- Kredyty hipoteczne to przecież nie tylko frankowicze. Uważam, że (wykorzystując to, że wreszcie w Polsce politycy i opinia publiczna zwrócili uwagę na frankowiczów) państwo powinno pójść jeszcze dalej. Otóż potrzeba w ogóle audytu działalności kredytowej banków związanej z celami mieszkaniowymi i, jeśli to będzie potrzebne, szerszego spektrum reakcji - podkreślił w rozmowie z PAP dr Stanisław Kluza, ekonomista, były szef Komisji Nadzoru Finansowego, członek Gospodarczego Gabinetu Cieni Business Centre Club.

Jak zaznaczył, "mamy w Polsce np. posiadaczy kredytów hipotecznych w innych walutach (choć jest ich znacznie mniej); kolejną grupą są posiadacze kredytów hipotecznych w złotych".

- W krajach o rynkowym i rozwiniętym systemie bankowym klient biorąc kredyt, powinien mieć do wyboru paletę rozwiązań, jeśli chodzi o oprocentowanie, tj. móc zdecydować, czy chce spłacać kredyt według zmiennego, czy stałego oprocentowania. W Polsce niestety rzadko klienci mają taką możliwość, a jeżeli już, to na krótki okres czasu. A tu mamy potencjalny problem. Dziś kredyt w złotych wygląda na dobrą ofertę. Stopa referencyjna jest niska. Ale przecież to nie jest dane na zawsze. Nikt nie zagwarantuje, że w naszym kraju nie wzrośnie inflacja, a wraz z nią oprocentowanie. Wystarczy, że wzrosłoby nawet o kilka procent, i pojawi się problem. Państwo ma możliwość oczekiwania od banków obowiązkowego oferowania wyboru pomiędzy stałą i zmienną stopą procentową przy zaciąganiu kredytu na okres dłuższy niż kilka lat - wskazał Stanisław Kluza.

Jego zdaniem "dziś w Polsce niestety najczęściej jest tak, że banki przerzucają całe zarządzanie ryzykiem na klientów".

- Tak było przy kredytach we frankach szwajcarskich, tak jest obecnie też ze złotowymi. Banki to przecież tzw. handlarze ryzykiem. Normalna sytuacja powinna być taka, że bank zarządza aktywnie tym ryzykiem, a nie przenosi go na klientów. Niestety w Polsce, przy kredytach hipotecznych, ciągle powtarza się sytuacja, że całe ryzyko przerzucane jest na klienta, tj. rynkowe (wartości nieruchomości i zabezpieczenia), stopy procentowej oraz kursowe (w przypadku kredytów walutowych) - podsumował.

Zwrócił uwagę na kwestię zabezpieczenia kredytu.

- Banki w procesie badania zdolności kredytowej, dokonując wyceny ryzyka wybierają również adekwatne zabezpieczenie. W przypadku kredytu hipotecznego na takie zabezpieczenie wybierają mieszkanie/dom. Skoro bank przyznał kredyt hipoteczny, to teoretycznie należy zakładać, że uznał ryzyko i wartość zabezpieczenia za satysfakcjonujące. I nie powinien po pewnym czasie domagać się zabezpieczenia wyższego niż wartość rynkowa tego mieszkania/domu. A, jak wiadomo, wobec zmian kursów walut i zmieniających się cen na rynku mieszkaniowym, obecnie wartość kredytu przewyższa często w Polsce wartość mieszkania i banki domagają się od klientów dodatkowego zabezpieczenia - opisywał.

- Nawet sprzedaż mieszkania nie starczyłaby na spłatę kredytu. Uważam, że banki w Polsce powinny mieć ograniczone uprawnienia do egzekwowania od osób fizycznych więcej niż przedmiot zabezpieczenia (wszak wcześniej uznały, że takie zabezpieczenie jest wystarczające, to dlaczego teraz chciałyby od klientów ściągnąć więcej?). Funkcjonujące obecnie w Polsce rozwiązania nie mają uzasadnienia ani etycznego, ani ekonomicznego. Projekt ustawy w ogóle pomija ten problem - podał Kluza.

- A to jest ważne nie tylko dla klientów, ale w ogóle dla całej polskiej gospodarki. Otóż jeżeli banki pozwalają sobie na takie lekkomyślne przeszacowywanie ryzyka i wartości zabezpieczenia, nie biorąc pod uwagę ryzyka rynkowego, to automatycznie zawyżają też zdolność kredytową. A zawyżenie zdolności kredytowej powoduje sztuczny wzrost popytu i przyczynia się do kreowania baniek na rynku nieruchomości. Ceny mieszkań są więc zawyżone, a klienci biorą kredyty ponad swoje możliwości, by kupić mieszkania mniejsze niż by mogli za mniejszą kwotę kupić, gdyby takiej bańki nie było. Odpowiedzialność za to ponoszą banki, bo nie wyliczyły dobrze ryzyka rynkowego, mimo że to jest ich rolą w gospodarce oraz dysponują do tego całą infrastrukturą. Jeżeli pomyliły się banki, to tym bardziej klient ma prawo się pomylić i nie powinien być za to dodatkowo karany tym, że mieszkanie, w którym mieszka i które spłaca, nie jest zabezpieczeniem dla jego zobowiązań - kontynuuje.

- W normalnej sytuacji, gdyby banki dobrze szacowały ryzyko i wartość zabezpieczenia i nie zawyżały masowo zdolności kredytowych klientów, również ceny nieruchomości nie byłyby tak wysokie, a kredyt byłby może na starcie trudniejszy do uzyskania, ale za to za mniejszy kredyt klient mógłby kupić większe mieszkanie i również szybciej ten kredyt spłacić. Tymczasem nadmuchanie takiej bańki kredytowej zamiast służyć gospodarce, wpędziło w tarapaty liczne gospodarstwa domowe - podsumował Stanisław Kluza.

Klub PO przedstawił 8 lipca projekt ustawy zakładającej pomoc klientom banków, którzy mają kredyt hipoteczny denominowany we frankach szwajcarskich. Nowa ustawa ma dać możliwość przewalutowania kredytów po kursie bieżącym NBP, koszty tego miałyby zostać rozłożone między banki a kredytobiorców (to znaczy połowę umorzyłby bank, a połowa rozłożona ma być na raty w złotych oprocentowane według referencyjnej stopy NBP). I klienci, i banki mieliby dostać wsparcie od państwa w postaci ulg podatkowych. Rozwiązania zawarte w ustawie miałyby być skierowane najpierw do tych, których kredyt to minimum 120 procent wartości mieszkania, w następnym roku 100-120 procent, a w kolejnym 80-100 proc. Wielkość mieszkania nie może przekraczać 75 metrów kwadratowych, a domu 100 metrów kwadratowych, chyba że rodzina "frankowicza" ma minimum trójkę dzieci. Mieszkanie czy dom muszą być użytkowane, kupione dla siebie, a nie na przykład na wynajem. Program miałby obowiązywać do 2020 roku. Sejm zajmie się projektem w czwartek wieczorem.

- Pozytywnie oceniam fakt, że wreszcie temat hipotecznych kredytów frankowych został mimo wszystko podjęty przez obóz rządowy. Zgoda między rządem a opozycją co do tego, że problem istnieje i trzeba się nim zająć, to jest na pewno coś posuwającego temat do przodu. Dobrze też, że rząd i PO planują rozłożyć koszty pomiędzy banki oraz klientów, bez angażowania środków publicznych. Państwo powinno przyjmować tu rolę arbitra, a nie postawę dostawcy środków na koszt pozostałych podatników. Ale na tym główne pozytywy się kończą - powiedział Kluza.

- Uważam, że złą rzeczą jest to, że ta propozycja jest ograniczona tylko do niektórych grup klientów banków z kredytem we frankach szwajcarskich, a nie do wszystkich. Jedynym akceptowalnym wyłączeniem byłoby wyłączenie mieszkań kupowanych w celach inwestycyjnych, spekulacyjnych, w ramach prowadzonej działalności gospodarczej, etc. Natomiast, jeżeli zakup mieszkania związany jest z osobą fizyczną kupującą mieszkanie na użytek własny, to zdecydowanie wszyscy z nich powinni mieć takie same możliwości, a nie tylko część klientów banków - podkreślił.

- Nie podobają mi się ograniczenia, że dostęp do pomocy zależy od wielkości mieszkania, czy poziomu zadłużenia, bo może sprawiedliwiej byłoby spojrzeć na sytuację rodzinną, np. na liczbę dzieci. … Ale im więcej wprowadzimy zmiennych i ograniczeń, tym ustawa ma więcej słabości. Rozwiązania takich problemów powinny mieć charakter powszechny. I dlatego uważam, że główną słabością tej propozycji jest właśnie jej zawężający charakter - stwierdził dr Kluza.

- Podstawowym defektem ustawy jest więc to, że ona zawęża grono potencjalnych adresatów, a nie odnosi się do problemu całościowo. Moim zdaniem jedyne dopuszczalne kryterium powszechne, to zawarte w projekcie kryterium użytkowania na potrzeby własne - dodał Stanisław Kluza.

- Pojawiające się w mediach wyliczenia kosztów obowiązywania tej ustawy dla banków, czyli 9-9,5 mld złotych, są moim zdaniem dalece przesadzone. Dzisiaj nikt przecież nie wie, ile osób potencjalnie chciałoby i mogłoby z tych rozwiązań skorzystać. Nie wykluczam, że gdyby okazało się, że wszyscy frankowicze z rozwiązań tej konkretnej ustawy skorzystali, to wtedy może byłoby to aż 9,5 mld złotych. Ale jeśli, jak mówią niektóre szacunki, mandat do skorzystania z tych rozwiązań mógłby mieć np. co piąty frankowicz, to okaże się, że w skali całego sektora bankowego będą to kwoty znacznie mniejsze, na poziomie pojedynczych miliardów złotych - powiedział były szef KNF.

- Prawdopodobnie też nie każdy, kto skorzysta z tych rozwiązań, skorzysta w tym samym momencie, koszty dla banków więc dodatkowo rozłożą się w czasie. Nie będzie to dla nich takim finansowym obciążeniem. Jedyną trudnością (choć o charakterze makroostrożnościowym) jest to, że te kredyty nie są rozłożone równomiernie pomiędzy bankami. Są takie, które udzieliły śladowych ilości kredytów hipotecznych we frankach szwajcarskich, są też takie, które mają takich klientów frankowych dużo, jak na przykład Millennium, mBank czy Getin Bank. I one w tych kosztach w większości pewnie by partycypowały. Ale trzeba do tego dodać, że nie dla wszystkich posiadaczy kredytów hipotecznych we frankach, którzy teoretycznie mogliby skorzystać z tej ustawy, te rozwiązania są atrakcyjne - mówił.

- Aby rzetelnie podejść do problemu, skupmy się na interesie publicznym oraz roli rządu. Powinien wysłuchać obu stron, tj. banków, i reprezentacji klientów banków; wyrobić sobie pogląd, nie ulegając nadmiernie żadnej ze stron, zebrać informacje i pogłębić diagnozę. W rezultacie powinno powstać kilka dopuszczalnych rozwiązań przedstawionych do debaty publicznej. Dopiero po tym powinna powstać propozycja ustawy, która uwzględniłaby głosy z takiej debaty. Niestety, odbyło się to inaczej i dziś dyskutujemy tylko nad tym jednym projektem - powiedział Kluza.