Polskie batalie sądowe dotyczące kredytów waloryzowanych do kursu franka szwajcarskiego – patrząc zarówno z perspektywy prawnika, jak i ekonomisty – weszły w następny etap.

Świadczą o tym kolejne, po postępowaniu w sprawie Dziubak, pytania prejudycjalne autorstwa rodzimych sądów orzekających w sprawach frankowych. Pomijając fakt, iż toczące się przed Trybunałem Sprawiedliwości UE postępowania stanowią dla wielu polskich sądów przesłankę zawieszenia już toczących się postępowań, okazało się, że sprawa C-260/18 (Kamil Dziubak i Justyna Dziubak przeciwko Raiffeisen Bank International AG) jedynie przetarła szlak i – zamiast definitywnie rozstrzygnąć wątpliwości orzecznicze związane ze stosowaniem przepisów dyrektywy 93/13 – kolejne wyroki TSUE oraz Sądu Najwyższego są zarazem źródłem dalszych kontrowersji co do sposobów „zapewnienia wymaganego standardu ochrony konsumenckiej”.
Szczególnie interesujące wydaje się w tym kontekście pytanie prejudycjalne do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej w sprawie o sygn. I C 1382/20, sformułowane w październiku ubiegłego roku przez Sąd Rejonowy dla Warszawy-Śródmieścia. W skrócie: wątpliwości sądu dotyczą możliwości zastosowania art. 358 par. 2 kodeksu cywilnego w brzmieniu: „Wartość waluty obcej określa się według kursu średniego ogłaszanego przez Narodowy Bank Polski z dnia wymagalności roszczenia, chyba że ustawa, orzeczenie sądowe lub czynność prawna zastrzega inaczej”. Przepis ten obowiązuje od 24 stycznia 2009 r., a zatem bywa stosowany przez sądy do „ratowania” umów kredytowych podpisanych po tej dacie w sytuacji, gdy stwierdzona abuzywność dotyczy postanowień określających zasady waloryzacji. Pytanie prejudycjalne dotyczy sytuacji, w której konsument-powód nie tylko godzi się na nieważność umowy, lecz także dąży do tego, sprzeciwiając się jakiemukolwiek uzupełnianiu luk w umowie (powstałych wskutek usunięcia z niej klauzul abuzywnych), w szczególności zastosowaniu jakiegokolwiek innego kursu, w tym kursu średniego NBP.
Dostrzegając wątpliwości prawne podnoszone przez przeciwników takiego rozwiązania (m.in. wyjątkowość uzupełniania stosunku kredytowego przez przepis dyspozytywny w świetle orzeczeń w sprawie C-26/13 Kasler oraz C-260/19 Dziubak), uważamy, że przepis art. 358 par. 2 kodeksu cywilnego nie tylko spełnia kryteria przepisu dyspozytywnego, o jakich mowa w orzecznictwie TSUE, ale – co kluczowe – pozwala pełniej zrealizować dyrektywę utrzymania stosunku kontraktowego w mocy, zachować istotę zobowiązania (uznanie abuzywności klauzuli waloryzacyjnej nie zmienia faktu, że bank i kredytobiorca zgodzili się na kredyt powiązany z walutą obcą, którego dostępność łączyła się z ryzykiem kursowym – jego eliminacja powodowałaby zmianę charakteru umowy) oraz wyważyć interesy ekonomiczne obu stron.
Przypomnieć należy, że – wbrew narracji lansowanej przez przedstawicieli lobby kredytobiorców – TSUE nie przyznaje konsumentowi prawa wyboru dalszego losu stosunku kontraktowego. Poinformowanie konsumenta przez sąd o skutkach upadku umowy i uzyskanie oświadczenia konsumenta o woli (lub jej braku) dalszego związania umową z uwzględnieniem abuzywnej klauzuli następuje bowiem po ustaleniu przez sąd, czy umowa może funkcjonować bez kwestionowanego postanowienia (badanie to ma charakter obiektywny, w oderwaniu od interesów stron). Ponadto – w świetle art. 6 ust. 1 dyrektywy 93/13 (nakazującego utrzymanie umowy w mocy w pozostałej części, jeśli jest to możliwe po wyeliminowaniu nieuczciwego warunku) oraz orzeczeń TSUE – upadek zobowiązania jest ostatecznością, wyjątkiem od ogólnej zasady dotrzymywania zawartych umów (wątek ten pojawia się również w niedawnym wyroku w sprawie C-269/19 Banca).
Przypomnijmy: kurs walutowy na zagraniczne środki płatnicze kształtowany jest na podstawie transakcji dokonywanych na rynku walutowym. Gdzie znajduje się ten rynek? W dawnych wiekach był to najczęściej targ, a współcześnie… w naszym telefonie. Kurs walutowy wyznaczany jest bowiem w miejscu spotkania popytu i podaży, stanowiąc cenę płaconą w walucie krajowej za jednostkę waluty obcej. Przykładowo popyt na walutę krajową zgłaszają podmioty, które chcą zakupić towary lub aktywa danego kraju. W każdym kraju kurs walut obcych ustalany jest najczęściej urzędowo (zazwyczaj przez banki centralne) i/lub prywatnie. W Polsce urzędowy kurs wyznacza Narodowy Bank Polski, który raz dziennie w dni robocze wylicza poszczególne kursy walut. Jak to czyni? To nie jest wiedza tajemna, ponieważ bank pozyskuje dane z rynku, na którym dokonywane są różne transakcje i w ten sposób wylicza ich kurs. Trzeba też przyznać, że w ten sposób „kotwiczy” go w innych miejscach, np. bankach, bo podmioty te z chwilą jego ogłoszenia muszą brać go pod uwagę. Ale to nie znaczy, że instytucje te mogą tak po prostu zapukać do NBP i odsprzedać lub odkupić takie waluty. NBP wypełnia tu rolę obiektywnego arbitra, który jednak (od czasu do czasu, uwalniając lub zwiększając swoje rezerwy) może wzmacniać lub osłabiać naszą rodzimą walutę, co też mieliśmy ostatnio okazję obserwować.
Trzeba dostrzec, że polski ustawodawca chętnie odwołuje się do tej „kotwicy”. Nie tylko w kontekście zobowiązań cywilnoprawnych (wskazany wyżej art. 358 par. 2 kodeksu cywilnego), ale i innych – np. ustawy o usługach płatniczych, ustawy o przeciwdziałaniu praniu pieniędzy oraz finansowaniu terroryzmu, ustawy o Funduszu Kolejowym, ustawy o podatku od towarów i usług, ustawy o rachunkowości itd. Wykluczenie możliwości odwołania się przez sąd do tego – przyjętego przez prawodawcę jako obiektywnego i wiarygodnego miernika – spowoduje de facto, że umowa kredytu frankowego nie jest i nie była w przeszłości powiązana z sytuacją na rynku walut, a konsument zwolniony jest od jakiegokolwiek ryzyka kursowego.
Warto jednak zauważyć, że niezmiennie ewoluuje dyskusja na temat skutków społeczno-gospodarczych upadku umów kredytowych. Coraz częściej sygnalizuje się negatywny wpływ wyroków i fali nowych pozwów na sytuację przeciętnego Kowalskiego. Czyni się to poprzez wskazanie m.in. prawdopodobnych podwyżek cen usług bankowych oraz możliwości ograniczenia akcji kredytowej w niedalekiej przyszłości, formułuje obawy o stan krajowego sektora finansowego, konsekwencje tworzonych przez banki dodatkowych rezerw czy też ocenia się przedstawioną przez przewodniczącego Komisji Nadzoru Finansowego propozycję rozwiązania kwestii kredytów frankowych. O ile jeszcze półtora roku temu zagadnienie kredytów frankowych stanowiło przedmiot zainteresowania przede wszystkim prawników, aktualnie jasne jest już, że dążenie do „zapewnienia wymaganego standardu ochrony konsumenckiej” oraz „wyeliminowanie klauzul abuzywnych z umów” można odbierać jako próbę zwolnienia się z niekorzystnego zobowiązania, za które ma zapłacić ktoś inny niż osoba podpisana na umowie, co wymusza zaangażowanie ekspertów zdolnych oszacować wysokość i zakres związanych z tym kosztów społecznych.
Przyzwyczailiśmy się już, że zaangażowani w prowadzenie spraw frankowiczów prawnicy prezentują stanowisko „interesuje nas wyłącznie prawo, nie gospodarka” i postawa ta zdobywa poparcie wśród sporej części sędziów. Nie uważamy jednak ani za dopuszczalną prawnie, ani sprawiedliwą sytuacji, w której podjęcie ryzyka kursowego prowadzi finalnie do przerzucenia kosztów zmiany kursu waluty na innych konsumentów i przedsiębiorców, którzy przecież również korzystają z usług bankowych.
Żądania niektórych kredytobiorców frankowych konkretyzują się stopniowo, ale konsekwentnie: najpierw ograniczały się do eliminacji „nieuczciwości umów kredytowych”, następnie objęły upadek umów przy korzystnej koncepcji przedawnień roszczeń przy rozliczeniach z bankiem, potem popularność zyskało hasło „ukarania” banku (faktycznie przyznanie częściowo darmowego kredytu). Tym razem chodzi o potwierdzenie tezy, że kredyt w ogóle nie jest i nigdy nie był powiązany z obcą walutą. W rzeczywistości, za fasadą przepisów i terminów języka prawniczego, kryć się może prosty koncept biznesowy: tani kredyt bez ryzyka, do którego dopłaci ktoś inny.
Autorzy nie reprezentują żadnej ze stron w sporach kredytobiorców z bankami