- Propozycje, które przedstawił premier, z punktu widzenia kredytobiorców i ich faktycznego obciążenia praktycznie nic nie zmieniają - uważa Andrzej Domański, Instytut Obywatelski, think tank polityczny współpracujący z Platformą Obywatelską, który brał udział w opracowywaniu pakietu PO.

Pomoc dla kredytobiorców proponowana przez rząd zostawiła mocno w tyle propozycje PO dotyczące oprocentowania kredytów i stworzenia tarczy anty inflacyjnej.
Absolutnie nie. Propozycje, które przedstawił premier, z punktu widzenia kredytobiorców i ich faktycznego obciążenia praktycznie nic nie zmieniają. Wakacje kredytowe w ujęciu, które zostało zaprezentowane, nie zmniejszają kwoty, jaka przypada do spłaty, tylko przesuwają problem o 1,5 roku. Nie są tym samym faktycznie żadną ulgą dla kredytobiorców.
Andrzej Domański, Instytut Obywatelski, think tank polityczny współpracujący z Platformą Obywatelską, który brał udział w opracowywaniu pakietu PO / Materiały prasowe
Rząd wylicza skutek finansowy łącznie na prawie 9 mld zł. Prawie jedna trzecia to stworzenie systemu ochrony instytucjonalnej, ale reszta to pieniądze, które mają trafić od banków do klientów.
Nie znam metodologii, która stoi za tym wyliczeniem. Podkreślam, że cały kapitał, który kredytobiorca ma spłacić, musi być nadal spłacony. Następuje tylko przesunięcie na okres po 2023 r. Jakie będą wtedy stopy procentowe, nie wiemy. Ale rynek wycenia, że nadal będą wysokie.
Jakie byłyby w takim razie skutki propozycji PO?
Nasz pakiet ma charakter antyinflacyjny i osłonowy. Chodzi o ochronę najbardziej wrażliwych grup społecznych. Koszty wcale nie będą bardzo wysokie. Pierwszy element to obligacje, których emitentem ma być NBP. One będą oprocentowane na poziomie inflacji, inaczej niż jest dziś, gdy w przypadku obligacji oszczędnościowych, których oprocentowanie jest uzależnione od inflacji, w pierwszym roku oprocentowanie to 3 proc. przy inflacji na poziomie 12,4 proc.
Propozycja Koalicji Obywatelskiej zapewnia realną ochronę oszczędności. Obecnie Ministerstwo Finansów proponuje Polakom obligacje detaliczne z oprocentowaniem 3 proc., natomiast inwestorom instytucjonalnym płaci ponad dwa razy więcej, oferując bankom, funduszom rentowność prawie 7 proc.
W czerwcu ministerstwo ma zacząć sprzedawać obligacje oprocentowane według podstawowej stopy NBP. Dziś ona wynosi 5,25 proc. Za parę tygodni to może być 6 proc.
Cieszymy się, że propozycja obligacji antyinflacyjnych, z którą wyszedł przewodniczący Tusk, spotkała się z próbą naśladownictwa ze strony premiera Morawieckiego. Ale to dość nieudolne naśladownictwo. Oprocentowanie tych nowych obligacji Morawieckiego może dojdzie do 6 proc., ale dziś inflacja to 12,4 proc. Oszczędności Polaków nadal będą w ujęciu realnym bardzo mocno uszczuplane.
Rząd chce wprowadzenia nowych obligacji oszczędnościowych Skarbu Państwa, wy mówiliście o obligacjach banku centralnego. Dlaczego tak?
Chcemy, aby to było narzędzie polityki pieniężnej prowadzonej przez NBP. Zakładając, że 2 mln osób skorzysta z oferty, szacujemy, że takie obligacje mogłyby ściągnąć nawet 80 mld zł nadpłynności. Limit sprzedaży takiej obligacji na jedną osobę miałby wynosić 50 tys. zł, ale szacujemy, że on nie będzie wypełniony.
Jednocześnie te pieniądze nie będą służyły do finansowania kolejnych wydatków Zjednoczonej Prawicy. Obligacje emitowane przez MF nie mają waloru antyinflacyjnego.
Jak długo miałoby funkcjonować to rozwiązanie?
Do czasu, gdy inflacja wróci do bardziej akceptowalnych poziomów. Co istotne - obligacje byłyby zwolnione z podatku od zysków kapitałowych, potocznie zwanego podatkiem Belki.
Wasze rozwiązanie jest chyba wzorowane na depozytach, które NBP zbierał w 1997 r., gdy gospodarka była mocno rozgrzana, inflacja rosła, podnoszono stopy procentowe, do tego wszystkiego miała miejsce powódź tysiąclecia.
Wiemy, że takie rozwiązanie kiedyś funkcjonowało. Ale nie można powiedzieć, że się na nim wzorujemy.
Czy NBP może działać jako konkurencja banków komercyjnych na rynku detalicznym? Akcja depozytowa NBP z lat 90. miała miejsce pod rządami poprzedniej konstytucji i ustawy o NBP. Wtedy bank centralny mógł prowadzić rachunki osób fizycznych. Teraz takiej możliwości nie ma.
My chcemy wprowadzić taką możliwość do ustawy o NBP poprzez dopisanie, że może on podejmować inne działania w celu osiągnięcia celu inflacyjnego. Proponowane przez nas rozwiązanie ma wyraźne działanie antyinflacyjne, a jednocześnie osłonowe z punktu widzenia oszczędności gospodarstw domowych. Takie obligacje wywarłyby również presję na banki, aby same podnosiły oprocentowanie depozytów.
Chcecie też zamrożenia WIBOR. Jaki byłby efekt finansowy? Na jak długo miałoby być wprowadzone?
Propozycja złożona przez KO zakłada powrót rat do poziomu z grudnia 2021 r. Koszt tego rozwiązania zostałby poniesiony przez banki. Zgodnie z projektem ma to dotyczyć tylko tych kredytobiorców, który nie są właścicielami innego lokalu mieszkalnego. To sprawi, że takie rozwiązanie będzie celowane, ukierunkowane na te gospodarstwa domowe, które mają jedno mieszkanie, a nie dla inwestorów, mających ich kilka czy kilkanaście. Szacujemy, że może kosztować banki 7,5-8 mld zł.
Dlaczego przyjęliście za datę graniczną grudzień 2021 r., a nie wrzesień, czyli ostatni miesiąc przed podwyżkami stóp, albo np. luty czy jakiś inny miesiąc, gdy WIBOR rósł być może zbyt szybko?
Taki wybór daty sprawia, że pierwsze podwyżki zostaną uwzględnione w wysokości raty. Musieliśmy jakąś datę przyjąć. Nie chcę oceniać, czy WIBOR idzie za szybko w górę. Koniec roku jest sensowną, czytelną i łatwą do zapamiętania datą.
Jakie będą straty dla sektora bankowego? To nie tylko niższe oprocentowanie, lecz także spadek bieżącej wartości kredytów.
Całość kosztów dla sektora bankowego szacujemy na 7,5 mld zł. Sektor w tym roku może sobie pozwolić na taki koszt.
Czy wzięliście pod uwagę, że taki mechanizm osłabiałby działanie polityki pieniężnej? Bank centralny musiałby jeszcze mocniej podnieść stopy procentowe, szkodząc zadłużonym firmom, samorządom...
Rzeczywiście, ta propozycja mogłaby doprowadzić do tego, że docelowa stopa procentowa byłaby nieznacznie wyższa. Ale podkreślam - nieznacznie.
Jak dużo osób mogłoby skorzystać z zamrożenia rat?
Trudno to dokładnie policzyć. Nie mamy dokładnych danych, jaki procent kredytów dotyczy gospodarstw domowych, które nie mają innych nieruchomości.
Skąd w takim razie szacunek 7,5 mld zł?
Znamy dzisiejszą stawkę WIBOR. Wiemy, jakie raty płacono w końcu ub.r. Zakładamy, że zamrożenie rat może dotyczyć połowy, może jednej trzeciej udzielonych kredytów. Kluczowe z punktu widzenia stabilności systemu bankowego, a więc także interesów sektora, jest zadbanie, by kredytobiorcy byli w stanie w średnim i długim horyzoncie regulować zobowiązania. Naprawdę nietrudno sobie wyobrazić, że w sytuacji, gdy rata poszła w górę o 80 proc., dla wielu gospodarstw domowych, wraz z rosnącymi kosztami utrzymania, to będzie nie do udźwignięcia. Brak działań mógłby mieć poważne negatywne implikacje gospodarcze.
Trzeci element to podwyżki dla budżetówki. Jaki szacujecie koszt? Jaki byłby skutek inflacyjny? Co do kierunku, takie działania idą w stronę utrwalania, a nie zmniejszania inflacji.
Dokładny szacunek jest trudny. Nie mamy danych z Ministerstwa Finansów. Bazując na różnych wyliczeniach, szacujemy, że to ok. 40 mld zł. Nasz projekt zakłada podniesienie wynagrodzeń również w samorządach.
40 mld zł w jakim czasie?
W skali roku, począwszy od 2023 r.
Po 10 latach mamy 400 mld.
Tak. Ale mamy też wyższe wpływy budżetowe związane z wyższą inflacją i podatkiem inflacyjnym, więc są źródła finansowania. Same wyższe wpływy z VAT, PIT i CIT mogłyby pokryć te dodatkowe koszty. Wszystkie rozwiązania przedstawiamy razem właśnie dlatego, żeby wzrostu inflacji nie było. Istotny jest antyinflacyjny aspekt obligacji. One w dużej mierze równoważyłyby podwyżki.
Tylko w ub.r. rząd Zjednoczonej Prawicy wpompował w gospodarkę 100-120 mld zł. My uważamy, że państwa nie stać na to, by w obliczu szybko rosnących cen zostawiać sobie samym tak ważne z punktu widzenia państwa grupy gospodarstw domowych. W sektorze przedsiębiorstw wynagrodzenia rosną o ponad 10 proc., ale nie ma podwyżek dla pielęgniarek, ratowników medycznych, pracowników pomocy społecznej, strażaków - dla tych wszystkich, którzy stali na pierwszej linii frontu walki z pandemią, a teraz są zaangażowani w pomoc uchodźcom. Pamiętając, że te kwoty będą miały pewien wpływ proinflacyjny, wydaje się, że korzyści dla państwa są zdecydowanie wyższe.
Można też odnieść wrażenie, że PO chce się ścigać na wydatki budżetowe z rządem.
Absolutnie nie. Są grupy zawodowe, których nie możemy po prostu zostawić w obliczu kilkunastoprocentowej inflacji, podwyżek cen energii, żywności.
Inflacja rośnie głównie z powodu wojny w Ukrainie, zaburzeń na rynkach żywności, paliw.
Inflacja w Polsce pojawiła się wiele miesięcy przed wojną. W styczniu wyniosła przecież ponad 9 proc. Skumulowana inflacja dla lat 2019-2021 wyniosła ponad 11 proc. i była trzykrotnie wyższa niż w strefie euro. Zaniechania ze strony Rady Polityki Pieniężnej miały w naszej opinii kluczowe znaczenie dla tak wysokiej inflacji obecnie. To, co dzieje się na rynkach surowców, również przyczynia się do wzrostu inflacji, ale co najmniej połowę obecnej inflacji można przypisać błędom RPP i starego nowego prezesa NBP.©℗
Rozmawiał Łukasz Wilkowicz