Jeszcze do niedawna domy elektrooszczędne i pasywne były kosztowną fanaberią. Ich ceny były o co najmniej 10–30 proc. większe od standardowych. Jednak dzięki uruchamianym w nowym roku dopłatom ceny już zaczęły znacząco spadać. Coraz większa jest też oferta firm budowlanych.
Jeszcze do niedawna domy elektrooszczędne i pasywne były kosztowną fanaberią. Ich ceny były o co najmniej 10–30 proc. większe od standardowych. Jednak dzięki uruchamianym w nowym roku dopłatom ceny już zaczęły znacząco spadać. Coraz większa jest też oferta firm budowlanych.
Na ogrzanie domów elektrooszczędnych potrzeba 40, a pasywnych – 15 kilowatogodzin rocznie. To 3–5 razy mniej niż w przypadku budynków standardowych. Wprawdzie ich posiadacze płacą kilkukrotnie mniejsze rachunki, jednak barierą blokującą ich rozwój były wysokie koszty samej budowy. Wynika to np. z użycia niestandardowych rozwiązań. Przykładowo wentylacja mechaniczna z odzyskiem ciepła kosztuje 12–15 tys. zł, podczas gdy zwykła grawitacyjna prawie dwa razy mniej. Podobne różnice są w cenach okien czy materiałów izolacyjnych.
Teraz może się to zmienić. Kołem zamachowym budownictwa energooszczędnego mają być dopłaty z Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Ruszają one już w I kw. 2013 r. Program zakłada, że osoby prywatne stawiające dom jednorodzinny będą mogły dostać nawet do 50 tys. zł, a ci, którzy kupią energooszczędne mieszkanie od deweloperów i spółdzielni, 11–16 tys. zł. Program ma działać do końca 2018 r. NFOŚiGW szacuje, że za 300 mln zł, które wyłoży on z własnych środków, powstanie w Polsce 12 tys. domów i mieszkań o niskim zapotrzebowaniu na energię. To kropla w morzu, bo rocznie powstaje w Polsce ok. 130 tys. budynków mieszkalnych.
Ale deweloprzy wyczuli swoją szansę, bo nie czekając na start dopłat, już zaczęli obniżać ceny. Na przykład w firmie Abakon dom w stanie surowym o powierzchni 98 mkw. można kupić już za 167 tys. zł netto, a 162-metrowy za 296 tys. zł. Z kolei spółka ArtHauss oferuje 140-metrowy dom z wentylacją z odzyskiem ciepła, instalacjami, pompą ciepła i kolektorem słonecznym za 302 tys. zł brutto. I reklamuje się, że rachunki za energię będą w nim o 2–4 razy niższe. W tyle nie chce pozostać również spółka WolfHaus, która na wiosnę ma przedstawić ofertę nowego domu, stawianego w 2–3 tygodnie. Nie wiadomo jeszcze, ile będzie kosztował, ale pracownicy z działu sprzedaży zapewniają, że nie będzie dużo droższy niż podobny budynek postawiony w technologii tradycyjnej.
Przedsiębiorcy mają nadzieję, że obniżając ceny, zwiększą sprzedaż i w efekcie i tak nieźle zarobią. Liczą na to, że ludzie skuszeni dopłatami na budowę takich domów zaczną w nie wreszcie inwestować – mówi nam Szymon Liszka z Fundacji na rzecz Efektywnego Wykorzystania Energii (FEWE).
Zaleca on jednak, by dokładnie sprawdzić ofertę. – Na rynku pojawi się wiele domów, które będą energooszczędne tylko z nazwy. Zły projekt, brak precyzji materiałów lub użycie nieodpowiednich materiałów mogą sprawić, że np. budynek zacznie pleśnieć – dodaje. Zwraca też uwagę, że skorzystać na dopłatach wcale nie będzie łatwo, bo wymogi NFOŚiGW są trudne do spełnienia. Na przykład żeby dostać 50 tys. zł w woj. suwalskim, trzeba postawić dom o ścianach grubości ok. 80 cm.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama