Patrzę z dużą bezradnością na to, co dzieje się w Polsce w odniesieniu do tematu kredytów we frankach szwajcarskich. Przyznam, że nie rozumiem, jak można dopuścić do tego, aby na szali walki o głosy wyborcze postawić ważne pryncypia konstytucyjne regulujące zasady państwa prawnego w dziedzinie gospodarki rynkowej – wolności gospodarczej, obowiązywania umów, niedziałania prawa wstecz, a także narazić reputację kraju.

Nie chcę się tutaj odwoływać do opinii prawnych Krajowej Rady Sądowniczej, opinii Europejskiego Banku Centralnego, kancelarii prawnych, ale przede wszystkim do zdrowego rozsądku i interesu długookresowego Polski. Ustawa dotycząca subwencjonowania przez banki jednej grupy klientów niesie ze sobą wiele niebezpieczeństw o charakterze fundamentalnym – ustrojowym oraz gospodarczym.
Jakie są zatem krótkookresowe i długookresowe skutki takiej polityki w sferze wartości i w gospodarce? Czy uprzywilejowanie tych, którzy zaciągnęli kredyty we frankach szwajcarskich w celu poniesienia niższych kosztów finansowania, jest warte ingerencji państwa w życie społeczne i gospodarcze? Jakie zachodzą nadzwyczajne okoliczności uzasadniające taką ingerencję, która pozwala na naruszanie podstaw gospodarki rynkowej dla wąskiej grupy – w większości zamożnych i świadomie podejmujących decyzje kredytobiorców? Czy po to przez 25 lat budowaliśmy gospodarkę, aby w tak ograniczonej zasięgiem kwestii stracić wiarygodność i poczucie trwałości zasad gospodarczych i prawnych? To jest otwarcie puszki Pandory dla wszystkich populizmów. Ta ustawa przesuwa czerwoną linię tego, czego państwo w interesie obywateli i własnym robić nie powinno. Czy inne grupy społeczne nie mają formułować ważnych roszczeń tylko dlatego, że nie stanowią zwartego lobby wyborców zintegrowanych wspólnym interesem gospodarczym?
Trudno zrozumieć, dlaczego banki (a także w dużej mierze budżet państwa) mają stracić 22 mld zł, aby przysporzyć przychodu jednej z najbogatszych części polskiego społeczeństwa. Nie ma wątpliwości, że straty sektora będą podstawą do obniżenia wpłat do budżetu. Dodatkowo Polskę z inwestorami zagranicznymi łączą umowy o ochronie inwestycji, które dają prawo inwestorom dochodzenia roszczeń w procedurze arbitrażowej z tytułu zmian prawa działającego w kierunku pozbawienia części lub całości kapitału oraz naruszenia sprawiedliwego i równego traktowania inwestycji. Jeżeli inwestorzy zwrócą się o skompensowanie utraty kapitału – to polski budżet będzie musiał pokryć skutki finansowe takiego prawa.
Martwi mnie ta bezrefleksyjność i zasłanianie się argumentem, że za to subwencjonowanie kredytobiorców we frankach zapłacą tylko banki (tak jakby pozbawienie banków przychodów było moralnie sprawiedliwe), a nie państwo polskie poprzez ubytek przychodów podatkowych i dywidend, a także strat gospodarczych wynikających w długim okresie z ograniczenia – na skutek obniżenia się kapitałów banków – podaży kredytów.
Czy słuszny jest argument, że można uchwalać ustawy, które de facto wymuszają transfer majątku od jednej grupy inwestorów (akcjonariuszy banków) do drugiej (w tym wypadku do nieruchomości kredytobiorców we frankach, którzy dla obniżenia swoich kosztów podjęli ryzyko walutowe)? Nie jest ani zrozumiała, ani uzasadniona teza, że banki powinny odpowiadać za ryzyko rynkowe klienta. Czy klienci, którzy spekulowali skutecznie, dzielili się z bankami swoim zyskiem kursowym? Czy zyski z takiej spekulacji ma przyjmować kredytobiorca, a straty ma pokrywać bank? Za ryzyko rynkowe banki nie mogą odpowiadać, ponieważ nie mają żadnego wpływu na wahania kursów walut na rynkach międzynarodowych. Konstytutywnym ryzykiem banku jest ryzyko kredytowe, z którym związane problemy banki rozwiązują skutecznie w porozumieniu z zagrożonymi kredytobiorcami, ponosząc koszty restrukturyzacji.
Czy państwo osłabiające dziś stabilność sektora na rzecz wąskiej grupy interesariuszy będzie budziło zaufanie obywateli jako państwo prawa? Czy kolejna fala populizmu wyborczego nie skieruje się przeciwko innej grupie społecznej? Czy będziemy budzić zaufanie inwestorów? Czy takie postępowanie jest rzeczywiście w długoterminowym interesie obywateli? Nie ma bowiem żadnych wątpliwości, że skutki takich decyzji poprzez mechanizm transmisji będą musiały zostać przeniesione na klientów i budżet.
Postawmy też pytanie, co oznacza dla gospodarki ubytek 22 mld zł po stronie kapitałów banków? Można przyjąć różne założenia, ale stosując mnożnik 8 w przypadku relacji kredytów do kapitałów, będzie to oznaczać ubytek finansowania o blisko 160 mld zł. Jeśli dodamy do tego niechęć banków do prowadzenia aktywnej akcji kredytowej w wyniku retroaktywnego działania ustawodawcy, możemy mieć ogromny problem. Co będzie to oznaczać dla tych, którzy potrzebują środków na finansowanie działalności gospodarczej, a nawet finansowanie nowych potrzeb mieszkaniowych lub konsumpcyjnych, jest oczywiste – wzrosną bariera kredytowa i koszty kredytu. Czy dofinansowanie przeszłych kredytobiorców jest ważniejsze od przyszłych?
Badania, które były prowadzone dla krajów europejskich, wskazują, że spadek kapitałów banków, a poprzez to spadek aktywności kredytowej, kształtuje się na poziomie utraty ok. 0,3 do 0,67 proc. PKB rocznie. Oznaczałoby to rocznie utratę ok. 85 mld zł PKB i ponad 30 mld zł wpływów do budżetu. To oczywiście spowoduje wzrost bezrobocia.
Nie oznacza to, że sektor bankowy nie wykazuje wrażliwości w stosunku do kredytobiorców znajdujących się w najtrudniejszej sytuacji. Banki na bieżąco restrukturyzują kredyty. Dodatkowo ZBP wypracował chyba najbardziej rozsądne rozwiązanie wspierania poprzez fundusz pomocowy tych kredytobiorców we wszystkich walutach, którzy spełniają kryteria socjalne. Takie rozwiązanie pozwoliłoby adresować rzeczywiste problemy w okresie silnej bańki spekulacyjnej na franka i uniknąć skutków negatywnych dla kredytobiorców, gdy taka bańka pęknie, a frank znowu będzie tańszy.
Z pewnością ten krótki przegląd nie wyczerpuje wszystkich skutków oczekującej na decyzję Senatu ustawy subwencjonującej kredytobiorców we frankach kosztem reszty społeczeństwa. Ale może da powód politykom do rozważenia wycofania się z tego projektu i powrócenia do bardziej przemyślanego kierunku proponowanego w ramach rozwiązania Związku Banków Polskich.
Nie jest ani zrozumiała, ani uzasadniona teza, że banki powinny odpowiadać za ryzyko rynkowe klienta. Czy klienci, którzy spekulowali skutecznie, dzielili się z bankami zyskiem?
Krzysztof Kalicki / Dziennik Gazeta Prawna