Rozwiązanie problemu kredytów we frankach jest możliwe, ale musi być fair wobec wszystkich stron – zastrzega przewodniczący Komisji Nadzoru Finansowego Andrzej Jakubiak

Jakie są koszty ostatniego umocnienia franka dla polskiego systemu finansowego?

To będzie wiadomo za jakiś czas. Wszystko, co się wydarzyło i dopiero wydarzy, będzie miało odzwierciedlenie w sprawozdawczości na koniec stycznia. Dziś mówienie o jakichś konkretnych skutkach byłoby nieodpowiedzialne. To, co się stało, oczywiście ma wpływ na sytuację polskich banków i samych kredytobiorców. Jednakże stopień bezpieczeństwa systemu bankowego jako całości zasadniczo się nie zmienia. Współczynniki kapitałowe pozostają nadal na wysokich poziomach. Tak przynajmniej wynika ze stress testów, jakie przeprowadziliśmy według metodologii opracowanej przez europejski organ nadzoru bankowego. Polskie banki przeszły je pozytywnie nawet przy deprecjacji złotego rzędu 5 zł za franka.

Cały system bankowy jest bezpieczny. A co z poszczególnymi bankami? Wiadomo, że w części z nich portfel kredytów we frankach był nieco gorszej jakości niż w pozostałych.

Część banków otrzymuje finansowanie we frankach bezpośrednio od swoich podmiotów dominujących i w tych przypadkach nie będzie to miało większego znaczenia. Większy problem będą miały banki, które finansowały się na rynku lub poprzez instrumenty zabezpieczające. Tam sytuacja może być trochę poważniejsza.

Czy w związku z tym Komisja Nadzoru Finansowego przygotowuje jakieś zalecenia dla banków, żeby w porę się uchronić przed konsekwencjami?

Komisja przeanalizuje całą sytuację w najbliższym czasie, gdy będzie już miała dane sprawozdawcze. Biorąc pod uwagę to, że wszystko wydarzyło się na początku roku i było pewnym zaskoczeniem, będę też proponował komisji, by rozpatrywać to w kontekście tegorocznej polityki dywidendowej banków. Niczego nie przesądzam, ale też nie wykluczam, że w tej sytuacji możemy mieć nowe spojrzenie na tę politykę w kierunku rekomendowania jeszcze większego ograniczenia wypłaty dywidendy za 2014 r.

A czy potrzebny jest jakiś specjalny instrument przygotowany przez NBP służący do finansowania na wypadek, gdyby część banków miała z tym problem?

Nie, po doświadczeniach z lat 2008–2010 banki nauczyły się w sposób właściwy zabezpieczać pozycje we franku szwajcarskim.

A co z klientami? Niektórym trudno będzie spłacać raty. Czy dla nich instytucje nadzorujące rynek nie powinny mieć jakiejś propozycji?

Jeżeli porównamy koszty kredytu tej samej wielkości – czyli około 300 tys. zł – zaciągniętego we frankach i w złotych w tym samym czasie, powiedzmy w 2007 r., to tak naprawdę miesięczne obciążenia z tytułu obsługi tych kredytów zrównały się dopiero pod koniec 2012 r. W przypadku kredytów frankowych wzrost miesięcznej raty wyniósł 700–800 zł. To nie jest jakiś armagedon. Druga kwestia: każda z osób, która staje przed problemem braku środków na spłatę kredytu, powinna sprawdzić swoją umowę kredytową. Tam są możliwości wyjścia z tej sytuacji, np. zawieszenie spłat rat kapitałowych i spłata jedynie odsetek. Trzeba ten okres silnych wahań kursu franka przeczekać i nie wpadać w panikę. Teraz obserwujemy wysyp różnego rodzaju propozycji, jak pomóc osobom z kredytami we frankach. Żeby cokolwiek zaproponować, trzeba mieć odpowiednią liczbę danych i rozeznanie, do jakiej grupy się adresuje taką pomoc. Mówi się, że około 550 tys. osób ma kredyty we frankach. Ale tak naprawdę największy problem mogą mieć ci, którzy zaciągali kredyty w 2007 r. i do połowy 2008 r., a ich jest 250 tys. – 260 tys. I to też nie jest jednorodna grupa. Są tacy, którzy po prostu przeinwestowali, kupili ogromne domy albo mieszkania w celach inwestycyjnych. Nie ma możliwości przyłożenia tej samej miary do każdego. Rozwiązanie powinno być dopasowane do indywidualnych przypadków. I jest ono możliwe. Osoba, która zaciągnęła kredyt walutowy, mogłaby mieć prawo do przewalutowania go na złote nawet po kursie z dnia wzięcia kredytu, ale powinna wtedy pokryć różnicę między faktycznie poniesionym kosztem spłaty tego kredytu a tym, który poniosłaby, gdyby od początku był to kredyt złotowy. To byłoby uczciwe i zgodne z konstytucyjną zasadą równości.

Czy to będzie oficjalna propozycja Komisji Nadzoru Finansowego?

Musimy sprawdzić, czy takie rozwiązanie miałoby sens, i zbadać, jak wpływałoby na bilanse banków. To wymaga analiz. Nie wiem jeszcze, co z tego wyniknie. Niewątpliwie wdrożenie tego rozwiązania będzie wymagało w każdym przypadku porozumienia pomiędzy bankiem a kredytobiorcą.

Żeby postawić kropkę nad „i”: czy pańskim zdaniem powinno się wypracować jakieś systemowe rozwiązanie problemu kredytów walutowych?

Tak, ale takie, które będzie uczciwe w stosunku do posiadaczy kredytów w złotych i nie będzie żadnym specjalnym przywilejem. Jak powiedziałem wcześniej, polegałoby ono na umożliwieniu przewalutowania, ale przy jednoczesnym zobligowaniu kredytobiorcy do wyrównania kosztów. Moja idea jest taka, żeby oderwać się od dyskusji na temat, kto kogo wprowadził w błąd, i skupić się nad tym, jak odpowiedzialnie ten problem rozwiązać. Dziś bowiem największym problemem jest porównanie wielkości zobowiązania do wartości nieruchomości. Należy pamiętać jednak, że misją KNF jest przede wszystkim ochrona deponentów. Nie możemy doprowadzić do sytuacji – i politycy też powinni o tym pamiętać – w której depozyty byłyby zagrożone. Gdyby do tego doszło, wymagałoby to interwencji państwa.

Umocnienie franka spowodowało jeszcze jeden efekt na razie widoczny za granicą. To upadłość wielu firm zajmujących się handlem walutami i udostępniających taką możliwość swoim klientom. Czy na polskim rynku firmy brokerskie też mogą mieć takie problemy?

Może nie tak duże, jak na rynku brytyjskim czy na innych rynkach, ale oczywiście u nas też te problemy miały miejsce.

Będą upadłości?

Nie aż tak, chociaż będą firmy, które na transakcjach poniosły straty. Całościowego raportu na ten temat jeszcze nie mam.

Zapomniany przepis blokuje działania

Niektórzy politycy twierdzą, że skutki wzrostu wartości franka wobec złotego można by ograniczyć na drodze sądowej na podstawie klauzuli rebus sic stantibus. Może się to jednak okazać niemożliwe na gruncie kodeksu cywilnego.
– W tym przypadku nie można mówić o nadzwyczajnej zmianie stosunków (tzw. duża klauzula). Orzecznictwo sądowe potwierdza, że wahania kursowe, nawet znaczące, nie mają wymaganego przymiotu wyjątkowości – twierdzi Daniel Szczubełek z kancelarii Szczubełek & Soliński. – Właściwszym przepisem byłby ten stanowiący, że w razie istotnej zmiany siły nabywczej pieniądza po powstaniu zobowiązania, sąd może zmienić wysokość lub sposób spełnienia świadczenia pieniężnego – uzupełnia nasz rozmówca.
Ale i to jest niemożliwe. Jak wynika bowiem z ustawy nowelizującej kodeks cywilny z 1990 r. (Dz.U. z 1990 r. nr 55, poz. 321), tzw. mała klauzula rebus sic stantibus (czyli przepisy pozwalające na zmianę wysokości świadczenia ze względu na zmianę siły nabywczej pieniądza) nie mają zastosowania do kredytów bankowych. O tym przepisie jednak mało kto wie, gdyż znajduje się w zapomnianych przez wielu przepisach przejściowych uchwalonych 25 lat temu oraz został wyłączony z tekstu jednolitego ustawy. Nadal jednak obowiązuje.
– Bez korekty przepisów nie ma mowy o zmianie przez sąd wysokości świadczenia kredytobiorcy – stwierdza Artur Bilski, prawnik w kancelarii Clifford Chance Janicka, Krużewski, Namiotkiewicz i Wspólnicy. Jak podkreśla, decyzja ustawodawcy rzeczywiście mogłaby pomóc osobom, które spłacają kredyty we frankach. Jednak byłoby to działanie spóźnione. – Odbyłoby się to niewątpliwie ze szkodą dla banków. W obecnej sytuacji oznaczałoby to pisanie przepisu pod konkretną sytuację. A to nie służy stabilności prawa – uważa mec. Bilski. Jego zdaniem wprowadzenie teraz takiej zmiany stanowiłoby w praktyce działanie prawa wstecz, bowiem w momencie udzielania kredytów regulacje nie zakładały, że sama zmiana kursu walutowego mogłaby prowadzić do zmiany wysokości świadczenia na drodze sądowej.
Okazuje się więc, że jedyną nadzieją kredytobiorców – oprócz ewentualnych działań ustawodawcy – jest kwestionowanie poszczególnych zapisów umownych. Jeśli dana klauzula zostanie uznana za zakazaną, może się okazać, że kwota do spłaty będzie niższa. Na to liczy poseł PO Marcin Święcicki, były minister współpracy gospodarczej z zagranicą. Jak twierdzi nasz rozmówca, banki dużo zyskały, więc powinny przejąć od konsumentów część ryzyka. – Jeśli jest konieczne, aby ludzie szli do sądu, niech idą. Wierzę, że to im się opłaci – mówi Święcicki. Zarazem jednak unika deklaracji, czy posłowie wesprą kilkaset tysięcy osób spłacających kredyty czymś więcej niż dobrym słowem.