- Dopłaty dostaje ok. 1,2 mln gospodarstw, choć gospodarstwa towarowe, produkujące na rynek, to zaledwie ok. 300 tys. z nich - mówi Sławomir Kalinowski, prof. Instytutu Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN.

Rolnicy pochłonięci są teraz żniwami i zbiorami, więc napięcie na wsi osłabło. Po wakacjach wróci?
ikona lupy />
Sławomir Kalinowski, prof. Instytutu Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN / Materiały prasowe / fot. Materiały prasowe

Protesty rolników są zawsze możliwe, bo problemy w rolnictwie są nawracające, występują stale, niezależnie od opcji politycznej, która kreuje politykę rolną. Chociażby dopłaty bezpośrednie nie rozwiązują problemu, a jedynie go pudrują, wyciszają konflikt na chwilę. Problem stale powraca. Obecnie dopłaty dostaje ok. 1,2 mln gospodarstw, choć gospodarstwa towarowe, produkujące na rynek, to zaledwie ok. 300 tys. z nich. To oznacza, że część tego ogromnego budżetu na rolnictwo trafia nie tam, gdzie powinno, i nie pracuje na rzecz rolnictwa, tylko jest pomocą socjalną, dla osób, które nie są rolnikami, ale posiadają grunty. W konsekwencji ta część rolników, która faktycznie utrzymuje się z pracy na roli, czuje duży zawód i balansuje na granicy opłacalności. To zaś w prosty sposób może spowodować zapłon. Dopóki rząd nie wprowadzi zmian strukturalnych w całym systemie rolnym, to te problemy będą się powtarzać.

Jakie to miałyby być zmiany?

System dopłat bezpośrednich jest nieefektywny. Powinni być promowani ci rolnicy, którzy faktycznie zajmują się hodowlą lub uprawą na rynek, a nie ci, którzy są jedynie właścicielami ziemi i ją dzierżawią. Próbowano temu zaradzić i wprowadzono definicję rolnika aktywnego, ale była ona tak rozwodniona, że ponad 90 proc. gospodarstw nadal się kwalifikowało do dopłat. Pytanie, czy którykolwiek minister będzie miał odwagę takie zmiany zainicjować i narazić się tym kilkuset tysiącom osób, które pobierają dopłaty?

Zmiany powinny dotyczyć też poprawy struktury wielkościowej gospodarstw. Należy promować te większe, a właścicieli małych działek zachęcać do tworzenia silnych spółdzielni lub zrzeszeń, lub też ich sprzedaży, chociaż trzeba pamiętać, że tej grupie trzeba zaoferować coś w zamian. Duże areały mają znacznie większe uzasadnienie ekonomiczne i łatwiej im zwiększać swoją siłę w stosunku do przetwórców, dostawców środków ochrony roślin i nawozów czy przede wszystkim silnych sieci handlowych. Oczywiście nie dotyczy to wszystkich gospodarstw rolnych, bo przecież funkcjonują gospodarstwa specjalistyczne, które mogą bez większych problemów na małym areale prowadzić dochodową działalność. Być może niektóre sektory produkcji rolnej powinny być też mocniej promowane, trzeba też szukać nisz, w których polskie rolnictwo mogłoby się specjalizować.

Obecny rząd wyczuwa nastroje rolników?

Uczestniczyłem w kilku spotkaniach rolników z ministrem Siekierskim i wyczuwam, że ma on relatywnie duże poważanie w tej grupie społecznej. Umie im tłumaczyć różne zależności polityczno-gospodarcze, jakie zachodzą w Polsce. Mam poczucie, że Siekierski nie jest typowym politykiem, który zabiega o chwilowy poklask – jest rolnikiem teoretykiem i praktykiem, ma ogromną wiedzę, nie składa zbyt wielu obietnic, waży słowa, otwarcie komunikuje, co jest możliwe do wynegocjowania, a co nie. Środowisko rolnicze to docenia i wydaje się, że wysoko ocenia jego dotychczasową kadencję. Niemniej jednak niska dochodowość produkcji rolnej, trudności w spłacie kredytów i prowadzenia bieżącej działalności tę ocenę łatwo mogą zmienić.

Czyli zegar mu tyka?

Z pewnością, jak każdemu ministrowi rolnictwa. To bardzo gorące krzesło, o czym przekonał się każdy minister niezależnie od ugrupowania politycznego, z jakiego pochodził. Rolnicy to ogromna grupa społeczna, mocno zaangażowana i walcząca o swoje. Rolnicy wraz z rodzinami to ponad 2 mln potencjalnych wyborców, więc dla każdego rządu to grupa, o którą trzeba szczególnie się troszczyć.

Kolejna fala protestów skupi się wokół Zielonego Ładu czy krajowej polityki rolnej?

Europejski Zielony Ład, w jakiekolwiek formie i pod jakąkolwiek nazwą, będzie wprowadzany, będzie konfliktogenny. Kierunek zmian, jaki proponuje Bruksela, jest co do zasady słuszny, ale musi na nie przyjść odpowiedni moment, a założenia muszą być pisane w porozumieniu z rolnikami, a nie narzucone odgórnie, bez patrzenia na koszty, jakie poniesienie europejskie rolnictwo. EZŁ łatwiej byłoby wprowadzać, gdyby opłacalność produkcji rolnej była wyższa. Obecnie mamy kryzys energetyczny oraz wojnę, w którą jest za angażowanych dwóch bardzo istotnych eksporterów rolnych. To najgorszy możliwy czas na nakładanie kolejnych regulacji na europejskich rolników. ©℗

Rozmawiał Nikodem Chinowski