-Bardzo mocno uderzyłbym w handel w Polsce, który jest tragicznie zorganizowany i sieci hipermarketów dyktują swoje warunki - mówi Michał Kołodziejczak, poseł elekt Koalicji Obywatelskiej, lider Agrounii.

Jaka jest pana rola w formującej się koalicji?
ikona lupy />
Michał Kołodziejczak, poseł elekt Koalicji Obywatelskiej, lider Agrounii / Facebook / fot. Facebook

Moje hasło wyborcze brzmiało: „Na straży praw Twoich stać będę”, i to ono wyznacza mój polityczny cel. Będę stał na straży praw zwykłych, ciężko pracujących Polaków. Co znaczy, że będę robił to samo co dotychczas tylko przy użyciu innych – tym razem parlamentarnych – środków. W samej Koalicji będę skupiał się na budowie flanki ludowej. Jeśli tego nie zrobimy, przegramy bardzo dużo – PiS ponownie okopie się na wsi i Polsce lokalnej, a tak być nie musi.

Kogo ma przyciągać ta flanka?

Tych, którzy chociażby jeszcze niedawno chcieli głosować na PiS bądź lewicę. Oczekują silnego, sprawnego i uczciwego państwa, które będzie stać na straży, by nikt nikomu nie wszedł na głowę.

Tyle że wieś poczuła się zdradzona, że poszedł pan do mainstreamowej partii. Pańskie zaplecze miało o to pretensje.

Zawsze są głosy zaniepokojenia i niepewności. Rolnicy tyle razy byli oszukani, między innymi przez PiS, że się nie dziwię i nie mam pretensji do nikogo za pewną dozę dystansu. Zrobiłem na ten temat szczegółowe badania i jasno wyszło, że najwięcej pretensji o taki ruch miały osoby głosujące na PiS, które patrzyły z sympatią na Agrounię. Ta nić sympatii nie została zerwana.

Będzie pan ministrem rolnictwa?

Czas pokaże, podchodzę do tego na chłodno. Dzisiaj, w tym, co robimy i będziemy robić razem z partiami tworzącymi rząd, bardzo potrzebny jest zdrowy rozsądek. Kłócenie się o stanowiska byłoby dowodem jego braku.

Zaakceptuje pan cały resort rolnictwa w rękach PSL czy Agrounia musi jednak dostać stanowisko np. wiceministra?

Koalicja Obywatelska była drugą największą, po Prawie i Sprawiedliwości, siłą wśród rolników. To pokazuje, jaki powinien być podział.

Pan przyjmie w resorcie inną posadę niż jego szef?

Rozważam taką możliwość.

To znaczy?

Dla mnie ważna jest sprawczość. Jeśli będzie politycznie potwierdzona, to jestem gotowy pomóc.

Pod resortem jest również wiele agend. ARiMR, KOWR, KRUS – one również pójdą do podziału między koalicjantów i w każdej z agencji będą mieszane siły partyjne?

Uważam, że tak powinno być.

Kto je weźmie?

Czas pokaże. Uważam, że trzeba zbudować to na zasadzie równowagi między ministrem rolnictwa z danej partii a osobą odpowiedzialną za rolnictwo, która będzie z innej partii tworzącej rząd.

I wtedy nie rościłby pan pretensji do ministerstwa?

Wtedy jest jasny układ – rządzi minister i on decyduje, ale dzielimy się odpowiedzialnością. Chcę, żebyśmy grali drużynowo i wspólnie byli odpowiedzialni za nasze decyzje. W układzie, gdzie są siły mieszane w każdym resorcie i agendzie, bylibyśmy też dla siebie bezpiecznikami, a, jak trzeba, to i recenzentami.

Co ma pan na myśli?

Trzeba zakładać, że każdy człowiek z natury jest tylko słabą istotą, podatną na pokusy. A przy władzy tych pokus jest dużo. Nikt nie ustrzeże się też błędów. Trzeba tylko na nie szybko reagować. PiS przegrał też dlatego, że zaskorupił się, stał się partią „tłustych kotów” oderwaną od ludzi i ich spraw. Szczególnie widoczne to było w Ministerstwie Rolnictwa. Wynikało to po części z tego, że PiS traktował wieś, Polskę lokalną jak przysłowiowy skansen. A wieś się bardzo zmieniła.

Jakie są najpilniejsze sprawy dla ministra rolnictwa?

Priorytetem jest unormowanie relacji handlowych z Ukrainą. My tego nigdy nie rozwiążemy sami, to musi być decyzja Komisji Europejskiej, która chroniłaby nasz rynek i nasze bezpieczeństwo żywnościowe, które łatwo zburzyć. Natomiast dopóki nie wypracujemy z KE wspólnego rozwiązania, to uważam, że embargo narodowe powinno być dzisiaj przez Polskę rozszerzone na inne produkty. Ja stawiam sprawę jasno. Jeśli nie wypracujemy wspólnego stanowiska, to polskie rolnictwo wejdzie w poważny kryzys, a nawet mogą upaść pewne jego sektory. A w czasach epidemii, wojen nie możemy pozwolić sobie na utratę bezpieczeństwa żywnościowego Polski. Rolnictwo to ważny, wręcz strategiczny dział gospodarki i w obecnych czasach nie możemy pozwolić sobie na to, żeby go stracić.

Czyli pierwsza decyzja Michała Kołodziejczaka na stanowisku ministra rolnictwa to byłoby rekomendowanie premierowi zacieśnienie embarga?

Niewątpliwie byłaby to jedna z pierwszych decyzji. Rozszerzyłbym ten zakaz importu o mięso, owoce miękkie i warzywa. Te produkty z Ukrainy już się pojawiają na naszym rynku i jeśli w porę nie zareagujemy, to produkcja tych surowców w Ukrainie, z myślą o sprzedaży w Polsce, będzie się rozwijała.

Inne decyzje, jakie by pan podjął od razu?

Bardzo mocno uderzyłbym też w handel w Polsce, który jest tragicznie zorganizowany i sieci hipermarketów dyktują swoje warunki, które nie są dobre ani dla konsumentów, ani dla producentów. Nie boję się używać słowa „regulacja”.

Chciałbym też wprowadzić obowiązkową kontraktację strategicznych produktów spożywczych, np. mięsa. Przepis dotyczyłby wybranych supermarketów z odpowiednim udziałem w rynku, które musiałyby np. na rok do przodu kontaktować przynajmniej 51 proc. mięsa polskiego.

Macie szeroką koalicję, w której jest wiele punktów zapalnych.

Na przykład fermy futrzarskie: zamykamy czy nie?

Na tę chwilę nie zamykamy. Jeżeli taka decyzja o zamknięciu ma się pojawić, to trzeba to zrobić na podstawie konsultacji z właścicielami ferm. Trzeba wgryźć się w analizy kosztów społecznych, gospodarczych. Trzeba też po ich przeprowadzeniu dać okres przejściowy, żeby branża wiedziała, że pewien etap w Polsce się kończy. Tak zresztą powinno być we wszystkich branżach, także tych spoza rolnictwa.

Ubój rytualny?

Zostaje.

Chów klatkowy i dobrostan zwierząt?

Wszystkie ewentualne zmiany muszą być przemyślane, robione zgodnie z naturą rzeczy. Muszą być sprawiedliwe. PiS robił je na rympał, bez wyczucia, dlatego poniósł porażkę podczas prób wprowadzania „piątki dla zwierząt”. Jeżeli mamy wprowadzać zmiany w chowie klatkowym, dobrostanie zwierząt, to zróbmy je od strony sklepów – wprowadźmy regulacje, że w sklepach nie może w nich być mięsa z chowu klatkowego. Wymagajmy od sklepów, że mają kupować mięso z wolnego wybiegu. To jest jedyna skuteczna metoda. Jeżeli wprowadzimy zakaz produkcji mięsa czy jaj z chowu klatkowego, to ten towar przyjedzie od zagranicznych producentów. Koszty ewentualnych zmian powinny też w większym stopniu ponosić sieci handlowe. ©℗

Rozmawiali: Nikodem Chinowski, Anna Wittenberg