorca. Gdyby nie było oferty kredytów walutowych, to nikt by ich nie brał – wywodził przewodniczący KNF.
Klient spłacałby drugą połowę według stałej stopy procentowej 1 proc. rocznie. Ale na tym nie koniec, bo kredytobiorca powinien jeszcze zwrócić różnicę między tym, co do tej pory spłacił bankowi, obsługując kredyt frankowy, a tym, co spłaciłby, gdyby od początku zaciągnął kredyt w złotych na warunkach, jakie proponowały banki.
– Dzięki temu kredytobiorca, który zaciągnął kredyt we frankach, nie byłby uprzywilejowany wobec tego, który zaciągał kredyt mieszkaniowy w złotych – mówił posłom Jakubiak.
Oba kredyty – zabezpieczony hipotecznie i restrukturyzowany – miałyby być spłacane przez okres zapisany w pierwszej „frankowej” umowie kredytowej. Według szefa KNF taki model powinien być neutralny podatkowo, co oznacza, że umorzenie kredytu nie powinno być przychodem do opodatkowania u kredytobiorcy.
Ile by to kosztowało? Według wyliczeń szefa KNF cały sektor bankowy musiałby się liczyć z kosztem około 25 mld zł. Ale ten koszt też byłby rozłożony w czasie proporcjonalnie na wiele lat, tyle ile trwałyby spłaty kredytów. W sumie, jak twierdził Jakubiak, rocznie banki zmniejszałyby zysk o około 1,2 mld zł
– Przewalutowanie byłoby jednorazowe, następowałoby jedynie z walut na złote i odbywałoby się na wniosek strony umowy. Bo to strony mają się w tej sprawie porozumieć, co oznacza dobrowolność tej operacji – mówił Andrzej Jakubiak.