Mińsk będzie miał problem ze sprzedażą prądu z Ostrowca.
Zagraniczni eksperci pozytywnie ocenili białoruskie testy wytrzymałościowe budowanej pod Ostrowcem elektrowni atomowej BiełAES. Tym niemniej przedstawili liczne zalecenia, które Mińsk powinien wykonać, by zagwarantować, że siłownia będzie bezpieczna. Ryzyka skażenia boi się zwłaszcza Wilno, położone zaledwie 40 km od inwestycji budowanej przez rosyjski koncern Rosatom.
Ocenę narodowych testów wytrzymałościowych przygotowali eksperci z państw członkowskich Unii Europejskiej, a także Iranu i Rosji – zarówno posiadających elektrownie atomowe, jak i niekorzystających z energii jądrowej. Wyniki analiz przedstawiono wczoraj w Brukseli. Same testy zostały wykonane zgodnie z rekomendacjami Komisji Europejskiej, przygotowanymi w następstwie katastrofy w elektrowni w japońskiej Fukushimie w 2011 r.
Groźna powódź
Wbrew obawom Litwinów eksperci uznali, że elektrownia jest odporna na zagrożenia związane z aktywnością sejsmiczną i ekstremalnymi warunkami pogodowymi. Wątpliwości wzbudziła za to ochrona budynków elektrowni przed następstwami powodzi. Zalecono m.in., by Rosatom – który za wart 10 mld dol. kredyt buduje siłownię o łącznej mocy 2400 MW – zainstalował dodatkowe pompy.
Specjaliści mają wątpliwości co do zgodności systemów bezpieczeństwa i procedur zarządzania kryzysowego z kryteriami Zachodnioeuropejskiego Stowarzyszenia Regulatorów Nuklearnych. Uznali też, że okoliczną ludność w zbyt małym stopniu włączono w proces konsultacji. Nie sprawdzono za to innych wątpliwości zgłaszanych przez Wilno, m.in. wyboru lokalizacji elektrowni nad Wilią, będącą źródłem wody pitnej dla 540-tys. stolicy Litwy, ani niskiej kultury budowlanej, która doprowadziła m.in. do upuszczenia z dźwigu na ziemię korpusu reaktora (Rosatom go ostatecznie nie zamontował).
Mińsk utrzymuje, że nie ma powodów do obaw. – Po Czarnobylu Białoruś, nad którą napłynęło 70 proc. radioaktywnego pyłu, jest, obok Ukrainy, krajem, w którym najbardziej na świecie przykładamy wagę do bezpieczeństwa jądrowego. Robimy wszystko, by BiełAES była w pełni bezpieczna – mówiła nam Maryja Hiermienczuk, wiceszefowa Hidramietu, urzędu odpowiadającego m.in. za monitoring zagrożeń radiologicznych.
Litwini od początku protestują przeciwko inwestycji. – Jeśli cokolwiek zdarzy się w Ostrowcu, mamy maksymalnie dwie godziny na ewakuację Wilna. Jedna sprawa to kierunek wiatru i przenoszenie pyłu radioaktywnego, ale druga sprawa to woda. Tam do chłodzenia będzie używana woda z Wilii. Gdy cokolwiek do niej trafi, my mamy to natychmiast w wodzie pitnej – mówił nam niedawno minister energetyki Žygimantas Vaičiūnas. Dlatego Litwini zapisali we własnym prawie zakaz zakupu energii z Ostrowca i przesyłu energii przez litewskie terytorium za granicę.
Kto kupi prąd
Polska od dawna zapowiada, m.in. ustami pełnomocnika ds. krytycznej infrastruktury energetycznej Piotra Naimskiego, że nie ma w planie zakupów prądu z białoruskiej siłowni. Ale już Łotysze tak stanowczych zapewnień nie złożyli, za co niedawno dziękował im osobiście prezydent Alaksandr Łukaszenka. – Nie uważam, że powinniśmy pójść drogą pisania prawa zakazującego zakupu energii elektrycznej wyprodukowanej w niebezpieczny sposób – nawiązywał do litewskich pomysłów szef MSZ Łotwy Edgars Rinkēvičs w rozmowie z portalem Tut.by.
Białorusini mieli nadzieję, że gros prądu z Ostrowca popłynie na eksport. Te perspektywy stoją jednak pod ogromnym znakiem zapytania. Rosja białoruskiego prądu nie potrzebuje, Litwa i Polska go nie chcą.
– Myślę, że nie skończą tego projektu, ponieważ jest on niekorzystny gospodarczo – mówił wczoraj na antenie LRT premier Litwy Saulius Skvernelis. Na razie na prośbę Rosjan przesunięto o rok – do grudnia 2019 r. – termin uruchomienia pierwszego z dwóch bloków BiełAES. Przed miesiącem białoruski parlament ratyfikował stosowny protokół w tej sprawie.
Synchronizacja podpisana
Państwa bałtyckie coraz bardziej zbliżają się do energetycznego połączenia z Europą, chcąc uniezależnić się od połączeń z Rosją i Białorusią. Moskwa od miesięcy niemal wprost grozi Litwie blackoutem. Jednak zawarte w ubiegłym tygodniu w Brukseli porozumienie w sprawie synchronizacji energetycznego systemu Bałtów z UE daje nadzieję, że tak się nie stanie. Proces odłączania państw bałtyckich od sieci rosyjskiej i podłączania do reszty Unii ma się zakończyć przed 2025 r.
– Możliwość blackoutu istnieje zawsze. Może się to zdarzyć np. z powodu huraganu, ale też z przyczyn technicznych. Dziś natomiast mamy do czynienia z dodatkowym ryzykiem politycznym – mówił DGP w marcu Daivis Virbickas, szef LitGridu, operatora sieci energetycznych. – Gotowość Polski do przeprowadzenia procesu synchronizacji państw bałtyckich z systemem elektroenergetycznym Europy kontynentalnej jest przejawem solidarności regionalnej i dążenia do bezpieczeństwa energetycznego partnerów – dodaje minister energii Krzysztof Tchórzewski.