Władze Unii Europejskiej chcą przeznaczyć więcej pieniędzy na prace nad skutecznym remedium na SARS-CoV-2.
W kilku szpitalach leżą pacjenci z podejrzeniem SARS-CoV-2. Firmy wstrzymują delegacje i wysyłają zatrudnionych na telepracę, a szkoły zabraniają przychodzić na lekcje dzieciom, które były w Alpach.
To wszystko efekt doniesień z Włoch, gdzie do wczorajszego popołudnia wirus zabił sześć osób, a u ponad 200 go wykryto. Właśnie z tego kraju w ostatnich dniach wróciły dziesiątki tysięcy Polaków, którzy spędzali ferie zimowe na tamtejszych stokach.
Jedna ze szkół podstawowych na warszawskim Żoliborzu zakazała przychodzić uczniom, którzy dopiero co wrócilii z ferii we Włoszech. Podobnie postępują prywatne firmy w stosunku do swoich pracowników. „Ze względu na wykrycie ognisk koronawirusa we Włoszech prosimy wszystkie osoby, które przebywały ostatnio prywatnie lub służbowo w tych regionach, o pozostanie w domach przez najbliższe 14 dni i wykonywanie pracy zdalnie” – komunikat o takiej treści dostali pracow nicy kilku spółek (m.in. Huawei Polska i TLC), a także jedno duże wydawnictwo medialne. – Dodatkowo wstrzymano nam delegacje zagraniczne – usłyszeliśmy od jego pracowników.
Firma farmaceutyczna Olimp Labs poszła o krok dalej i do końca czerwca zawiesiła także swój udział we wszystkich targach i wydarzeniach odbywających się na terenie Europy i świata.
Zdaniem ekspertów grono firm, które będą ograniczać w ten sposób ryzyko, będzie szybko się powiększało. Szczególnie że polskie szpitale przyjęły na obserwację pierwsze osoby, które wróciły z Włoch. Jak się dowiedzieliśmy, w jednej z warszawskich placówek leży pacjent z objawami podobnymi jak przy zakażeniu SARS-Cov-2. Z kolei stołeczny szpital zakaźny wprowadził usługę komercyjnych testów – dla tych, którzy chcą dla własnego spokoju je wykonać, mimo braku jednoznacznych wskazań. Koszt to 500 zł. Pełna niepokoju jest branża turystyczna. Na razie klienci nie wycofują rezerwacji, ale biura obawiają się scenariusza, w którym przypadki SARS-CoV-2 zostaną wykryte również w Grecji, Tunezji, Hiszpanii czy Bułgarii.
18 marca w Brukseli przedstawiciele Komisji Europejskiej odpowiedzialni za politykę zdrowotną spotkają się ze swoimi kolegami m.in. z Japonii i Stanów Zjednoczonych, żeby wypracować nowy model dopuszczania leków i szczepionek na rynek. – Nie wiadomo, jak się będzie rozwijać epidemia, w razie czego musimy mieć szybki dostęp do preparatów, a to wymaga zmian – mówi jeden z urzędników KE, który będzie brał udział w spotkaniach.

Wiele przeszkód

Obecnie firmy i rządy skupiają się nad pracami w dwóch obszarach. Pierwszym są szybkie testy wykrywające chorobę; obecnie badanie takie wykonuje się w laboratoriach o podwyższonym rygorze. Drugi to nowe leki antywirusowe i szczepionki.
WHO – Światowa Organizacja Zdrowia, namawia do współpracy biznes i rządy i w tym celu w ubiegłym tygodniu zorganizowała Globalne Forum Badań i Innowacji w celu szybkiego przyspieszenia badań nad metodami walki z koronawirusem. – Wszyscy jesteśmy zainteresowani powstrzymaniem tej epidemii – mówił kilka dni temu Thomas Cueni, dyrektor generalny Międzynarodowej Federacji Producentów i Stowarzyszeń Farmaceutycznych (IFPMA).
I chociaż globalna mobilizacja w obliczu epidemii to dobra informacja, to wątpliwe, aby szczepionka pojawiła się szybko. Firma Sanofi, która ogłosiła, że wspólnie z amerykańskim Urzędem Zaawansowanych Badań Biomedycznych i Rozwoju (BARDA) zabiera się do opracowania szczepionki, deklaruje, że badania kliniczne na ludziach będzie mogła rozpocząć za półtora roku.
To, jak wiele jest przeszkód, pokazały losy innych preparatów, w tym szczepionki na MERS – kuzyna SARS-CoV-2 także wywołującego dolegliwości układu oddechowego. Opracowana przez amerykańską firmę Inovio Pharmaceuticals szczepionka wciąż nie wyszła z etapu kosztownych testów klinicznych. Byłoby szybciej, gdyby na preparat był rynek, tymczasem rocznie na całym świecie odnotowuje się raptem kilka przypadków MERS. Z góry więc wiadomo, że taka inwestycja nigdy się nie zwróci.
Podobnie było ze szczepionką na wirusa ebola, dopuszczoną do użytku przez europejskie władze pod koniec ub.r. Prace nad nią utknęły w martwym punkcie na ok. 10 lat, ponieważ nie było ani jednej firmy zainteresowanej komercjalizacją. Ostatecznie dzięki pomocy publicznej prace nad preparatem doprowadził do końca koncern Merck (BARDA wydała na ten cel 176 mln dol.). I chociaż SARS-CoV-2 w miesiąc wywołał więcej infekcji niż MERS od momentu odkrycia kilka lat temu, to nie wiadomo, czy wirus kiedykolwiek powróci – a w związku z tym, czy będzie popyt na szczepionkę.
Prace nad szczepionką prowadzi m.in. amerykański Narodowy Instytut Badań nad Alergią i Chorobami Zakaźnymi (NIAID). W odróżnieniu od „standardowych” preparatów ten nie zawiera osłabionej wersji wirusa. Naukowcy chcą sprowokować reakcję immunologiczną dzięki produkcji pojedynczych fragmentów SARS-CoV-2 przez komórki naszego ciała. Anthony Fauci, szef instytutu, ocenił kilka dni temu, że szczepionka mogłaby wejść w fazę testów już za kilka miesięcy.

Karnawał odwołany

Wiele wskazuje na to, że w Chinach epidemię SARS-CoV-2 udało się opanować. Spada liczba nowych zakażeń: w niedzielę w kraju odnotowano 398 przypadków, podczas gdy jeszcze dwa tygodnie temu było ich 1–2 tys. dziennie. W kilku prowincjach obniżono nawet stopień zagrożenia wirusem. Niemniej władze nie rezygnują na razie z wyjątkowych środków ostrożności. Miasto Wuhan oraz inne ośrodki w prowincji Hubei, gdzie zaczęła się epidemia, wciąż pozostają zamknięte.
Ale wirus wciąż rozprzestrzenia się po świecie. Przypadków infekcji poza Państwem Środka jest już ponad 2 tys., z czego prawie połowa w Korei Południowej. Trzecie miejsce niespodziewanie przypadło Włochom, gdzie odnotowano już ponad 230 przypadków, a także sześć zgonów. Większość skoncentrowana jest w kilku miejscowościach na południe od Mediolanu, które już zostały objęte kwarantanną.
Jako środek ostrożności władze zaleciły rezygnację ze zgromadzeń publicznych – z tego względu odwołany został wenecki karnawał. I chociaż Włosi przekonują, że z powodu wirusa na razie nie trzeba rezygnować z planów odwiedzin ich kraju, to Europejskie Centrum ds. Zapobiegania i Kontroli Chorób uznało w niedzielę wyjazdy do zagrożonych regionów włoskich za ryzykowne.
WHO od początku epidemii obawia się, że wirus dotrze w końcu do jakiegoś kraju ze słabym systemem opieki zdrowotnej. Z tego względu z niepokojem obserwują rozwój epidemii w Iranie (SARS-CoV-2 wykryto u ponad 60 osób; 12 zmarło), która rozniosła się już do sąsiednich krajów: wczoraj po jednym przypadku odnotowano w Iraku i Afganistanie u osób, które wróciły z Iranu.

rozmowa

Najlepsze rozwiązanie to zostać w domu

Dr n. med. Grażyna Cholewińska-Szymańska konsultant wojewódzki w dziedzinie chorób zakaźnych
Koronawirus pojawił się we Włoszech. Co to znaczy dla Polski?
Statystyki WHO pokazują, że od 14 lutego spada zapadalność na koronawirusa i liczba śmiertelnych wypadków w Chinach. Ale za to odnotowywany jest wzrost przypadków w innych azjatyckich krajach: Japonii, Korei, Singapurze. Nie ukrywam, że sytuacja we Włoszech jest zaskoczeniem. Tutaj jest 150 chorych. Wiadomo, że przypadków zawleczonych, czyli przywiezionych z Chin, było kilka. Czyli reszta to lokalne przypadki. Potwierdza się, że choroba rozprzestrzenia się bardzo szybko. Wszystko zaczęło się od mężczyzny, który przyszedł z objawami do szpitala w Mediolanie, te się potwierdziły, a on zakaził kilka osób w szpitalu i swoich bliskich. Czy to groźne? Odeślę do komunikatu ECDC, która po wydarzeniach we Włoszech zmieniła klasyfikację zagrożenia w Europie.
Czyli?
Do tej pory w Europie mówiło się o niskim ryzyku, teraz podróże do północnych Włoch zostały oznaczone jako ryzyko wysokie. To, że została zmieniona klasyfikacja, zmusiło włoskie władze i organy sanitarne do intensywnych działań. Są odwoływane imprezy zbiorowe, zamykane centra handlowe, szkoły czy ograniczone podróże.
To słuszne? Czy jednak trochę na wyrost?
Moim zdaniem słuszne. Bo tak naprawdę najskuteczniejszym odcięciem źródeł zarazy jest zamknięcie dróg transmisji. Więc zawrócenie pociągu z Austrii czy zakazy wychodzenia z domu wydają się być najlepszym rozwiązaniem. A to dlatego, że ludzie zakażają najbardziej (jak we wszystkich chorobach wirusowych) na kilka dni przed wystąpieniem objawów. Żeby to zatrzymać, trzeba by wymyślić jakąś szybką identyfikację osób, u których nie ma gorączki, a jest podejrzenie, że mogą być chore. Tym bardziej że w odróżnieniu od grypy akurat ten wirus wykluwa się długo. Nawet 14 dni.
Ludzie wracają z Włoch z nart. I chorują. Dziecko właśnie dostało kaszlu i kataru, a było tydzień temu we Włoszech. Co robić?
Czekać. Jeżeli będzie miało suchy kaszel i wysoką gorączkę, która nie będzie się obniżać, to należy udać się do lekarza rodzinnego. Jak będzie trzeba, to zostanie pobrany wymaz z gardła i nosa i przesłany do analizy. W przypadku uzasadnionych wskazań medycznych zostanie skierowany do szpitala. U nas w szpitalu są osoby na obserwacji, które wróciły z zagrożonych regionów. Póki co jednak nie mamy potwierdzonego przypadku [stan na poniedziałek, godz. 13 – red.]. Na razie nie da się inaczej działać niż leczyć objawowo i izolować.