Korzystając z okazji, że wielkimi krokami zbliżają się święta, chciałbym ostrzec was przed kupowaniem dzieciom zabawek, które: a) widzieliście w telewizji; b) one widziały w telewizji; c) szczekają, śpiewają, tańczą, mówią, czyli przejawiają jakiekolwiek formy samodzielnego życia. To po prostu wyrzucanie pieniędzy w błoto. A wierzcie mi – producenci tego całego mięciutkiego jak chmury, mieniącego się kolorami tęczy i przyjaźnie ćwierkającego szajsu nie spoczną, dopóki nie wyciągną z waszych kieszeni ostatniego grosza.
Wiem to wszystko, bo mam trójkę dzieci i co chwilę staję przed koniecznością kupienia im czegoś na urodziny, gwiazdkę, mikołaja albo wyłącznie dlatego, że któremuś wypadł ząb lub zrobiło pierwszą kupkę do nocnika. I przy takich okazjach udało mi się popełnić mnóstwo zakupowych błędów. Rok temu chciałem spełnić marzenie sześcioletniej córki i sprezentowałem jej stwora, którego nazwa przypomina dźwięki, jakie wydaje z siebie dziurawy tłumik: Furby. Miał mówić, upodabniać się charakterem do właściciela, a nawet okazywać emocje. Trzeba też było go karmić oraz głaskać. Kosztował tyle, co żywy słoń, ale kupiłem. Radości córki nie było końca, przy czym „nie było końca” oznaczało w tym wypadku równe dwie godziny. Stwór wylądował w szufladzie zaraz po tym, jak nauczył się słowa „tyłek”. Później jeszcze kilka razy udało mu się obudzić cały dom w środku nocy – gdy uznał, że jest głodny. Nie miałem pojęcia, że specjalnie na tę okoliczność zainstalowano mu najprawdziwszą strażacką syrenę alarmową.
Po tym doświadczeniu postanowiłem, że w tym roku na gwiazdkę najstarsza latorośl dostanie coś cichego i spokojnego – zwykłą lalkę. Ale obecnie nie ma w sklepach czegoś takiego jak „zwykła lalka”. Wszystkie chodzą, jedzą, gadają, mają partnerów albo partnerki, a żeby w ogóle były do czegoś przydatne, trzeba im zmieniać baterie co 15 minut. A nie, przepraszam, znaleźliśmy z żoną jedną „zwykłą lalkę”. Tak zwykłą, że ma piegi, nosi okulary, zupełnie przeciętne ciuchy i dzięki temu wszystkiemu – jak twierdzi producent – uczy dzieci tolerancyjności, empatii i normalności. Szkoda tylko, że jej cena jest zupełnie nienormalna – ponad 300 zł za trochę plastiku, gumy i sztucznych włosów. A to dopiero początek wydatków, bo razem z lalką wasza pociecha otrzymuje Kartę Klubowicza WeGirls, gwarantującą 10 proc. zniżki na zakup szerokiej gamy akcesoriów. W tym momencie pozostaje wam już tylko jedno – wręczyć jej swoją kartę kredytową. I nie zdziwcie się, gdy się okaże, że na wyciągu z niej odnajdziecie pozycje, takie jak łóżko za 150 zł czy sukienka za 160 zł. I nie są to ceny pełnowymiarowych rzeczy tylko miniatur, dzięki którym wasza córcia będzie miała zajęcie na mniej więcej 15 min. To doświadczenie sprawiło, że uwierzyłem w wyliczenia pewnej firmy badawczej, twierdzącej, że wychowanie jednego dziecka kosztuje pół miliona złotych. To naprawdę możliwe, bo połowę tej kwoty stanowi lalka WeGirls i zapewnienie jej wygodnego życia.
Pozostało
74%
treści
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Powiązane
Reklama