Nasz narodowy przewoźnik najpewniej będzie wymagał pomocy publicznej, dlatego sfinalizowanie zakupu niemieckich linii jest mało realne.
Nasz narodowy przewoźnik najpewniej będzie wymagał pomocy publicznej, dlatego sfinalizowanie zakupu niemieckich linii jest mało realne.
Pod koniec stycznia Polska Grupa Lotnicza (właściciel LOT-u) podpisała wstępną umowę przejęcia niemieckich linii lotniczych Condor. Rząd chwalił się, że to przykład rosnącej siły państwowych spółek, a minister aktywów państwowych Jacek Sasin stwierdził, że LOT zyskał „drugie płuco”. Uznał, że zakup konkurenta to niezwykła okazja.
Jednak teraz, w czasie pandemii koronawirusa, narodowe linie znalazły się w niezwykle trudnej sytuacji. Według analityków w lotnictwie dojdzie do spustoszenia nieznanego w wielu innych branżach. Analitycy z międzynarodowego centrum CAPA przewidują, że do końca maja może upaść połowa linii lotniczych. Coraz bardziej pesymistyczne wyliczenia podaje organizacja IATA zrzeszająca 290 przewoźników. Jeszcze 5 marca szacowała, że tegoroczne straty związane z koronawirusem sięgną 113 mld dol., a teraz mówi już o 252 mld dol.
W efekcie nawet ci eksperci, którzy jeszcze dwa miesiące temu chwalili zakup przez PGL linii Condor, teraz radzą, by spółka wycofała się z transakcji. Zwłaszcza w sytuacji, w której LOT najpewniej też będzie wymagał pomocy rządowej.
– Na pewno teraz nie jest czas na taką operację. Każdy kraj musi indywidualnie bronić swoich linii. Rząd niemiecki musi ratować Lufthansę i Condora, a polski – LOT. W sytuacji, w której taką pomoc swoim przewoźnikom zadeklarowały już USA czy Chiny, tak samo muszą zrobić państwa w Europie. Unia musi poluzować zasady przyznawania pomocy publicznej – mówi Adrian Furgalski, szef Zespołu Doradców Gospodarczych TOR.
Bieżąca sytuacja Condora też szybko się pogarsza, bo podobnie jak LOT, przewoźnik realizuje teraz niewielką liczbę lotów – głównie rejsy powrotne dla urlopowiczów.
Według ekspertów przejęcie byłoby obecnie tym bardziej nieracjonalne. Niemiecki przewoźnik, który współpracuje z biurami podróży, może dłużej wychodzić z kłopotów niż tradycyjne linie.
Sebastian Mikosz, były prezes LOT-u, spodziewa się, że nawet po ustaniu pandemii ludzie jeszcze długo nie będą podróżowali tak chętnie jak dawniej. Zwłaszcza w odległe miejsca.
Jednak PGL nie może tak łatwo odejść od stołu przy transakcji, która według planów miała zostać sfinalizowana do końca kwietnia. Wciąż trwają w tej sprawie negocjacje, w których uczestniczą władze naszego narodowego przewoźnika, linii Condor i Federalnego Ministerstwa Gospodarki.
Ich przebiegu nikt nie ujawnia. Jednak według informacji tygodnika „Der Spiegel”, PGL postawił „ekstremalne” wymagania wobec przedstawicieli niemieckiego rządu. Chodzi głównie o to, by w najbliższych tygodniach Berlin przejął na siebie ciężar ratowania linii. Według niemieckiej gazety to przekreśla sfinalizowanie transakcji przez polską stronę.
Na razie Condor poprosił niemiecki rząd o przesunięcie terminu spłaty kredytu pomostowego o wartości 380 mln euro. Wystąpił też o przyznanie 200 mln euro nowego kredytu.
Jak na razie swojej sytuacji finansowej nie ujawnił LOT. Wiadomo jednak, że spółka w ostatnim czasie miała gorsze wyniki. Choć jeszcze w 2017 r. odnotowała 354 mln zysku netto, to już w 2018 r. stopniał on do 45 mln zł, do czego przyczyniły się m.in. wyższe ceny pozyskania uprawnień do emisji CO₂.
LOT nie podał jeszcze wyników za ostatni rok, ale wiadomo już, że spółka też miała bardzo ciężko ze względu na uziemienie boeingów 737 MAX.
Tymczasem o swój los drżą pracownicy narodowego przewoźnika, m.in. piloci i stewardessy.
– Zarząd nie informuje nas, co będzie dalej – mówi Monika Żelazik ze związku zawodowego personelu pokładowego. W gorszej sytuacji są pracownicy zatrudnieni na umowach cywilnoprawnych, którzy mieli stosunkowo nieduże wynagrodzenie stałe, a większość zarobków „wylatywali” w powietrzu.
Wiceminister infrastruktury Marcin Horała mówił DGP, że mimo udzielenia w 2012 r. pomocy publicznej LOT-owi w wysokości 400 mln zł, nie można wykluczyć kolejnego rządowego zastrzyku.
Wielka akcja powrotów potrwa co najmniej do 5 kwietnia
Od 15 do 28 marca ze zorganizowanej przez narodowego przewoźnika akcji „Lot do domu” skorzystało 42 tys. osób. To w przeważającej liczbie Polacy. Ale w tej grupie znalazło się też kilkuset cudzoziemców, głównie członków rodzin obywateli polskich. Najwięcej osób przyleciało z Wielkiej Brytanii czy z USA. LOT organizował także rejsy do miejsc, do których nie latał nigdy lub wiele lat temu, m.in. do Sydney w Australii, do Meksyku czy do Peru. Na początku akcji przewoźnik zaliczył jednak wpadkę ze sprzedażą biletów po wysokich cenach w wyższych klasach. Skarżyli się na to podróżni, dla których zabrakło miejsc w klasie ekonomicznej. Po skargach przewoźnik ujednolicił cennik, a do przelotów ma dopłacać rząd. Akcja ściągania rodaków do kraju ma potrwać przynajmniej do 5 kwietnia.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama