Niemcy chcą twardej odpowiedzi Unii Europejskiej za uderzenie w Nord Stream 2. Warszawa broni Waszyngtonu.

DGP

Komisja Europejska pracuje nad odpowiedzią na amerykańskie sankcje wobec firm, które zaangażowane są w budowę Nord Stream 2. Projekt pilotują Niemcy, które obawiają się, że USA są zdeterminowane, by na dobre zablokować gazociąg. Jak wynika z informacji DGP, Polska będzie przeciw jakiejkolwiek odpowiedzi ze strony UE.

Berlinowi zależy na rozwiązaniu, które umożliwiłoby dokończenie budowy mimo amerykańskich blokad. Jak dowiadujemy się w Brukseli, inicjatywa zostanie zaprezentowana dopiero pod koniec roku. Wówczas może być jednak za późno na ratunek inwestycji. Już teraz jej rentowność jest wątpliwa. Ten horyzont czasowy może też sugerować, że Komisja chce zachować ostrożność w relacjach z Waszyngtonem w kontekście listopadowych wyborów prezydenckich w USA. Obecnie przewagę w sondażach ma kandydat demokratów Joe Biden, po którym oczekuje się normalizacji stosunków transatlantyckich.

Odpowiedź Europy w sprawie Nord Stream 2 ma być – jak wynika z informacji DGP – „nielegislacyjna”. Jej celem będzie „wzmocnienie ekonomicznej i finansowej suwerenności” Europy ‒ podkreśla Komisja Europejska w przesłanej do nas odpowiedzi.

Jak powiedział DGP minister ds. europejskich Konrad Szymański, o sankcjach na Stany Zjednoczone w ogóle nie może być mowy. Nie chciał się odnosić – do czasu upublicznienia propozycji KE – do szczegółowych założeń mechanizmu, nad którym pracuje Bruksela. Zaznacza jednak, że działania podejmowane w ramach wspólnej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa UE, w tym ustanawiania i wdrażanie środków ograniczających, „warunkowane są jednomyślnością”.

Podstawą prawną do działań KE może być rozporządzenie blokujące z 1996 r. Zastosowano je, gdy próbowano uratować europejski biznes przed skutkami wycofania się Stanów Zjednoczonych z umowy nuklearnej z Iranem. Status blokujący na razie jednak pozostaje bardziej narzędziem politycznym niż realną pomocą dla biznesu.

Bruksela jest gotowa bronić europejskiego biznesu przed amerykańskimi retorsjami za Nord Stream 2. Ale dopiero pod koniec roku i bez poparcia Polski.

Jak informuje Komisja Europejska, inicjatywa zostanie zaprezentowana w ostatnim kwartale roku. Chodzi o wzmocnienie mechanizmów sankcyjnych poprawiających odporność Europy na uderzenia ze strony krajów trzecich. Bruksela nie przewiduje zmian w prawie, operacja będzie „nielegislacyjna”. Jej celem będzie wzmocnienie ekonomicznej i finansowej „suwerenności” Europy ‒ podkreśla KE.
Wcześniej o przygotowaniach do wprowadzenia „wzmocnionego mechanizmu sankcyjnego” informował szef unijnej dyplomacji Joseph Borrell, odpowiadając na pytanie o zapowiedziane przez Amerykanów nowe sankcje wobec Nord Streamu 2. Jak podkreślał, sankcje, które uderzają w europejskie firmy działające legalne i zgodne z europejskim prawem, są „nie do zaakceptowania”.
Na razie inicjatywa Brukseli jest mglista, ale na rozwiązania na poziomie UE naciskają Niemcy. A Berlin w tym półroczu ma szczególnie dużo do powiedzenia, bo sprawuje przewodnictwo w Radzie UE. Wzmocnienie europejskiej suwerenności ‒ także ekonomicznej ‒ jest jednym z priorytetów przewodnictwa RFN.
Widmo amerykańskich sankcji poważnie niepokoi polityków w Berlinie. Przed zwołaną w zeszłą środę komisją gospodarczą w Bundestagu wiceminister gospodarki Thomas Bareiß mówił, że sankcje mogą „ostatecznie uniemożliwić” Nord Stream 2. Druga transza przeciwko Nord Stream 2, nad jaką pracuje amerykański Kongres, może uderzyć w kolejne 120 podmiotów gospodarczych w RFN. Niewykluczone, że dotknie też agencje rządowe.
Odpowiadając na zarzuty Waszyngtonu, Bareiß podkreślał, że NS2 nie stanowi zagrożenia dla interesów gazowych USA w Europie, bo powstały już terminale do odbioru LNG. Nie ma też zagrożenia dla Ukrainy, bo Berlin zapewnił tranzyt rosyjskiego gazu przez ten kraj. Występujący przed komisją b. niemiecki kanclerz Gerhard Schröder, który jest dziś prezesem zarządu NS2, namawiał do bolesnej odpowiedzi Europy na sankcje.
Wzmocnienie suwerenności Europy to priorytet przewodnictwa RFN
Twardy kurs wobec Waszyngtonu rodziłby w UE duże kontrowersje. Polski rząd stawia sprawę jasno. – Nie ma możliwości przyjęcia przez UE jakichkolwiek sankcji na USA. Nie ma też dyskusji na ten temat – mówi nam minister ds. europejskich Konrad Szymański. Broni kolejnej transzy przyjętych przez amerykańskich senatorów sankcji jako konsekwencji zapowiadanych prób ominięcia dotychczasowych restrykcji przez Gazprom. Zwraca uwagę, że cieszą się one w USA ponadpartyjnym poparciem i „należy zakładać, że będzie ono trwałe, niezależnie od tego, kto ma większość w Kongresie lub kto urzęduje w Białym Domu”.
Polityk nie chce odnosić się – do czasu upublicznienia propozycji – do szczegółowych założeń mechanizmu, nad którym pracuje Bruksela. Zaznacza, że działania podejmowane w ramach wspólnej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa UE, w tym ustanawiania i wdrażanie środków ograniczających, warunkowane są jednomyślnością państw, co gwarantuje ich siłę i skuteczność.
Zdaniem Szymańskiego zapowiedziany przez KE nowy mechanizm jest niepotrzebny, bo zadanie ochrony przed ekonomicznymi skutkami tzw. sankcji eksterytorialnych spełnia rozporządzenie z 1996 r. Katalog przepisów sankcyjnych, które mogą nieść negatywne skutki dla unijnych podmiotów gospodarczych, określony jest w załączniku do rozporządzenia. – Ustawy ustanawiające sankcje wobec Nord Stream 2 nie są wymienione we wspomnianym załączniku, a zatem zapisy rozporządzenia nie mają do nich zastosowania – wskazuje. Czy w grę – w przypadku przyjęcia przez Kongres USA nowych przepisów sankcyjnych – wchodzi wprowadzenie ich na unijną listę tak, by europejskie firmy zaangażowane w Nord Stream mogły ubiegać się o pomoc? Szymański przyznaje, że można o tym dyskutować. Gazprom jest głównym udziałowcem spółki budującej Nord Stream 2, ale zaangażowane finansowo w projekt są także koncerny europejskie: Engie, OMV, Shell, Uniper i Wintershall. Amerykańskie sankcje mogą w Europie dosięgnąć szerokiego wachlarza osób i podmiotów „umoczonych” w Nord Stream 2 i jego wspieranie ‒ np. firm ubezpieczeniowych czy portów, w których stacjonują statki zaangażowane w budowę gazociągu.
Konrad Szymański twierdzi, że istniejący w UE mechanizm umożliwia ochronę przed sankcjami państw trzecich tylko w przypadku, gdy te są „rozbieżne z uzgodnionym stanowiskiem UE”. – Takiego stanowiska nie ma wobec Nord Stream 2 – projektu od lat dzielącego państwa członkowskie, i któremu sprzeciwiają się także instytucje UE. Projekt podważa podstawowe interesy bezpieczeństwa Europy, rzutując też na stan relacji transatlantyckich. Nie jest to projekt unijny, a rosyjski. W naszej ocenie, podzielanej przez wiele państw członkowskich, a także partnerów z państw trzecich (w tym USA) projekt ten stwarza zagrożenie dla europejskiego bezpieczeństwa energetycznego i uzależnia Europę od rosyjskiego gazu – dodaje.
Nawet jeśli Unia znalazłaby sposób na to, by ‒ mimo stanowiska Polski ‒ przeforsować jakąś formę odpowiedzi na amerykańskie stanowisko, nie wpłynie ona raczej w sposób decydujący na losy Nord Streamu. Budowa gazociągu, wstrzymana pod koniec ubiegłego roku po tym, jak pod wpływem amerykańskich sankcji wycofała się zeń układająca rurę szwajcarska spółka AllSeas, może lada dzień ruszyć. Wczoraj Rosjanie otrzymali długo oczekiwaną decyzję Duńskiej Agencji Energii, która zezwala im na wykorzystanie jednostek stabilizowanych za pomocą kotwic. Oficjalnie gazociąg ma zostać ukończony nie później niż na początku 2021 r. Jeśli celem Brukseli byłoby ratowanie Nord Streamu i zagwarantowanie jego terminowego uruchomienia, projekt zaprezentowany pod koniec tego roku raczej w tym nie pomoże. Ten horyzont czasowy może też sugerować, że Komisja chce zachować ostrożność w relacjach z Waszyngtonem w kontekście listopadowych wyborów prezydenckich w USA.
Tymczasem jeśli amerykańskie sankcje spowodują nowe opóźnienia, będzie to cios w – i tak wątpliwą z punktu widzenia wielu ekspertów – rentowność Nord Streamu. Jak ocenia Georg Zachmann z brukselskiego think tanku Bruegel, ukończenie tego projektu stało się dziś bardziej kwestią zasad niż jakiegokolwiek sensu rynkowego. – Z jednej strony trzeba pokazać, że USA nie mogą wymuszać na Unii realizacji celów istotnych z punktu widzenia własnego bezpieczeństwa energetycznego. Z drugiej strony Nord Stream 2 jest w sensie ekonomicznym po prostu zbędny. Mamy kontrakt na tranzyt gazu przez Ukrainę na kolejne 5 lat, mamy niskie ceny gazu w UE, przepustowość istniejących gazociągów jest w znacznym stopniu niewykorzystywana, a popyt na to paliwo spada – podsumowuje ekspert.



Unia Nord Streamu 2 raczej nie uratuje
UE ma już mechanizm mający zapewniać ochronę europejskich przedsiębiorstw przed retorsjami gospodarczymi ze strony państw trzecich. Chodzi o rozporządzenie blokujące uchwalone w 1996 r. w związku z nałożonymi przez USA na Kubę i Iran sankcjami, które utrudniały europejskim firmom prowadzenie biznesu. Rozporządzenie blokujące zakazuje stosowania się do nałożonych przez państwo trzecie ograniczeń zapewnia możliwość dochodzenia swoich praw poszkodowanym firmom w sądzie i anuluje na terenie UE wyroki zagranicznych sądów wydane w oparciu o sankcje. By roztoczyć taki parasol ochronny, Komisja Europejska musi każdorazowo wprowadzić nowe sankcje do aneksu rozporządzenia, kierując się interesami Wspólnoty, a także osób fizycznych i prawnych wykonujących swoje prawa zgodnie z unijnym traktatem.
Jonathan Hackenbroich z think tanku Europejska Rada Spraw Zagranicznych uważa, że blokujący status sprawdzał się w przeszłości, kiedy po drugiej stronie Atlantyku była administracja gotowa do współpracy z europejskimi partnerami. – Dzisiaj USA są gotowe wprowadzać sankcje niezależnie od wszystkiego – podkreśla.
UE zastosowała procedurę również dwa lata temu, kiedy prezydent Donald Trump zdecydował o wycofaniu się z porozumienia nuklearnego z Iranem i obłożeniu go ponownie sankcjami. Status blokujący miał uchronić przedsiębiorstwa prowadzące dalej interesy z Iranem. Reakcję KE jednomyślnie poparły wszystkie kraje członkowskie.
Do tej pory procedura jednak nie sprawdziła się, bo firmy europejskie korzystały z niej raczej niechętnie. Zwłaszcza te, których biznes jest powiązany z rynkiem amerykańskim. Przedsiębiorstwa wolą nie ryzykować utraty dostępu do operacji rozliczanych w dolarach.