Gdy trzeba wypłacić odszkodowanie za kradzież samochodu ubezpieczyciele kwestionują prawo własności pojazdu sprowadzonego zza granicy
Kupujemy samochód sprowadzony z zagranicy. Podpisujemy umowę sprzedaży, rejestrujemy auto i wykupujemy polisy OC, a czasem AC i NW, opłacamy składki. I wydaje się wszystko w porządku, dopóki nie zdarzy się nieszczęście. Tak jak w przypadku naszej czytelniczki, której pojazd skradziono. Choć miała polisę AC, ubezpieczyciel odmówił jej wypłaty odszkodowania, twierdząc, że „umowa kupna-sprzedaży nie jest dokumentem potwierdzającym przeniesienie praw własności pojazdu na rzecz ubezpieczonego, ponieważ firma X (od której czytelniczka kupiła pojazd – przyp. red.) nie zajmuje się kupnem i sprzedażą pojazdów”. A z ogólnych warunków ubezpieczenia (OWU) wynika, że w zakresie ubezpieczenia nie mieszczą się i nie są objęte ochroną ubezpieczeniową szkody powstałe w pojeździe stanowiącym własność innej osoby niż ubezpieczony.
– Kwestionowanie umowy sprzedaży z tego powodu, że sprzedającym jest firma, nie zajmująca się handlem pojazdami, jest kuriozalne – uważa Tomasz Młynarski, prawnik z biura rzecznika ubezpieczonych (RZU). – To prowadziłoby do absurdalnych wniosków, że firmy, które prowadzą inną działalność niż obrót samochodami, nie mogłyby sprzedawać swoich pojazdów.

Gra na czas

Kwestionowanie umów sprzedaży podczas rozpatrywania wniosków o wypłatę rekompensaty jest jednak często stosowaną praktyką, zwłaszcza w odniesieniu do samochodów sprowadzanych z zagranicy.
– Zakłady ubezpieczeń skrupulatnie sprawdzają pochodzenie pojazdu, mimo że zazwyczaj nie mają poważnych poszlak wskazujących na to, że pojazd został zakupiony nielegalnie, czy też kupujący nieskutecznie go nabył – przyznaje Tomasz Młynarski.
Dlaczego ubezpieczyciele tak często podważają umowy sprzedaży sprowadzanych aut? Bo zdają sobie sprawę z tego, że zazwyczaj są one kupowane nie od właściciela, np. w Niemczech, lecz od pośrednika.
– Jednakże ten pośrednik, głównie z powodu chęci uniknięcia przez niego zobowiązań podatkowych związanych z nabyciem wewnątrzwspólnotowym lub podatkiem od osób fizycznych, często nie jest ujawniany jako faktyczna strona umowy. Na umowie, jako sprzedający, figuruje cudzoziemiec, który był wcześniej właścicielem i sprzedał samochód na rzecz tego pośrednika – tłumaczy Paweł Wawszczak z Biura RZU.
W praktyce występują też sytuacje, kiedy w umowie podawane są fikcyjne dane sprzedającego, za którego podpisuje się pośrednik. Kupujący albo akceptuje taką sytuację, albo wierzy pośrednikowi, że wymieniona w dokumentach osoba była właścicielem samochodu.
Nie ma to jednak większego znaczenia, czy pojazd został nabyty od osoby uprawnionej, czy nieuprawnionej, o ile kupujący robi to w dobrej wierze. Tak stanowi art. 169 kodeksu cywilnego. Sprawdzenie przed zakupem samochodu, czy nie figuruje on w policyjnych rejestrach jako kradziony, będzie świadczyć na korzyść kupującego.
By uniknąć kłopotów eksperci radzą, aby przed nabyciem sprowadzonego przez osobę trzecią pojazdu upewnić się, czy występuje ona jako pełnomocnik, czy pośrednik, czy może jest właścicielem auta.
– Jeśli występuje jako pełnomocnik lub pośrednik, należy zażądać dokumentu pełnomocnictwa lub umowy o pośredniczenie w sprzedaży. Jeżeli jest rzeczywistym właścicielem samochodu, to kupujący powinien domagać się, aby został ujawniony w umowie i złożył swój podpis. Ochroni to dobrą wiarę kupującego przy nabyciu pojazdu i pozwoli na uniknięcie ewentualnych problemów z wypłatą odszkodowania za szkodę kradzieżową – radzi Paweł Wawszczak.

Niepotrzebne straszenie

Konsumenci dziwią się, że firmy ubezpieczeniowe kwestionują legalność posiadania auta, które zostało przecież na nich zarejestrowane. Wydziały komunikacji nie są jednak uprawnione do oceny, czy doszło do skutecznego nabycia prawa własności w rozumieniu prawa cywilnego, a jedynie czy spełnione są formalne przesłanki do zarejestrowania.
– Jednak zarejestrowanie pojazdu potwierdzone dowodem rejestracyjnym i decyzją administracyjną w tym względzie stanowi dowód z dokumentu urzędowego, który powinien korzystać z domniemania prawdziwości. Przed sądem ciężar obalenia tego domniemania powinien spoczywać na ubezpieczycielu – twierdzi Tomasz Młynarski.
Ubezpieczony może jednak spodziewać się, że firma przed wypłatą odszkodowania będzie domagać się, aby przedstawił on dowody świadczące o prawie własności pojazdu. A tymi mogą być np. oświadczenia rzeczywistego sprzedającego, zeznania świadków sprzedaży. Czasami jednak może to okazać się niewystaczające i konieczne będzie powództwo o ustalenie istnienia prawa własności. Choć najczęściej takie sprawy rozstrzygane są na korzyść ubezpieczonych, to i tak konieczność udowadniania tego przed sądem stanowi dodatkową uciążliwość i wydłuża drogę do otrzymania odszkodowania. A najczęściej bez tych pieniędzy ubezpieczonego nie stać na zakup drugiego samochodu.
Pracownicy RZU przyznają, że część osób, którym zakład ubezpieczeń odmówił wypłaty odszkodowania, twierdząc, że umowa kupna-sprzedaży była nieważna, boi się dalej walczyć o odszkodowanie, myśląc, że złamali prawo i poniosą za to dodatkowe konsekwencje.

Pacta sunt servanda

Bardzo ważnym argumentem w sporze z zakładem ubezpieczeń jest to, że sam nie podważył umowy kupna na etapie zawierania umowy ubezpieczeniowej. Bo jeśli firma zgodziła się objąć pojazd umową to nie może uwolnić się od odpowiedzialności odszkodowawczej, chyba że ubezpieczający świadomie wprowadził firmę w błąd.
– Z tym zastrzeżeniem, że te nieprawdziwe informacje miały jakiś związek z zaistniałą szkodą. Przykre, że zakłady ubezpieczeń uciekają się do takich chwytów dopiero kiedy zajdzie jakieś zdarzenie objęte ochroną ubezpieczeniową, a wcześniej liczy się tylko zainkasowanie składki – kwituje Młynarski.
Jednak Marcin Tarczyński, rzecznik Polskiej Izby Ubezpieczeń zauważa, że badanie prawa własności w trakcie zawierania umowy ubezpieczenia nie jest technicznie możliwe.
– A to z tego prostego powodu, że nie jest możliwe zweryfikowanie każdej z pięciu milinów zawartych polis rocznie. Gdyby nawet teoretycznie rozważyć taki krok, to znacząco wydłużyłby to procedurę zawarcia umowy, dodatkowo podnosząc jej koszty. Taka weryfikacja byłaby bowiem dla ubezpieczyciela kosztowna – argumentuje Tarczyński.