Każdy musi zdecydować, czy rzeczywiście sytuacja, w której się znalazł – czyli zdecydowany wzrost raty w stosunku do osiąganych dochodów – wymaga skorzystania z urlopu od rat, czy może raczej dalszego spłacania zobowiązania – mówi DGP minister finansów Magdalena Rzeczkowska.

Skorzysta pani z wakacji kredytowych?
Nie, bo mam kredyt we frankach. Nie jestem więc w grupie osób, które mogą z wakacji kredytowych skorzystać.
Spodziewacie się, że skorzystają wszyscy uprawnieni, czy może ktoś powinien się wstrzymać?
Szacujemy, że grupa kredytobiorców uprawnionych do skorzystania z wakacji kredytowych to ok. 2 mln osób. Każda z nich może więc sięgnąć po tę możliwość. Ale ja zachęcam do tego, by decyzję podejmować rozważnie. Pamiętajmy o tym, że to tylko „urlop” od rat. Sam kredyt w pełnej kwocie, zaciągnięty na określonych warunkach - zazwyczaj ze zmiennym oprocentowaniem - trzeba będzie spłacić, tylko później. Jeśli złożymy wniosek, to raty kapitałowej i odsetkowej w danym miesiącu nie zapłacimy, ale sam okres kredytowania się wydłuża. Każdy musi zdecydować, czy rzeczywiście sytuacja, w której się znalazł - czyli zdecydowany wzrost raty w stosunku do osiąganych dochodów - wymaga skorzystania z wakacji kredytowych, czy może raczej dalszego spłacania tego zobowiązania. Nie wiadomo przecież, jak dalej potoczą się losy kredytu, często zaciągniętego na wiele lat.
Czy ta oferta nie jest zbyt hojna, skoro skorzystać z niej mogą także osoby np. o wysokich dochodach lub dla których raty kredytowe nie są jeszcze zbyt wielkim obciążeniem?
To indywidualna decyzja kredytobiorcy. Jesteśmy w trudnej sytuacji gospodarczej i politycznej - nie tylko Polska, ale i świat. Mamy wysoką inflację, wyższe stopy procentowe, wyższy koszt kredytów czy utrzymania, a w dużej mierze to wszystko to efekt wojny w Ukrainie. W tej sytuacji obowiązkiem rządu jest wspieranie obywateli i wzięcie części tego inflacyjnego ryzyka na siebie. Oczywiście trzeba to robić, poszukując złotego środka pomiędzy polityką fiskalną, bezpieczeństwem budżetu i gospodarki a bezpieczeństwem społecznym obywateli.
I tym złotym środkiem nie byłoby mrożenie rat kredytów na poziomie zeszłorocznym - jak proponował Donald Tusk - albo wprowadzenie kryterium dochodowego przy wakacjach kredytowych - o których z kolei mówił NBP?
Takie rozwiązanie zostało wybrane. Także dlatego, że nie jest łatwo określić konkretny poziom dochodów, do którego kredytobiorca jest dotknięty obecną sytuacją, a od którego już nie jest. Wtedy być może dyskutowalibyśmy, że rozwiązanie jest zbyt restrykcyjne, że część kredytobiorców czuje się poszkodowana. Uważam, że przy podejmowaniu decyzji o skorzystaniu z wakacji kredytowych każdy powinien mieć możliwość rozważenia swojej sytuacji.
Ile osób pani zdaniem skorzysta z tych wakacji?
Trudno powiedzieć. Pierwsze dane dotyczące liczby osób korzystających z wakacji kredytowych będziemy mieć w październiku.
Ustawa wchodzi w życie 29 lipca. Czy spodziewa się pani kłopotów w sytuacji, gdy ludzie już od sierpnia będą chcieli zawiesić spłatę rat? Co, jeśli banki nie będą dostatecznie przygotowane albo zanim rozpatrzą czyjś wniosek, zdążą już pobrać sierpniową ratę z konta?
Wakacje kredytowe działają tak, że wystarczy złożyć wniosek do banku w dowolnej formie - pisemnej lub elektronicznej, jeśli bank taką możliwość udostępni. Bank nie rozpatruje pisma, samo złożenie wniosku powoduje możliwość skorzystania z wakacji kredytowych.
Ekonomista Rafał Mundry na łamach DGP pisze, że „jeśli kredytobiorca zdecyduje się skorzystać w półtora roku z maksymalnie ośmiu miesięcy wakacji, to odda do banku w tym czasie niemal dokładnie tyle samo, co rok temu przed podwyżkami stóp”. Stąd jego wniosek, że wakacje kredytowe neutralizują wszystkie podwyżki stóp procentowych. A skoro tak, to nie sprzyja to walce z inflacją.
To tylko kawałek działalności ekonomicznej każdego Polaka i gospodarki, pieniędzy, które funkcjonują na rynku. Nie ma więc szans, by wakacje kredytowe całkowicie do zera obniżyły skutek działania wyższych stóp procentowych.
NBP, opiniując projekt ustawy o wakacjach kredytowych, stwierdził, że „wprowadzenie bezwarunkowych wakacji kredytowych może utrudnić dążenie do trwałego obniżenia inflacji”. Czyli też dostrzega problem.
Z jednej strony rzeczywiście polityki fiskalna i monetarna rządu oraz NBP powinny być do siebie zbliżone, ale z drugiej strony rząd, musi brać pod uwagę stan gospodarki, podtrzymywać jej wzrost, a także bezpieczeństwo obywateli. To oznacza, że koszt wysokiej inflacji rząd częściowo bierze na siebie. Tak postępują nie tylko polskie władze, w innych krajach np. unijnych dzieje się to samo. W ramach tych rozwiązań stosowane są najczęściej dotacje dla grup społecznych najbardziej odczuwających skutki inflacji, obniżki podatków czy interwencje na rynku energetycznym. W ramach tego typu działań ciągle trwa poszukiwanie pewnej równowagi.
Spore koszty fiskalizacji inflacji bierze na siebie - chcąc, nie chcąc - sektor bankowy. Raporty z dziewięciu banków mówią, że koszt wakacji kredytowych dla nich to ok. 13 mld zł, przy założeniu, że skorzysta z nich ok. 67 proc. klientów. Z kolei koszt dla całego sektora może wynieść 18,6 mld zł.
To koszt rezerw, które banki muszą utworzyć, to nie jest coś, co potwierdzi się jako ostateczny koszt wprowadzanego przez nas rozwiązania. To dopiero będziemy wiedzieć, gdy dowiemy się, ile osób z niego skorzystało. Zresztą mówiąc o kosztach, tak naprawdę mamy na myśli tylko odroczenie płatności. Bo to nie jest tak, że te pieniądze nigdy do banku nie trafią. Sektor finansowy w Polsce jest w dobrej sytuacji i od pewnego czasu osiąga przyzwoite wyniki także w zakresie nadpłynności. Podnoszenie oprocentowania depozytów też się z tym wiąże.
Rząd z jednej strony próbuje dokręcać bankom śrubę, by zaczęły oferować lepsze oprocentowanie depozytów, a z drugiej - poprzez wakacje kredytowe zmusza je do tworzenia rezerw. Czy te działania się wzajemnie nie wykluczają?
Musimy patrzeć na potrzebę solidarności w tym trudnym czasie. Sektor bankowy jest jednym z takich, które powinny brać to pod uwagę. Sytuacja zresztą nie jest taka zła, bo oprocentowania depozytów zaczęły rosnąć.
Tylko czy ostatecznie banki nie przerzucą tych dodatkowych kosztów na klientów - i to wszystkich, a nie tylko tych korzystających z wakacji kredytowych?
Banki prowadzą w tym zakresie własną politykę i my jako rząd nie mamy na to wpływu, co najwyżej krajowy regulator. Nie zapominajmy też, że banki konkurują między sobą i wiedzą, że powinny dbać o klientów.
Co z następcą WIBOR-u? Zapadły już jakieś decyzje?
Same przepisy ustawy wprowadzają procedurę, zgodnie z którą może dojść do wyznaczenia zamiennika WIBOR-u. W jego wyborze ma wziąć udział także sektor bankowy, Komitet Stabilności Finansowej, przy udziale KNF i Ministerstwa Finansów. Prace w tej chwili trwają. Wprowadzenie zamiennika wpłynie nie tylko na kredyty hipoteczne, ale również na pozostałe instrumenty finansowe. Dlatego istotne jest wypracowanie mapy drogowej dla tego procesu - czyli określenie bezpiecznej i stabilnej ścieżki. Na początku sierpnia ta mapa powinna być gotowa, a wówczas zapadną dalsze decyzje. Ta zmiana w obecnej sytuacji gospodarczej nie może spowodować destabilizacji sektora usług finansowych. Stąd te staranne prace, które mają na celu ograniczenie tego ryzyka.
A bierze pani pod uwagę wariant, w którym WIBOR jednak zostaje?
Być może nie odbędzie się to tak, że „w godzinie zero” nie będzie WIBOR-u, ale docelowo zamiennik ma być stosowany do wszystkich rodzajów instrumentów finansowych. Proszę o chwilę cierpliwości.
Czy rząd szykuje się na wrześniową podwyżkę stóp o 0,25 pkt proc., o czym niechcący wszyscy się dowiedzieliśmy od szefa NBP Adama Glapińskiego przechadzającego się po molo w Sopocie?
Rząd czeka na decyzję Rady Polityki Pieniężnej i oficjalne komunikaty NBP.
Jak pani odbiera sytuację, w której szef NBP zapowiada decyzję RPP na molo w Sopocie?
To nie była oficjalna komunikacja ze strony NBP.
A prezes powinien ponieść jakąś odpowiedzialność za takie zachowanie?
To nie jest moja domena jako ministra finansów.
Premier niedawno zapowiedział nowy podatek - spółki miałyby się dzielić nadmiarowymi zyskami. Praca nad tym pomysłem trwa w resorcie?
Obecnie w szerokiej formule rozmawiamy o bezpieczeństwie energetycznym Europy i Polski. Przed nami jesień, zima przy wstrzymanych dostawach gazu i węgla. Analizowane są różne scenariusze. Trzeba patrzeć szeroko, analizować różne rozwiązania.
Ale wypowiedź premiera brzmiała, jakby on uznał, że to jest dobry kierunek, tylko to jest kwestia dopracowania szczegółów technicznych.
To jedna z możliwości, które są obecnie analizowane.
A jaki byłby argument za takim rozwiązaniem? Z punktu widzenia Kowalskiego, ale też firm, najważniejsze są niższe rachunki, a nie to, że jakaś firma zapłaci podatek.
Najważniejsze jest to, żeby prąd, gaz, a w konsekwencji ciepło, były dostępne dla gospodarstw domowych. Drugim elementem jest to, żeby obywateli było stać na to, aby z tych surowców korzystać. A trzecim jest kwestia zapewnienia finansowania tych rozwiązań. Ważne jest całościowe spojrzenie.
Czy jak widzimy ceny węgla czy zapowiadane przez prezesa URE rekordowe podwyżki prądu, to nie szykuje nam się w takim razie jeszcze większa fiskalizacja inflacji? Czy będzie jakaś tarcza 2.0 albo 3.0?
Obecna tarcza antyinflacyjna obowiązuje do końca października. To obniżki VAT na żywność i nawozy, akcyzy i VAT na surowce energetyczne, energię czy gaz oraz prąd i paliwa. Dalej będziemy się sytuacji przyglądać, biorąc pod uwagę wzrost inflacji Nie mówię jeszcze, jakie będą dalsze decyzje. Natomiast co do cen surowców i energii, to jest głównie kwestia tego, jak się dalej zachowa Rosja, jeżeli chodzi o dostawy gazu do Europy. Tutaj każdy dzień przynosi nowe okoliczności.
Do kiedy realne jest przedłużenie tarczy? I czy będzie dotyczyło kolejnych grup towarów?
Żadnych prac nad poszerzeniem tarczy nie ma i myślę, że nie będzie. Pytanie, czy zostanie przedłużona po 31 października w obecnym zakresie, czy może z niektórych kategorii towarów będziemy wychodzić, bo pojawią się inne rozwiązania, na przykład dotyczące szeroko pojętego obszaru energetycznego. Dziś za wcześnie jest, żeby o tym mówić.
Wracając do węgla - była propozycja, którą złożył wicepremier Sasin, chodzi o zerowy VAT na węgiel.
Będziemy musieli dopilnować, by obniżki podatków akurat w tym przypadku podatku VAT, a też akcyzy były zgodne z prawem europejskim. Ale obniżka podatków nie może być główną receptą. Tym bardziej że wszedł właśnie w życie pakiet Niskie Podatki, czyli obniżenia stawki PIT z 17 proc. do 12 proc. To również pomoc dla Polaków, bo więcej pieniędzy zostaje w ich portfelach. Zarazem to wsparcie dla pracodawców, bo to jest odpowiedź na presję płacową.
Szykują się kolejne rozwiązania dotyczące wsparcia w związku z cenami węgla. Czy budżet będzie w stanie to udźwignąć?
Rolą ministra finansów jest poszukiwanie środków na ewentualnie proponowane rozwiązania i tutaj takie środki po prostu znajdziemy. To jest sprawa bezpieczeństwa Polaków.
Takie ruchy są uzasadnione z punktu widzenia wzrostu cen energii, ale z drugiej strony to spuszczanie powietrza z podwyżek stóp procentowych, osłabienie ich efektywności. Fiskalizacja inflacji osłabia działania banku centralnego. Wierzy pani w scenariusz, że szczyt inflacji mamy w wakacje?
Na razie w naszych prognozach również trzymamy się tego, że szczyt inflacji przypada w wakacje i miejmy nadzieję, że tak rzeczywiście będzie. Ale odkąd zostałam ministrem finansów, ostrożnie mówię na ten temat, dlatego że występuje wiele nieprzewidywalnych okoliczności. Podejmując decyzję w sprawie polityki gospodarczej, z jednej strony bierzemy pod uwagę wysoką inflację, z drugiej nie możemy zostawić ludzi z problemem braku energii i ciepła na zimę. Gdybyśmy - jak tu mnie panowie zachęcają - chcieli tę inflację zdusić, to tak naprawdę zafundowalibyśmy obywatelom i gospodarce twarde, a nie miękkie lądowanie. Musimy dokonywać takich wyborów, a jednocześnie cały czas pomagać gospodarce i inwestycjom. Widzimy oznaki schłodzenia w takich wskaźnikach jak PMI czy wynikach produkcji, na szczęście sytuacja na rynku pracy jest bardzo dobra. Chodzi o to, aby utrzymać wzrost gospodarczy m.in. przez inwestycje. Najważniejsze, że wzrost PKB będzie - choć na niższym poziomie. Prognozy NBP i KE są zgodne - ok. 1,5 proc. w przyszłym. My własne prognozy pokażemy w ramach prac nad projektem budżetu na 2023 r. w drugiej połowie sierpnia.
Podbijecie stawkę?
Poczekajmy na prognozy. Do połowy sierpnia.
To będą ważne dane z punktu widzenia planowania budżetowego. Jak wyglądają prace nad budżetem na przyszły rok? Bo rozumiem, że będzie pani miała dużo większe wydatki.
Wydatki będą wynikały z waloryzacji i indeksacji, ale i innych kosztów, np. wojny w Ukrainie i z konieczności wsparcia uchodźców z tego kraju. To są też wydatki na obronność, które wzrosły w tym i wzrosną w przyszłym roku. Założenia do budżetu były przygotowane na podstawie prognoz makro w Aktualizacji programu konwergencji w I kw. i trzeba je zaktualizować.
Bo prognoza wzrostu na 2023 r. wynosiła tam 3,2 proc. A jaka będzie w budżecie?
Jak już mówiłam NBP i Komisja Europejska przewidują 1,5 proc. Własną prognozę pokażemy w sierpniu. ©℗
Rozmawiali Grzegorz Osiecki i Tomasz Żółciak