O tym, jak funkcjonuje Państwowa Inspekcja Sanitarna, nazywana potocznie sanepidem, fachowcy wiedzą od dawna. To jedna z najbardziej zacofanych instytucji w Polsce.
Jej działanie niewiele różni się od przeciętnego urzędu z lat 90. Instytucja, która do tej pory kontrolowała, czy kotlety wydawane na stołówkach są świeże, nagle stanęła na pierwszej linii frontu, gdy przyszła do nas epidemia. Nie trzeba być wybitnym analitykiem, by dostrzec, że to się nie mogło udać. Powód niewydolności sanepidu był i jest nadal dość prozaiczny: mało pieniędzy.
W ostatnich dniach ze stanowiska szefa instytucji ustąpił prof. Jarosław Pinkas. Oficjalnie z powodów zdrowotnych. Choć jak powiedziała mi osoba zorientowana w polityczno-urzędniczym świecie, jeśli ktoś chciałby wysłać profesorowi kartkę z życzeniami powrotu do zdrowia, to lepiej zaoszczędzić na znaczku.
Tak się nie da
Kilkanaście dni temu w poznańskiej stacji sanitarnej rozgorzał spór. Część pracowników – z kierowniczką oddziału epidemiologii na czele – stwierdziła, że w takich warunkach nie da się pracować. Są kłopoty lokalowe, kadrowe, brakuje komputerów i telefonów. Przełożeni kierowniczki odwinęli się, że to ona odpowiada za brak organizacji w oddziale i kiepski nadzór epidemiczny nad zakażonymi, w związku z czym ją zdegradowano. Proszę zwrócić uwagę, że nikt nie kwestionuje tego, iż sytuacja w sanepidzie jest krytyczna. Obie strony sporu przyznają, że jest źle, tylko każda wini za to kogo innego.
Byłem w kilku stacjach sanepidu, gdy przygotowywałem cykl materiałów o złych warunkach przechowywania szczepionek w przychodniach. I muszę przyznać, że w dwóch z nich mnie zamurowało. Fotele, na których siedzieli pracownicy, nadawały się bardziej na śmietnik niż do biura. W lokalach ukrop, bo na dworze było gorąco, mury nagrzane, duże zagęszczenie biurek, a do ochłody tylko zakupione przez pracowników za własne pieniądze wiatraki. Sprzęt – dramatyczny. Komputery nowe, ale już drukarki, które może bezproblemowo działały dekadę wcześniej, obecnie tylko niszczą papier. A niszczarek oczywiście brak. Kłopoty dotyczą nawet telefonów stacjonarnych. Najzwyczajniej jest ich za mało.
Jednocześnie ludzie mówili, że są przemęczeni, bo odmawia im się urlopu. Kadra jest bowiem na tyle nieliczna, że udanie się na wypoczynek przez dwie osoby destabilizowałoby pracę całej stacji. Do tego dochodzą niskie wynagrodzenia. Wielu pracowników dostaje ok. 2 tys. zł na rękę, mediana zaś wynosi 3,9 tys. zł brutto. W efekcie w dużych miastach rotacja kadr jest duża, gdyż wielu pracowników sanepidu jednocześnie szuka innej, lepiej płatnej pracy. Nie mam więc najmniejszych wątpliwości, że zarzuty, które postawili szefostwu inspekcji szeregowi pracownicy z Poznania, nie są efektem tylko personalnych zatargów.
Kluczowe pytanie, które się nasuwa: czy dało się coś z tym zrobić? Moim zdaniem recepta była prosta. Podzieliłem się nią nawet z pewnym bardzo ważnym politykiem, członkiem rządu, który kilka lat temu chciał ze mną porozmawiać o kłopotach w systemie ochrony zdrowia. Podałem rozwiązanie najprostsze z możliwych: przyznać dodatkowe 40 mln zł rocznie inspekcji farmaceutycznej, która jest równie zacofana jak sanitarna, oraz co najmniej drugie tyle (a najlepiej i trzecie) – sanepidowi. Z dobrym menedżerem na pokładzie udawałoby się rok po roku nadrabiać zapóźnienia. A koszt dla budżetu państwa w gruncie rzeczy byłby niewielki. Lepsza wydolność inspekcji to zresztą szansa na złapanie większej liczby przedsiębiorców łamiących przepisy, ergo – możliwość nałożenia większej liczby kar niż obecnie. Pół żartem, pół serio, mogłoby się okazać, że Skarb Państwa by na dofinansowaniu swoich niewydolnych organów zarobił. Polityk pokiwał głową, przyznał, że to rozwiązanie sensowne i proste w wykonaniu, po czym uścisnęliśmy sobie dłonie. Dalszy ciąg zdarzeń, rzecz jasna, przełomowy nie jest. Ani inspekcja farmaceutyczna, ani sanitarna nie otrzymały dodatkowych pieniędzy na wejście w XXI wiek.
SARS-CoV-2? E, tam
Wiadomo więc, że państwo nie przygotowało sanepidu do starcia z epidemią w ostatnich latach. Ale gdy już wiedzieliśmy, że wirus SARS-CoV-2 roznosi się po świecie, może dało się zastosować nadzwyczajne środki? Aby odpowiedzieć na to pytanie, przenieśmy się na chwilę w czasie i miejscu: mamy 2 lutego 2020 r. i jesteśmy w Senacie. Komisja zdrowia dopytywała wtedy państwowych urzędników o stan przygotowań do walki z wirusem. Odpowiadał głównie ówczesny szef sanepidu Jarosław Pinkas. Co powiedział? Ano, np. że w Polsce nie ma potrzeby zwoływać żadnych sztabów kryzysowych i wystarczy wdrożyć standardowe procedury, bo jesteśmy przygotowani. Zaznaczył, że ostrzeżenie wystosowane przez Światową Organizację Zdrowia nas nie dotyczy, bo to odezwa do państw, które mają kłopot z systemem ochrony zdrowia. A my przecież nie mamy. Dalej – uwaga, proszę zapiąć pasy – że SARS-CoV-2 to wirus znacznie łagodniejszy niż pierwszy SARS czy MERS i że w sumie nie różni się znacznie od grypy. Z tą tylko różnicą, że zdaniem Pinkasa grypa jest o wiele groźniejsza. Wtórował mu Waldemar Kraska, wiceminister zdrowia. Zaznaczył, że jesteśmy przygotowani, bo „nie jest to pierwsza infekcja wirusowa na taką skalę w naszym kraju”. A zatem polskich szpitali i sanepidowskich służb nie czeka nic zaskakującego.
Ktoś może uznać, że w lutym wypowiedzi Pinkasa i Kraski nie były szokujące. Pragnę zatem wyprowadzić z błędu – były. Senator, lekarz i profesor nauk medycznych Alicja Chybicka powiedziała wtedy panom wprost, że sytuacja nie jest tak świetna, jak ją postrzegają. Wyjaśniła, że SARS-CoV-2 ma się nijak do SARS i MERS – nie dlatego, że jest mniej groźny, lecz wręcz przeciwnie. Podkreśliła, że – przypominam, to było 2 lutego 2020 r. – że gdy pojawią się w Polsce zakażenia, to przyrosty będą lawinowe, a nie jesteśmy na to gotowi. Dalej Chybicka tłumaczyła: potrzebne respiratory, płucoserca, tlen, zmiany organizacyjne w szpitalach, w inspekcji itd. Na co Pinkas odpowiedział, że pozdrawia dzieci, którym Chybicka jako lekarz pomogła, i uspokaja, że są bezpieczne. A gdy nawet ktoś koronawirusa do naszego kraju przywlecze (nie mieliśmy wtedy jeszcze żadnego przypadku), to Polacy powinni dokładnie myć ręce. Z kolei Łukasz Szumowski, ówczesny minister zdrowia, stwierdził publicznie, że prof. Chybicka powinna się dokształcić w zakresie wirusologii.
Po co o tym piszę? To dowód na to, że nie podjęto nawet prób szybkiego usprawnienia funkcjonowania inspekcji sanitarnej. Kierownictwo Ministerstwa Zdrowia i sanepidu uważało w lutym i marcu, że to nie jest czas na szukanie nowych pracowników do powiatowych stacji czy doposażenie ich w sprzęt do pracy, lecz na tłumaczenie Polakom, w jaki sposób myć ręce.
Statystyki dla ciekawskich
Codziennie emocjonujemy się tym, ile jest nowych przypadków koronawirusa. W obecnych realiach służy to wyłącznie zaspokojeniu naszej ciekawości. A powinno być tak, że wyniki pozytywne pomagają sanepidowi śledzić kontakty zakażonych i kierować podejrzane osoby na kwarantannę. Tej funkcji – prowadzenia śledztw epidemiologicznych – sanepid już właściwie nie pełni. Gdy zachorował mój kolega, musiał sam się napraszać, by zostawić informacje o osobach, z którymi się spotkał. Do żadnej z nich sanepid się nie odezwał.
Inspekcja sanitarna skupia się teraz na gromadzeniu danych o przebiegu epidemii. Co – jak wielokrotnie wykazywaliśmy na łamach DGP – też idzie nie najlepiej. Dla jasności: to nie jest wina pracowników sanepidu. Przez ostatnie kilkadziesiąt lat po prostu nie uważano, że warto zadbać o wydolność inspekcji.
Choćbyśmy mieli najlepiej funkcjonującą administrację publiczną, oczywiście nie uniknęlibyśmy zabójczych konsekwencji COVID-19. Dotknięte koronawirusem są przecież także znacznie bardziej rozwinięte od Polski państwa. Ale jasne jest, że gdybyśmy byli lepiej przygotowani, to skutki byłyby mniej dotkliwe. Pandemia koronawirusa kiedyś się skończy, zaś z kiepsko zorganizowaną, niedofinansowaną instytucją, pełną ludzi sfrustrowanych warunkami pracy, zostaniemy na zawsze. A przynajmniej do kolejnej epidemii.
Kierownictwo Ministerstwa Zdrowia i sanepidu uważało w lutym i marcu, że to nie jest czas na szukanie nowych pracowników do powiatowych stacji czy doposażenie ich w sprzęt do pracy, lecz na tłumaczenie Polakom, w jaki sposób myć ręce