Chęć podróżowania jest jedną z potrzeb zakodowanych w naszej naturze. Aby ją zaspokoić, ludzie gotowi są ponieść każde koszty, bo nic tak nie leczy z nużącej codzienności jak wyjazd.
W ubiegłym roku liczba osób zwiedzających świat dla przyjemności przekroczyła barierę 1 miliarda. Nie jest pewne, czy rekord ten zostanie pobity w tym sezonie (wszak kryzys wciąż trwa), ale według prognoz działającej przy ONZ Światowej Organizacji Turystyki już w 2020 r. liczba turystów przekroczy 1,5 mld. Niegdyś niewinne podróże dla przyjemności, dziś stały się jedną z kluczowych branż światowej gospodarki, decydując o dobrobycie lub popadnięciu w nędzę licznych krajów. W tak paradoksalny sposób instynkt, który niegdyś gnał ludzi w nieznane miejsca i pozwolił opanować ziemię, dziś jest jednym z motorów ekonomicznego rozwoju.
Zobacz najlepsze plaże w Portugalii / ShutterStock
Przez tysiące lat czas płynął zupełnie inaczej. Najszybszym środkiem transportu był osiodłany koń, zaś najczęściej używanym – własne nogi. Kiedy Aleksander Macedoński postanowił wyprawić się na podbój Wschodu, dojście z Grecji do rzeki Ganges w Indiach zajęło jego żołnierzom aż 11 lat. Oczywiście po drodze stoczyli liczne bitwy i urządzali wiele postojów, jednak co ciekawe, na to że ich wyprawa trwa zbyt długo, zaczęli narzekać dopiero w dziewiątym roku marszu. Wcześniej ekspedycja, którą można by określić jako jedną z największych wycieczek krajoznawczych w dziejach, sprawiała im ogromną frajdę.
Turystyczne hity 2013 roku / ShutterStock
Jednak zwykle ludzie organizowali podróże nie po to, aby coś zniszczyć, lecz by poznać nowe strony lub wypocząć. Dla tych ostatnich z czasem zaczęły powstawać miejsca kuszące różnymi możliwościami relaksu. Grecy w swoich koloniach tworzyli sanktuaria poświęcone mitycznemu lekarzowi – Asklepiosowi. Prowadzący je kapłani oferowali gościom leczenie dolegliwości za pomocą kąpieli w świątynnym stawie lub podgrzewanych wannach. Potem kuracjuszom serwowano masaże, ziołowe preparaty i obrzędy magiczne na poprawę samopoczucia. Świątynie, przypominające współczesne sanatoria, cieszyły się takim powodzeniem, że w roku 293 p.n.e. Rzymianie nakłonili grupę kapłanów Asklepiosa, by założyli ośrodek na leżącej pośrodku Tybru wyspie Insula. Działał on przez kilka wieków, ciesząc się znakomitą renomą.
Ale Rzym nie przetrwał naporu barbarzyńców, notabene uciekających na zachód przed Hunami, którzy wyruszyli z głębi Azji, żeby przyjrzeć się zupełnie im nieznanej Europie. Kataklizm nazwany przez historyków wielką wędrówką ludów, zmiótł zachodnią cywilizację, a jej podnoszenie się z ruin trwało kilka stuleci. Dopiero w XII w. na Starym Kontynencie nowe państwa na tyle okrzepły, że przemieszczanie się bez zbrojnej eskorty okazywało się możliwe. „A podróż jest wówczas jedynym sposobem ucieczki przed ugrzęźnięciem na wsi, przed uciążliwościami gromadnego życia rodzinnego, jedynym sposobem poszerzenia swego doświadczenia i wiedzy, stania się sobą” – zapisał w „Historii kultury francuskiej” znakomity znawca europejskiego średniowiecza Georges Duby.
W tym czasie na europejskich szlakach coraz częściej pojawiali się ludzie pielgrzymujący do świętych miejsc. „Bogaci i biedni, nie dbając o odległości, licząc na gościnność opactw, miłosierdzie mieszkających po drodze, puszczają się na miesiące i lata w zawiłe marszruty, z których – wciąż zbaczając, by żadnej relikwii nie ominąć – zmierzają najczęściej ku jednej z trzech najsłynniejszych miejscowości chrześcijaństwa: Rzymowi, Santiago de Compostella albo Jerozolimie” – opisuje Duby. Oficjalnie szli po to, by w świętych sanktuariach odpokutować przewinienie lub błagać Boga o spełnienie próśb. Jednak dzięki pielgrzymce każdy mógł zafundować sobie wakacje trwające czasami nawet kilka lat.

Technologia wyzwolenia

Średniowieczny model turystyki masowej zaczął się zmieniać wraz z pojawieniem się nowych wynalazków. Pierwszą rewolucyjną zmianę przyniosło wynalezienie we Włoszech w XV w. karety. Zwykłe powozy nie mogły jechać drogą szybciej od pieszego z powodu wstrząsów i łatwo pękających osi. W karecie skrzynię pasażerską zdjęto z osi i zawieszono na skórzanych pasach – ta innowacja umożliwiała pokonywanie nawet 15 km w ciągu godziny. Początkowo na karety mogli sobie pozwolić najbogatsi, ale 100 lat później w Anglii zaczęły powstawać pierwsze firmy przewozowe zapewniające transport każdemu, kto kupił bilet. Walcząc o klienta, przewoźnicy oblepiali miasta plakatami reklamowymi, licytując się co do szybkości ich karet. Starali się to także udowadniać czynami – powodując na drogach zatory oraz liczne kolizje. Na próżno w 1633 r. angielski parlament specjalnym edyktem nakazał ograniczenie liczby piekielnych pojazdów na drogach królestwa do zaledwie czterystu. Postępu nie dawało się zatrzymać. Zwłaszcza gdy w XVIII w. karety zastąpiły jeszcze szybsze dyliżanse.
Ale zupełnie nowa era zaczęła się we wrześniu 1825 r., gdy po torach łączących Stockton z oddalonym o 15 km Darlington przejechał z szybkością ok. 20 km na godzinę pociąg George’a Stephensona. „Kiedy pojazd parowy będzie już powszechny, nie jest zbytkiem śmiałości przypuszczać, że jego obecna zawrotna prędkość mogłaby wzrosnąć dwukrotnie” – prognozowała wychodząca w Edynburgu gazeta „The Scotsman”.
Szybkość w przemieszczaniu się i możliwość zabrania dużej liczby pasażerów stanowiły główne atuty kolei. Stało się to widoczne w 1840 r., kiedy aż 1,5 tys. gapiów przyjechało pociągami do Edynburga, by oglądać wjazd do miasta królowej Wiktorii. Rok później działacz towarzystwa trzeźwości Thomas Cook przeszedł 15 mil, aby wziąć udział w wiecu swego stowarzyszenia. Podczas wędrówki miał czas na rozmyślania i wówczas wpadł na pomysł – „z gatunku tych najprostszych i genialnych: czemu dla wszystkich chętnych z rodzinnego Loughborough nie wynająć wspólnie pociągu kolei żelaznej do Leicester” – twierdzi w książce „Peregrynacje, wojaże, turystyka” Antoni Mączka. Rankiem 5 lipca 1841 r. pociąg wynajęty przez Cooka wyjechał w zaplanowaną podróż, wioząc 570 osób. Organizator wycieczki zebrał tylu chętnych, ponieważ sprzedawał bilety za symbolicznego szylinga, a wszystkim serwował ciastka i herbatę. Samą jazdę umilała podróżnym grająca na jednej z wagonowych platform orkiestra. Po tym sukcesie Cook na kolejną wycieczkę pociągiem, tym razem już do Glasgow, zabrał 800 osób. Pieniądze, jakie zarobił, wystarczyły mu na założenie pierwszego na świecie biura turystycznego.
Zapoczątkowana przez obrotnego działacza towarzystwa trzeźwości moda na kolejowe wycieczki szybko podbiła Europę. Pokolenie wcześniej dla przeciętnego mieszkańca Starego Kontynentu pokonanie 100 km bywało pełną niebezpieczeństw wyprawą. W połowie XIX w. skład kolejowy pędził ze średnią prędkością 30 km/h, zapewniając podróżnym nawet pewien komfort. Brytyjski parlament, żeby zagwarantować dostępność tego luksusu nawet najuboższym, przyjął w 1844 r. ustawę o pociągach parlamentarnych. Nakazywała ona spółkom kolejowym doczepianie do każdego składu wagonu, w którym przejazd kosztowałby jednego pensa za milę. Firmy dla oszczędności umieszczały na końcu pociągu prymitywne, odkryte platformy. „Ryzyko, na które narażają się ludzie ubodzy w otwartych wagonach, na stojąco, jest tak wielkie, zwłaszcza w okresie zimowym, że raczej bym zapłacił różnicę z własnej kieszeni, niż narażał ubogiego pod moją opieką na takie niebezpieczeństwo” – oświadczył w 1844 r. podczas przesłuchania przed Komitetem do spraw Kolei Izby Gmin pewien urzędnik opieki społecznej. Mimo to platformy pociągów parlamentarnych robiły furorę.
Gwałtowny rozwój indywidualnej turystyki stymulował rozbudowę sieci kolejowej. W 1851 r. na wybrzeżu brytyjskim istniało 11 miejscowości wypoczynkowych, a w 1901 r. było ich już 48. Podobny proces mnożenia się atrakcji turystycznych zachodził w całej Europie i Ameryce.



W pogoni za przyjemnościami

Miejsca, do których początkowo najchętniej wyjeżdżali na wakacje zamożni ludzie, niezwykle przypominały kurorty z czasów starożytnych. Już na początku XIX w. powstawały pierwsze uzdrowiska w okolicach źródeł wodnych o leczniczych właściwościach. „Wody (uzdrowiska – aut.) są dla lata tym, czym dla zimy salony” – informowała czytelników w 1806 r. gazeta „Le Journal des Dames”.
Jednak kurorty nie zdobyłyby sobie takiego powodzenia, gdyby nie dwóch samozwańczych reformatorów medycyny. Pierwszy z nich Vincenz Priessnitz, niemający żadnego wykształcenia mieszkaniec wsi, opracował sposoby leczenia, jak twierdził, wszelkich dolegliwości za pomocą kąpieli i mokrych okładów. Założony przez niego ośrodek wodolecznictwa cieszył się takim wzięciem, że austriacki cesarz Ferdynand I w 1846 r. odznaczył go złotym medalem zasługi. Metody lecznicze Priessnitza udoskonalił pochodzący z Bawarii ksiądz Sebastian Kneipp. Sukcesy założonego przez niego kurortu w Woerishofen sprawiły, iż w krajach niemieckojęzycznych pod koniec XIX w. powstawały liczne uzdrowiska. I właśnie połączenie życia salonowego z nieustannymi kuracjami medycznymi stanowiło wówczas kwintesencję udanych wakacji.
Z kolei członkowie elit tęskniący za prawdziwymi emocjami wybierali wyprawy do egzotycznych krajów, co wymagało długich przygotowań i zabrania z sobą olbrzymiej liczby bagaży oraz służących do ich przenoszenia. Według przewodnika turystycznego wydanego w 1847 r. przez Johna Murraya, jadąc do Egiptu na wycieczkę, należało zapakować: dzban na wodę, miednicę, dywan, lampę, poduszki, materace i poszewki, po czym na koniec wziąć jeszcze dwie wanny, w tym jedną przeznaczoną jedynie do mycia nóg. Dla kogoś chcącego spędzić czas wolny poza uzdrowiskiem pojawienie się biura turystycznego troszczącego się o wszelkie wygody stanowiło prawdziwy dar niebios. I znów Thomas Cook potrafił znakomicie odczytać potrzeby potencjalnych klientów.
To właśnie jego biuro w 1865 r. zorganizowało pierwszą grupową wycieczkę zagraniczną. Inna sprawa, że pojechała ona do przyjaznego dla gości miasteczka Davos w Szwajcarii. Już niedługo potem Davos i St. Moritz stały się stolicami europejskiej turystyki zimowej. Z kolei w sezonie letnim najintensywniej o zagranicznych gości walczył Paryż. Sam cesarz Napoleon III w 1867 r., przed Wystawą Światową, reklamował w specjalnym oświadczeniu Europejczykom tę imprezę. Jednak dużo skuteczniejszą zachętą dla turystów okazywały się nie deklaracje władcy, lecz marka, jaką sobie wyrobił Paryż wśród artystów, pisarzy i poetów. Miasto zdobyło pozycję światowej stolicy kultury, a zarazem najbardziej liberalnego centrum wszelkiej rozrywki.

To była piękna epoka

„Polki, które wybitnie lubią błyszczeć i robić wrażenie, wyróżniają się nie tyle urodą oblicza, ile piękną postawą, giętkością zgrabnej kibici i pełnym gracji krokiem. Uwagi godny jest dobry gust, z jakim każda Polka umie się ubierać” – zapisano w przewodniku turystycznym wydawnictwa Karla Baedekera z 1888 r., mającym zachęcić podróżnych do odwiedzenia Warszawy. Minęło niespełna pół wieku, od kiedy Thomas Cook zorganizował pierwszy wycieczkowy pociąg, a turystyka zdążyła się już stać nieodłącznym elementem życia dla sporej części mieszkańców Starego Kontynentu.
W błyskawicznym tempie powstawała niezbędna infrastruktura: hotele, restauracje i nowe trasy kolejowe. Wydawcy książek, po sukcesie pierwszych przewodników Baedekera, zauważyli, że można zarabiać krocie, drukując poradniki o tym, gdzie warto pojechać i jak się do tego przygotować. Coraz większa liczba podróżnych oraz dochód, jaki przynosili, powodowały, że kolejne rządy znosiły obowiązek posiadania paszportu przy przekraczaniu granic. Bez żadnych dokumentów można było wjechać na terytorium: Francji, Niemiec, Austro-Węgier, Holandii, Norwegii, Szwecji i Szwajcarii.
Samo przemieszczanie się przybierało coraz przyjemniejsze formy. Wszystko za sprawą amerykańskiego przemysłowca i wynalazcy George’a Pullmana. Konstruowane przez niego wagony sypialne i restauracyjne zapewniały podróżnym niemal domowe warunki bytowania, oferując: stoły ze szklanymi blatami, wygodne fotele, szerokie łóżka, a nawet kapliczki, w których odprawiano niedzielne msze. Tymczasem za progiem czekała już nowa rewolucja. Pociąg mógł dojechać tylko tam, gdzie doprowadzono szyny, takich ograniczeń nie miał powóz napędzany silnikiem spalinowym skonstruowany przez Karla Benza.
Pierwsza wycieczka samochodem, do której doszło 3 lipca 1886 r., udała się jedynie dzięki poświęceniu żony wynalazcy popychającej maszynę na starcie. A „jeszcze częściej jej pomoc była potrzebna podczas powrotu, kiedy niejeden raz musiała mnie pchać aż do domu” – zapisał w dzienniku Benz.
Wkrótce dzięki Bercie Benz o automobilu dowiedziała się cała Europa. Rozłoszczona nieporadnością marketingową męża, dzielna kobieta zapakowała do auta dwóch synów i pojechała odwiedzić matkę w oddalonym o 120 km mieście. Przebycie tej trasy zajęło jej cały dzień, bo pod wyższe pagórki wpychała samochód razem ze starszym synem, podczas gdy młodszy nim kierował. O tej epopei rozpisywała się potem cała prasa.
Trudne początki samochodu nie złamały późniejszej kariery wynalazku. Z każdym rokiem nowe modele automobili jeździły coraz szybciej. Nic innego nie dawało ludziom tak wielkiego poczucia wolności. Nawet wprowadzone do użytku po I wojnie światowej samoloty pasażerskie.
Ale to była już zupełnie nowa epoka, w której państwa zamknęły granice, a w totalitarnej III Rzeszy i Związku Radzieckim rządy nadzorowały zbiorowe wyjazdy na wypoczynek obywateli, dbając by nikomu do głowy nie przychodziły indywidualistyczne pomysły. Dobre czasy dla turystów stopniowo wracały po II wojnie światowej, gdy na Zachodzie rosły zarobki i liczba dni wolnych od pracy oraz długość należnych urlopów. To w połączeniu z coraz lepszymi środkami transportu sprawiło, że turystyka stała się jedną z istotniejszych gałęzi gospodarki, a w każde wakacje trwa na całym świecie masowa wędrówka ludów. Bo przecież ludzie mogą się wielu rzeczy wyrzec, ale nie przyjemności podróżowania.