Im bliżej brzegu, tym więcej raf – tak można podsumować polskie starania o rozpoczęcie procesu budowy elektrowni atomowej. Od tygodni toniemy w fali pogłosek, nieoficjalnych informacji, niejednoznacznych wypowiedzi rządowych notabli. Zapewne za kulisami toczy się ostra gra o wpływ na ostateczne rozstrzygnięcie, niemniej należy podkreślić jedno: nikt za Polskę decyzji podjąć nie może, a podejmując ją trzeba mieć świadomość, że oprócz celów energetycznych do osiągnięcia są również geopolityczne. Oba te obszary się zazębiają.

Trzy oferty, dwie lokalizacje

Andrzej Arendarski, prezydent Krajowej Izby Gospodarczej / Fot. materiały prasowe

Na stole są trzy wstępne oferty od potencjalnych partnerów: amerykańskiego Westinghouse, francuskiego EDF i koreańskiego KHNP. Rządowy program zakłada dwie lokalizacje elektrowni, więc w jego ramach rachunek jest prosty: co najmniej jedna oferta z trzech musi być odrzucona.

Nie dajmy się zwieść, że chodzi jedynie o wybór technologii, bowiem wszystkie te trzy oferty, przynajmniej zdaniem ekspertów, są porównywalne. Oczywiście do oceny pozostają nie mniej ważne elementy, jak cena, możliwość przekazania know how, stopień zaangażowania polskich firm do prac. Na wybór strategicznego partnera do atomowej inwestycji trzeba jednak patrzeć pod kątem budowania partnerstwa dla celów wykraczających poza jedną czy też dwie elektrownie atomowe.

Dwie lokalizacje elektrowni dają Polsce możliwość podjęcia kompromisowego wyboru. Szczególnie w sytuacji rozwoju równoległego projektu jądrowego PGE, ZE PAK i koreańskiego KHNP, Oczywiście jeśli koreańsko-polski projekt nie wyhamuje ze względu na ryzyko prawnych blokad ze strony amerykańskiej, na co wskazywać może pozew Westinghouse przeciwko KHNP sprzed paru dni. Wybór nasuwa się zatem sam. Nie musimy decydować, czy chcemy zacieśniać relacje ze Stanami Zjednoczonymi, czy chcemy jednak uratować cokolwiek z coraz bardziej rujnowanego naszego partnerstwa z Europą.

Paryż nie wyklucza Waszyngtonu

Racjonalne rozwiązanie to powierzenie jednej lokalizacji Amerykanom, a drugiej – Francuzom. Jasne, w obecnych czasach silne partnerstwo z USA ma dla Polski kluczowe znaczenie. Równie kluczowe znaczenie ma partnerstwo z jednym z europejskich liderów. Zresztą byłoby dziwne, gdyby rząd Prawa i Sprawiedliwości tego nie dostrzegł. Skoro relacje z Berlinem postawił na ostrzu noża, a lider partii rządzącej podejście Niemców do Polaków nazwał w minioną niedzielę „w najczystszym tego słowa znaczeniu rasistowskim”, to gdzie chcemy szukać przeciwwagi dla Niemiec? Tym bardziej, że Niemcy starały się wyrzucić atom z unijnej taksonomii, co nie udało się dzięki oporowi krajów naszego regionu, za którymi stanęła Francja. Owszem, uczyniła to, widząc tu swój potencjalny interes. Czy jednak, jeśli tego interesu nie będzie miała, stanowiska nie zmieni? Pytanie otwarte.

Gospodarka i polityka są w obecnej rzeczywistości nierozdzielne. Jeśli ktoś mówi, że kieruje się jedynie gospodarczymi względami, a polityka – w szczególności ta międzynarodowa – nie interesuje go, to albo nie mówi prawdy, albo jest kompletnie nieodpowiedzialny. Decyzja w sprawie inwestycji o takim znaczeniu, jak program energetyki jądrowej w Polsce, musi być oparta o chłodną kalkulację, a nie doraźne sympatie i antypatie. I mam nadzieję, że będzie podjęta tu, w Warszawie, w sposób w pełni suwerenny i racjonalny, ale też z myślą o przyszłości Polski w Unii Europejskiej.