W przypadku funduszy emerytalnych zdrowy rozsądek przez długie lata nie był w cenie. Nie zauważano więc nawet nieprzyzwoicie wysokich kosztów, którymi OFE obciążały klientów w zamian za banalną strategię inwestycyjną (2/3 obligacji skarbowych i 1/3 akcji, np. z koszyka WIG20). Aż zaczął się kryzys, trzeźwe spojrzenie wróciło do łask, zwłaszcza w finansach. Na dodatek budżet znalazł się w opałach. Wzrok padł na OFE.
Co do tego, że nasza składka musi w jakiejś części płynąć do ZUS, jest chyba zgoda. W przeciwnym razie nie będzie on w stanie finansować bieżących świadczeń, budżet też nie. W zamian ZUS zaciąga wobec nas zobowiązanie, z którego ma się wywiązać, gdy będziemy starzy. Wyjąwszy radykalną, ale też wymagającą czasu, reformę finansów publicznych, odejście od tego rozwiązania jest niemożliwe. Po drugie, ZUS jako gwarant minimalnych uposażeń emerytalnych dla wszystkich może pod pewnymi warunkami bardzo dobrze wypełnić swoją rolę.
Jak duża powinna być składka przekazywana ZUS? Rząd od kilku lat chce zabrać OFE jak najwięcej, bo woli „zobowiązania na przyszłość” niż transfery do funduszy pompujące dług publiczny. W końcu jednak zdecyduje, czy i ile naszych pieniędzy będzie im przekazywać. Jeśli uzna, że jakaś część naszej składki może płynąć poza ZUS (a powinna), to pojawi się pytanie: gdzie. Najlepsza odpowiedź – do naszej kieszeni, albo tam, gdzie sami uznany za stosowne. Mamy prężny rynek finansowy, może stworzyć bardzo zróżnicowaną, dużo tańszą niż fundusze, a przy tym – przy odpowiedniej konstrukcji – równie bezpieczną ofertę. Możliwości jest mnóstwo. Nie jesteśmy skazani na OFE i PTE.