Przypadek Poznania pokazuje, jak bardzo brakuje przepisów, które dokładnie uregulowałyby kwestie zapłodnienia pozaustrojowego. Ministerstwo Zdrowia tymczasem przedstawiło wstępne ramy finansowe programu, pomijając kwestie prawne. Tym samym kluczowych regulacji nie ma i nie wiadomo, kto miałby je przygotować.
W sprawie, która trafiła do prokuratury w Poznaniu, chodzi o pojemnik służący do przechowywania zarodków, który znaleziono w prywatnej klinice... okulistycznej. Stał tam od 2005 r. Dotąd placówka leczyła oczy, a także zajmowała się zabiegami in vitro. Obecnie jedynie okulistyką.
Klinika mogła odsprzedać sprzęt, ale zarodków nie. Jej szefowie postanowili, że będą je nadal przechowywać. Z dokumentów wynika jednak, że w pewnym momencie wstrzymano kupowanie ciekłego azotu, który jest niezbędny do przechowywania zarodków.
Nowy dyrektor kliniki, który objął stanowisko w tym roku, złożył zawiadomienie do prokuratury. Powołał się na art. 157a par. 1 k.k. (przestępstwo polegające na spowodowaniu uszkodzenia ciała dziecka poczętego lub rozstroju zdrowia zagrażającego jego życiu). Problem w tym, że w polskim prawie nie ma nigdzie definicji prawnej, czy dziecko poczęte to to samo co embrion in vitro. A jego interpretacje najczęściej wkraczają na grunt ideologiczny.
Katarzyna Sabiłło z Fundacji Lege Pharmaciae przypomina, iż dwa miesiące temu Komisja Europejska wezwała Polskę do uregulowania kwestii zapłodnienia in vitro. Chodzi o niewdrożenie przepisów dyrektyw z 2004 i 2006 r. odnoszących się do pobierania i przechowywania ludzkich gamet i zarodków oraz postępowania z nimi. Unia nie nakazuje leczenia metodą in vitro, ale wymaga, by w kraju, w którym jest realizowane, istniały również szczegółowe prawne regulacje w tej dziedzinie. – Pomimo wielkiej pożyteczności metody in vitro w Polsce od lat wszystko odbywa się bez solidnych podstaw prawnych. Taka sytuacja prowadzi nie tylko do niejasności, ale umożliwia np. handel zarodkami. Bo nie jest on zakazany – mówi Sabiłło.
Resort zdrowia odpowiada: powstał projekt o zmianie ustawy o pobieraniu, przechowywaniu i przeszczepianiu komórek, tkanek i narządów oraz niektórych innych ustaw. Jest procedowany. Rzecznik MZ Krzysztof Bąk przypomina, że pierwsze regulacje są zawarte w programie zdrowotnym zapłodnienia pozaustrojowego finansowanym przez państwo, który ma ruszyć od 1 lipca.
Jednak i tu nie ma szczegółowych wytycznych, co można, a czego nie wolno robić z zarodkami.

Luka w prawie spowoduje problemy w programie in vitro

W poznańskiej sprawie głosu nie zabierają przeciwnicy ideologiczni sztucznego zapłodnienia, lecz... klinika okulistyczna.

Wszystko zaczęło się od wyrywkowego przeglądu wydatków, które przeprowadził w marcu nowy dyrektor zarządzający firmy Lexum. Trafił na fakturę za ciekły azot, którego nie używa się w okulistyce. Trop prowadził do jednej z klinik firmy, w której pracownicy odkryli pojemnik służący do przechowywania zarodków. Nie byli w stanie ocenić, czy znajdował się w nim materiał genetyczny, stwierdzili jedynie, że nie było tam ciekłego azotu umożliwiającego utrzymanie odpowiedniej temperatury. Wtedy złożono zawiadomienie do prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa polegającego na uszkodzeniu lub zniszczeniu zarodków.
Z firmowego śledztwa wynika, że ostatnio odnaleziona faktura na azot pochodzi z 2008 r., ale aż do teraz opłacana była dzierżawa aparatury potrzebnej do przechowywania zarodków. Podczas dochodzenia odkryto również korespondencję, którą klinika prowadziła z rodzicami – właścicielami zarodków.
Piotr Magdziarz, który był prezesem spółki do 2010 r., przyznaje w rozmowie z DGP, że po zamknięciu w 2005 r. działalności leczenia niepłodności (od tego czasu firma zajmuje się tylko okulistyką) nadal przechowywano około stu zarodków. – Już wtedy prawnicy zwracali uwagę na brak ustawodawstwa w tym zakresie – tłumaczy Magdziarz. I dodaje, że mimo powiadomienia rodziców po embriony zgłosiło się niewiele osób. – Liczyliśmy, że pojawi się w końcu jakieś prawo regulujące tę kwestię – dodaje. Twierdzi też, że poinformował nowych szefów kliniki o tej sytuacji. Ci jednak przekonują, że przejmując firmę w 2010 r., nie mieli świadomości, że przejęli embriony.
A jak wygląda przechowywanie zarodków w innych klinikach? Rodzice mogą za to płacić. Koszt ok. 380 zł rocznie. Mogą je również odebrać i wówczas klinika wydaje je im w specjalnym termosie. Inne wyjście to oddanie zarodka do adopcji prenatalnej. – W naszej klinice decyduje się na to kilka procent par – mówi Marzena Smolińska, rzeczniczka InviMedu. Ta działająca od 11 lat placówka wykonuje ok. 2 tys. zabiegów in vitro rocznie i przechowuje ponad 10 tys. zarodków. Nawet wtedy, kiedy rodzice przestają za to płacić.
Regulacje dotyczące przechowywania zarodków miały się pojawić wraz z ustawą o dofinansowaniu in vitro. Jednak pomysłów jest bardzo wiele, a w ramach samej PO powstały dwa różne projekty. I nawet ten najbardziej liberalny nie pozwala na niszczenie zarodków. – Ustalenie kompromisu jest bardzo trudne. W dodatku niektóre pomysły są tak restrykcyjne, że istnieje obawa, iż w ogóle uniemożliwiłyby in vitro – mówi prof. Eleonora Zielińska, karnistka, sędzia Trybunału Stanu.
W Europie nie ma jednolitych standardów w tym zakresie. Gdzieniegdzie istnieją krajowe regulacje. We Włoszech zapładnia się maksimum trzy komórki jajowe i wszczepia się je wszystkie naraz. Żaden embrion nie jest mrożony. W Wielkiej Brytanii już w 1990 r. uznano, że embriony można przechowywać przez dziesięć lat, ale jeśli rodzice nie wyrażą na to zgody, to likwiduje się je już po pięciu latach. W Niemczech zaś zamraża się wyłącznie komórki jajowe, do których wniknęły już plemniki, ale jeszcze nie doszło do spotkania materiałów genetycznych.