Furtka dla Gazpromu, by ominąć unijne przepisy pozostanie zamknięta – zdecydował niemiecki regulator. W piątek potwierdziły się doniesienia, o których pisaliśmy już w DGP: niemiecka Federalna Agencja ds. Sieci Przesyłowych (BNetzA) ogłosiła, że Nord Stream 2 nie zostanie wyłączony spod rygorów unijnej dyrektywy gazowej. O wyjątek taki wnioskował operator gazociągu, spółka Nord Stream 2 AG, w którym pakiet kontrolny ma Gazprom. Jak uzasadniła BNetzA, możliwość zawieszania przepisów dyrektywy dopuszczona jest tylko w przypadku gazociągów, które zostały zbudowane przed jej wejściem w życie w maju ub.r. Budowa Nord Streamu ma się zakończyć według obecnych planów najwcześniej pod koniec 2020 r. Jego operator dążył jednak do tego, by uznano, że w sensie ekonomicznym gazociąg został już zrealizowany, argumentując, iż przed terminem wejścia w życie dyrektywy gazowej zostały podjęte wszystkie kluczowe decyzje finansowe i inwestycyjne.
Spółka Nord Stream 2 AG rozważy odwołanie się od decyzji niemieckiego regulatora. Ma na to miesiąc. W procedurze przed BNetzA brało udział PGNiG, które podnosiło, że gazociąg stanowi zagrożenie dla bezpieczeństwa dostaw i konkurencyjności na rynku gazu w regionie, i nie powinien w związku z tym być specjalnie traktowany.
Pierwotnie NS2 miał być gotowy już w 2019 r., opóźnienie spowodowało jednak oczekiwanie na zezwolenia w sprawie jego przebiegu przez duńską wyłączną strefę ekonomiczną na Bałtyku oraz amerykańskie sankcje, po których z placu budowy wycofała się układająca rurociąg szwajcarska spółka AllSeas. Obecnie Gazprom realizuje plan samodzielnego dokończenia Nord Streamu, jednak – jak wskazuje w swojej analizie Bartosz Bieliszczuk z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych – przed procesem tym mogą stać kolejne wyzwania, i to mimo tego, że Rosjanom udało się sprowadzić z Dalekiego Wschodu statek Akadiemik Czerskij, który ma zrealizować ostatnią fazę budowy. Chodzi m.in. o konieczność ustalenia nowego planu budowy z Duńską Agencją Energii. Jak pisze Bieliszczuk, zgodnie z pozwoleniem środowiskowym, przy pracach nad gazociągiem nie mogą być np. wykorzystywane jednostki stabilizowane za pomocą kotwic (by nie uszkodzić zatopionej w Bałtyku broni chemicznej). Spółka realizująca gazociąg nie złożyła do duńskiej agencji wniosku o zmiany w pozwoleniu.
Na mocy znowelizowanej w zeszłym roku dyrektywy gazowej znajdująca się na wodach terytorialnych Niemiec infrastruktura musi m.in. zapewniać tzw. dostęp dla stron trzecich, co w przypadku NS2 oznaczać będzie możliwość wykorzystania przez Gazprom zaledwie połowy przepustowości gazociągu. Obostrzenia te wpłyną znacząco na rentowność projektu z punktu widzenia Gazpromu.
Wątpliwości co do tego, czy poprowadzony po dnie Bałtyku gazociąg zostanie ostatecznie objęty dyrektywą pojawiły się po tym, jak Bundestag, transponując w listopadzie jej przepisy do niemieckiego prawa krajowego wprowadził zapis mówiący o konieczności oddzielnego rozpatrywania każdego wniosku o zwolnienie z regulacji i wszelkich ich uwarunkowań.
– Sekwencja zdarzeń, którą obserwowaliśmy w ostatnich kilkunastu miesiącach, niestety napawała niepokojem. Niemcy stworzyli bardzo poważną furtkę do tego, żeby ubiegać się o wyłączenie spod jej rygorów gazociągu, który nie istnieje. Na szczęście regulator niemiecki zastosował jedyne możliwe rozumienie treści dyrektywy – mówi DGP dr Szymon Kardaś z Ośrodka Studiów Wschodnich.
Jak pisaliśmy w zeszłym tygodniu, należy spodziewać się, że spór prawny wokół gazociągu będzie trwał niezależnie od ewentualnej apelacji przed niemieckimi sądami. Do tej pory spółka Nord Stream 2 AG złożyła już dwie skargi na samą unijną dyrektywę – do Trybunału Sprawiedliwości UE oraz do specjalnego trybunału arbitrażowego.