Dlaczego Ministerstwo Sprawiedliwości chce zlikwidować branżę pożyczkową?
Odważna teza. Ale proszę mi wyjaśnić, na czym ją pan opiera?
Na matematyce. Jeśli limit kosztów pozaodsetkowych w skali roku zostanie zmniejszony z 55 proc. do 20 proc. wartości pożyczki – a szkodowość, której główną przyczyną jest niesolidność w spłatach przez dłużników, sięga 25 proc. – większość biznesu się z Polski zwinie.
Nie sądzę. Rzeczywiście w ramach nowelizacji antylichwiarskiej, a dokładniej nowelizacji kodeksu karnego i niektórych innych ustaw, w tym o kredycie konsumenckim, proponujemy obniżenie kosztów ponoszonych przez konsumentów. Istotne obniżenie. Ale nadal to będzie opłacalny dla firm pożyczkowych biznes. Oprócz 20 proc. kosztów pozaodsetkowych rocznie, o których pan wspomniał, nadal przecież będą pobierały 10 proc. odsetek. A gdy kredytobiorca będzie spóźniał się ze spłatą, dojdą kolejne odsetki. Ogólnie: 30–40 proc. w skali roku. Naprawdę pan uważa, że taki poziom pobieranych opłat zabije firmy pożyczkowe? W mało której branży jest taki zwrot.
Te firmy, które opierają swój model biznesowy na pożyczkach na rok czy dwa lata, na pewno nie upadną. Ale udzielanie pożyczek na niskie kwoty na 14 czy 30 dni stanie się dla przedsiębiorców nieopłacalne. A tym samym oferty chwilówek znikną z rynku.
Przede wszystkim zakładam, że przeciętna firma pożyczkowa nie żyje tylko z chwilówek, lecz może także zaproponować pożyczki średnio- i długookresowe. Gdy koszty ponoszone przez konsumentów spadną, wzrosnąć powinien popyt. W efekcie sytuacja pożyczkodawców się nie pogorszy. A – i to jest dla nas ważniejsze – znacząco poprawi się pozycja konsumentów.
Jeśli nawet wzrośnie popyt na pożyczki średnio- i długookresowe, to nadal te udzielane na kilkanaście dni będą przynosiły statystycznie firmie stratę, a nie zysk. Nie ma więc powodu, by znajdowały się one w ofercie.
Z naszych rozmów z Komisją Nadzoru Finansowego wynika, że stworzony wzór – przewidujący, że oprócz odsetek firma będzie mogła pobrać 10 proc. wartości pożyczki w ramach opłaty początkowej oraz kolejne 10 proc. za każdy rok kredytowania – powinien przedsiębiorcom zapewniać niewielki zysk. Oczywiście pod warunkiem, że będą oni dbali o poziom szkodowości i nie zaczną udzielać pożyczek osobom, które nie będą miały nawet realnej możliwości jej spłacić. Projekt ustawy znajduje się teraz w konsultacjach międzyresortowych. Wsłuchujemy się też w głos przedsiębiorców. Nie można więc traktować przedstawionego limitu jako ostatecznej wersji.
Z doświadczenia wiem, że gdy minister mówi coś takiego, ma już w zanadrzu inną propozycję.
Po to są konsultacje, by poznać różne propozycje. Przykładowo w trakcie prac analitycznych pojawił się pomysł, aby limit kosztów pozaodsetkowych – kluczowy w branży pożyczkowej – był stworzony w sposób zakresowy.
Zakresowy? Co to znaczy?
Rozważyć warto np. wariant przyjęcia limitu kosztów pozaodsetkowych, który byłby uzależniony i od czasu kredytowania, i od kwoty. Przykładowo obecnie proponowany limit 20 proc. miałby zastosowanie do pożyczek na więcej niż pół roku o wartości wyższej niż 10 tys. zł. A dla pożyczek 30-dniowych o wartości tysiąca złotych limit byłby odpowiednio wyższy, choć zarazem na pewno niższy od obecnie obowiązującego. Właśnie po to, by nie było wątpliwości, czy chwilówki pozostaną na rynku. Naszą intencją nie jest bowiem reglamentowanie oferty, bo zdajemy sobie w resorcie sprawę z tego, że niektórzy ludzie potrzebują pilnie pieniędzy. Chcemy natomiast po wielu latach bezkrólewia stworzyć jasne zasady: firma pożyczkowa może zarabiać, ale nie może wyzyskiwać osoby znajdującej się w potrzebie. Musi też przestrzegać przepisów. Jeśli zaś nie będzie – jej właścicielem zainteresuje się prokurator. Obecnie krótkoterminowe pożyczki mają rzeczywistą roczną stopę oprocentowania (RRSO) niekiedy 1800 proc., a nawet więcej i są później powodem wpadnięcia, w spiralę gigantycznego zadłużenia.
Przedstawiciele branży pożyczkowej twierdzą, że obniżenie poziomu pobieranych przez nie opłat będzie skutkowało powstaniem czarnego rynku pożyczek. Część firm bowiem albo zniknie z rynku, albo zaczną być o wiele uważniejsze przy ocenie zdolności kredytowej klienta. W efekcie zamiast telefonicznej, ewentualnie sądowej windykacji, odzyskiwaniem należności zajmą się panowie z kijami baseballowymi.
Ta narracja jest o tyle kuriozalna, że przecież już teraz istnieje pożyczkowe podziemie, które nie przejmuje się żadnymi regulacjami. Wystarczy pojechać do mniejszego miasta czy na wieś i popatrzeć na słupy, wiaty przystankowe. Jesteśmy szturmowani „chwilówkami bez BIK w 24 godziny”, ofertami, których nijak nie da się zakwalifikować jako kredyt konsumencki w rozumieniu ustawy. Nie obowiązują tam żadne limity.
Nasz projekt te praktyki ukróci, a nie spowoduje ich wzrost. Kluczowe bowiem jest to, by lichwiarz obawiał się dotkliwych konsekwencji. Dotychczas było tak, że w najgorszym razie po kilku latach przegrywał on w sądzie i musiał zwrócić to, co zabrał. Gdy wejdą w życie nowe przepisy, będzie tak, że do drzwi osób nieprzestrzegających przepisów zapuka prokurator. A wszechobecne ulotki lichwiarzy wreszcie znikną. Bo już skrajnym nierozsądkiem byłoby przecież przyznawać się na płocie do popełniania przestępstwa.
Co z pożyczkami społecznościowymi? Moda na nie przyszła do nas z Wielkiej Brytanii. W świetle nowych regulacji jednak pożyczkodawca będzie mógł pobrać jedynie odsetki, obecnie 10 proc. w skali roku. Nijak mu się to nie opłaci.
Rzeczywiście, nie będzie to opłacalne na dużą skalę. To nasza świadoma decyzja. Jesteśmy za tym, by ojciec mógł pożyczyć pieniądze synowi, a sąsiad – sąsiadowi. Ale przy takich rodzinnych pożyczkach niepotrzebne jest cokolwiek więcej niż odsetki ustawowe.
Ale jeśli obcy człowiek pożycza drugiemu obcemu człowiekowi pieniądze, można to już zacząć traktować jak działalność quasi-profesjonalną. I taki pożyczkodawca albo powinien spełnić warunki pozwalające na założenie instytucji pożyczkowej, albo zaakceptować, że może pobierać tyle, na ile pozwala kodeks cywilny.