Niemcy przez lata przekonywali, że nie da się zastąpić dostaw gazu z Rosji. Po rozpoczęciu inwazji przebudowali system błyskawicznie.

W ciągu najbliższych tygodni Niemcy mają rozpocząć użytkowanie trzech pływających terminali do odbioru gazu skroplonego LNG. Dzięki połączonym wysiłkom rządu i biznesu inwestycje udało się zrealizować w rekordowym tempie kilku miesięcy; infrastruktura łącząca terminal w Wilhelmshaven została ukończona w niecałe 200 dni. – Bezpieczeństwo energetyczne na zimę jest zagwarantowane – zadeklarował w zeszłym tygodniu w Bundestagu kanclerz Olaf Scholz. Pod wrażeniem niemieckich osiągnięć są europejskie media. „Jak Niemcy uwolniły się od zależności od rosyjskiego gazu” – pod takim tytułem spodziewany w grudniu przełom opisuje choćby portal BBC.
Czy te diagnozy odpowiadają rzeczywistości? Jednostka w Wilhelmshaven i dwie kolejne, w Brunsbüttel i Lubminie, mają umożliwić Niemcom pozyskanie w ciągu kolejnego roku kilkunastu miliardów metrów sześciennych gazu. Do kolejnej zimy powinny zostać ukończone cztery kolejne projekty: trzy terminale mają zacumować w Lubminie i Wilhelmshaven, a jeden w Stade. Łączna przepustowość wszystkich tych projektów? Około 40 mld m sześc., czyli 40 proc. ubiegłorocznego zużycia w Niemczech, i zdecydowana większość oczekiwanej do końca roku nowej infrastruktury LNG w Europie (ok. 50 mld m sześc). To wciąż nieco mniej, niż wynosił udział Gazpromu w zeszłorocznych dostawach (ponad 50 proc.), ale Berlin zwiększył także import z Norwegii oraz z terminali holenderskich i belgijskich. – Jeśli Niemcy w pełni zrealizują swoje plany, w 2024 r. będą mogły zużywać tyle gazu, co w 2021 r. (ok. 90 mld m sześc.), bez ryzyka wystąpienia niedoborów surowca – mówi DGP Michał Kędzierski z Ośrodka Studiów Wschodnich.
Nowe instalacje do odbioru LNG to nie koniec niemieckich sukcesów w ekspresowym rugowaniu zależności od rosyjskiego gazu, celu jeszcze do niedawna zgodnie uznawanego przez niemieckie władze za niemożliwy do spełnienia. Dwa tygodnie temu Federalna Agencja Sieci Przesyłowych (BNetzA) ogłosiła 100-proc. zapełnienie magazynów gazu. Biorąc pod uwagę ich pojemność – ponad 25 mld m sześc. – oznacza to zapasy na ponad 100 dni typowego zużycia w sezonie grzewczym. Przy założeniu, że nie dojdzie do radykalnego załamania pogody, oznacza to zaspokojenie gazowych potrzeb do końca lutego. A jeśli dołożyć do tego oszczędności surowca, które w samym październiku były szacowane na 34 proc. w stosunku do przeciętnego zużycia z trzech poprzednich lat, zapasy magazynowe mogą wystarczyć Niemcom nawet na kolejny miesiąc. – Perspektywy są dziś znacznie bardziej optymistyczne niż jeszcze wiosną. Magazyny są pełne. Udało się znacząco zredukować zużycie surowca, przede wszystkim przez gospodarstwa domowe i przemysł. Luka powstała na skutek utraty dostaw rosyjskich przed zimą nie okazała się dotkliwa – przyznaje Kędzierski.
Jak dodaje, według BNetzA i ośrodków analitycznych, to właśnie spodziewane uruchomienie terminali LNG jest kluczowym warunkiem uniknięcia kryzysu związanego z niedoborem gazu w dalszej perspektywie. – O ile terminale zostaną uruchomione na czas, a zima nie będzie nadzwyczaj mroźna, Niemcom gazu nie zabraknie, a przy łagodnej zimie mogą być nawet w dobrej pozycji wyjściowej, by zapełnić magazyny na kolejny sezon grzewczy – mówi ekspert OSW. We wtorek Niemcom udało się ponadto dopiąć 15-letni kontrakt na dostawy LNG z Kataru na poziomie ponad 2,5 mld m sześc. rocznie. Co prawda mają one ruszyć dopiero w 2026 r., ale – jak zaznacza Kędzierski – niemieckie spółki dysponują już pewną pulą kontraktów, a dodatkowo trwają rozmowy o krótkoterminowych umowach z dostawcami ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Poza tym – dodaje – umowy te mają istotne znaczenie przede wszystkim ze względu na horyzont czasowy: stanowią sygnał, że kurs Berlina na dywersyfikację gazową jest trwały, a nie chwilowy.
Tempo niemieckich działań – szczególnie na tle długotrwałego procesu realizacji takich inwestycji, jak gazoport w Świnoujściu czy rurociąg Baltic Pipe – może robić wrażenie. Ale awaryjna dywersyfikacja oznacza też znaczące koszty. – Po pierwsze, Berlin musiał zawiesić wiele procedur towarzyszących tego rodzaju inwestycjom, a to prowadzi do napięć społecznych i politycznych, m.in. w związku z protestami ekologów. Po drugie, ekspresowe budowanie infrastruktury i kontraktowanie dostaw to drogie przedsięwzięcie. Szacuje się, że budżet państwa poniesie koszty rzędu 6,6 mld euro z tytułu dzierżawy pływających terminali, inwestycji pozwalających na ich podpięcie do sieci i dalszego funkcjonowania. To ogromne koszty, które ze względu na awaryjne okoliczności ponosi bezpośrednio podatnik. Znacznie droższy będzie także gaz kontraktowany w takim trybie – wskazuje ekspert. Według pierwotnych planów zapisanych w projekcie tegorocznego budżetu RFN inwestycje w LNG miały kosztować ponaddwukrotnie mniej, bo niecałe 3 mld euro.
Jak ocenia, Niemcy, ze względu na położenie geograficzne, utrzymają rolę kluczowego ogniwa tranzytowego czy wręcz hubu gazowego, na co wskazują choćby istniejące już plany wykorzystywania niemieckich terminali na potrzeby Austrii, Czech czy Szwajcarii. Ta rola będzie jednak skromniejsza, niż planowano w czasach, gdy bazowano na współpracy z Rosją. – Dziś oczekuje się raczej szybszego, niż zakładano, odejścia od gazu i zastąpienia go gazami zdekarbonizowanymi, na czele z wodorem. To w tym sektorze Niemcy upatrują dziś szans biznesowych na przyszłość – twierdzi Kędzierski. Poza tym, nawet po zrealizowaniu na czas wszystkich planów na ten rok i utrzymaniu podwyższonych dostaw rurociągowych z Norwegii i innych kierunków, dostaw z Rosji nie uda się w pełni zastąpić. Dość powiedzieć, że sam tylko gazociąg Nord Stream był w stanie tłoczyć do Niemiec ponad 50 mld m sześc. rocznie. Zdaniem naszego rozmówcy, dopiero kiedy wszystkie planowane terminale zostaną oddane do użytku, będzie szansa na odzyskanie wcześniejszego poziomu zdolności importowych.