Negocjowany przez lata program coalexitu może nie przetrwać jesiennych wyborów do Bundestagu
Prace nad niemieckimi planami wygaszenia energetyki węglowej rozpoczęły się w 2018 r. Pierwszy projekt strategii wychodzenia z węgla, który miał umożliwić spełnienie celów klimatycznych, a najbardziej poszkodowanym na skutek transformacji regionom dać impuls rozwojowy, wyszedł z rządowej komisji ds. wzrostu, zmian strukturalnych i zatrudnienia pół roku później, na początku stycznia 2019 r. Potem zaczęły się schody: trzeba było uzgodnić kompromis w ramach rządu, między Berlinem a władzami regionalnymi, wreszcie – wyznaczyć strategię w parlamencie. W przyjętym ostatecznie w lipcu ub.r. dokumencie ustalono, że nieprzekraczalnym terminem wyłączenia ostatnich bloków węglowych w kraju ma być rok 2038, z możliwością przyspieszenia tego procesu o trzy lata. Ale większość elektrowni węglowych ma stanąć wcześniej – do końca dekady w systemie ma być tylko 17 z blisko 40 gigawatów ich mocy. Program uwzględnia wsparcie dla regionów najsilniej zależnych od węgla i rekompensaty dla firm. Za odpowiednio wczesne wygaszanie bloków opalanych węglem kamiennym oraz mniejszych instalacji na węgiel brunatny przysługiwać mają rekompensaty przyznawane poprzez system aukcyjny. W przypadku największych elektrowni opalanych węglem brunatnym ich poziom został ustalony odgórnie w toku zakulisowych negocjacji między rządem a dwoma koncernami, RWE i LEAG. W zamian za wygaszenie działalności dwaj operatorzy uzyskać mają łącznie 4,35 mld euro. Ten element niemieckiego planu wzbudził wątpliwości Brukseli.