Mam po dziurki w nosie Facebooka. Po pierwsze, Marek Cukrowagóra wie o wszystkim, co robię, do tego stopnia, że gdy tylko wchodzę ze smartfonem do kibelka, wygodnie się rozsiadam i chcę sprawdzić, co u moich znajomych, to pierwszym, co ukazuje się moim oczom po odpaleniu aplikacji, jest reklama papieru toaletowego „Mola”. Po drugie, ostatnio moi znajomi podzielili się na trzy obozy – ludzi, którzy kochają PiS, ludzi, którzy nie kochają PiS, i ludzi, którzy kochają kotki i pieski.
Mam po dziurki w nosie Facebooka. Po pierwsze, Marek Cukrowagóra wie o wszystkim, co robię, do tego stopnia, że gdy tylko wchodzę ze smartfonem do kibelka, wygodnie się rozsiadam i chcę sprawdzić, co u moich znajomych, to pierwszym, co ukazuje się moim oczom po odpaleniu aplikacji, jest reklama papieru toaletowego „Mola”. Po drugie, ostatnio moi znajomi podzielili się na trzy obozy – ludzi, którzy kochają PiS, ludzi, którzy nie kochają PiS, i ludzi, którzy kochają kotki i pieski.
Aha, i jeszcze ludzi, którzy kochają biegać, robić przysiady i zajadać się jarmużem. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że grupy te nie przegapią żadnej okazji, by obrzucić się we wpisach tym, do usuwania resztek czego służy papier „Mola”. A najbardziej agresywni są miłośnicy kotków ipiesków.
Jest jeszcze trzecia rzecz, która nie podoba mi się w FB – fakt, że dla wielu ludzi staje się on podstawowym źródłem wiedzy. „Co polecacie na komary?”, „Gdzie kupię w niedzielę goudę?”, „Co to jest Grenlandia”, „Mamo, podasz mi papier?”. I tak w kółko. Niektórym nie chce się już nawet odpalić Google’a i wstukać hasła w wyszukiwarkę – uważają, że świat zaczyna się i kończy na Facebooku. A to nieprawda. Jest jeszcze Instagram. I choć konto na nim mam już dwa lata, to dopiero niedawno zacząłem nieco intensywniej z niego korzystać. Dlaczego? Bo wszystko, co można na nim znaleźć, to zdjęcia i króciutkie filmy. Jedne gorsze, drugie lepsze, a niektóre naprawdę świetne. Co jednak najważniejsze – wszystkie autorskie i tylko tych ludzi, których sam mam ochotę obserwować. Nie chcecie czytać o polityce? Nie ma problemu. Chcecie pooglądać fajne samochody – proszę bardzo. Interesują was piękne krajobrazy? Już się robi! Wolicie okrągłe Brazylijki? Oto one! A wszystko to, bo komuś chciało się wyciągnąć z kieszeni smartfona i cyknąć ciekawe zdjęcie. Podoba mi się to, więc sam zacząłem częściej pstrykać foty – głównie samochodom, którymi jeżdżę. I dzieciom, które ciągle plączą się pod nogami, w związku z czym trudno jest mi zrobić fotę autu tak, żeby akurat nie było ich na niej widać.
Instagram jest naprawdę spoko. Z jednym wyjątkiem – instastory, czyli 24-godzinnych relacji, zamieszczanych najczęściej w postaci filmików. Niektórzy nie potrafią zjeść kanapki z pasztetową i tego nie uwiecznić. Mlecz, który wyrósł w skrzynce na ich balkonie, jest wystarczającym powodem, żeby podzielić się tą radosną nowiną ze światem przy pomocy dwunastu filmików. I jeszcze te rozmazane, dwusekundowe, nic niemówiące ujęcia sojowej latte, drzew w parku albo miasta w środku nocy kręcone jakimś Boomerangiem.
„O, ta herbata z cytryną wygląda tak ładnie, że muszę ją pokazać na Insta i powiedzieć o niej parę słów”. „Patrzcie, zaczynam lunch. Mamy tu jarmuż, makaron ryżowy i kotlety z cieciorki. Mniaaaaaaam!”. Żeby nie było, że generalizuję – niektóre relacje są fajne. Z przyjemnością oglądam np. te o podróżach czy samochodach. Bo z nich czegoś pożytecznego się dowiaduję – np. gdzie warto udać się na wakacje albo czym się przejechać. Nie zmienia to faktu, że wiele osób odczuwa dziwną potrzebę dzielenia się swoim prywatnym życiem z całym światem. I niestety, czasami przybiera to żałosną, niestrawną formę filmików, na domiar złego tak fatalnych pod względem jakości, jakby kręcone były żelazkiem.
/>
A przecież można pokazać światu, że się wam powodzi i jesteście bardzo zadowoleni z życia zupełnie inaczej. Z klasą, na poziomie, ale jednocześnie z przytupem. Jak? Wystarczy, że kupicie sobie jakieś auto, w którym będzie was bardzo dobrze widać. Na przykład Porsche 718 Boxstera GTS albo 911 4 GTS cabriolet. Zacznijmy od tego pierwszego.
Możecie być pewni, że zanim ludzie zobaczą was w Boxsterze, to najpierw was usłyszą. Możliwe nawet, że będziecie wtedy jeszcze w innym województwie, bo sportowy wydech tego auta jest tak donośny, że potrafi rozpędzić chmury. Co prawda 2,5-litrowy silnik GTS-a ma tylko cztery cylindry, ale Niemcy zadbali o to, by nie stracił wyjątkowego charakteru – bardzo chętnie kręci się do ponad 7 tys. obrotów, a każdy z 365 koni ma ADHD. Pierwsza setka pojawia się na liczniku po 4,3 sekundy, a maksymalna prędkość wynosi 290 km/h.
/>
To jednak tylko liczby, które może dają jakieś pojęcie o tym, jak szybki jest Boxster GTS, ale kompletnie nie obrazują tego, jak jeździ. A robi to obłędnie. Silnik umieszczono tuż za waszymi plecami, a raczej pośladkami, dzięki czemu auto ma idealny rozkład masy i niski środek ciężkości. W praktyce oznacza to tyle, że prowadzi się jak gokart – jest stabilne, zwarte i przewidywalne. Kierunek jazdy zmienia szybko jak ważka, trzyma się drogi jak kleszcz, a wyprowadzony z równowagi zamiata ogonem jak szczeniaczek labradora. Tyle że o ile nad psim ogonem nie jesteście w stanie zapanować, o tyle Boxstera w poślizgu można prowadzić samymi myślami. Samochód podpowiada wam, co macie robić, a resztę załatwia wasza intuicja. I jeśli jej zaufacie, nie zdejmiecie nogi z gazu, tylko wdepniecie ją jeszcze głębiej, to dym z opon i łunę endorfin, jakie wydzielił wasz organizm, widać będzie z kosmosu.
Przyznaję, że kiedyś kompletnie nie rozumiałem tego auta – było dla mnie za małe, za twarde, za głośne, zbyt prowokujące, niepraktyczne, nieco wulgarne. Dziś za to wszystko je uwielbiam. Porsche 718 Boxster GTS jest w świecie samochodów tym, czym Corvous Racer 540 w świecie Boeingów, Airbusów i Embraerów. I bardzo dobrze, że ma tylko dwa miejsca – z czystym sumieniem mogłem odmówić dzieciom zabrania ich na pokład, pojechać w jakieś ładne miejsce i zrobić zdjęcia wyłącznie autu. I wszystko byłoby fajnie, gdyby było fotogeniczne. Niestety nie jest. O ile linia boczna i przód nie budzą kontrowersji, to tył jest zgrabny jak zad małego nosorożca. Nie podobają mi się ani ciemne lampy, ani żałośnie prezentujący się malutki spojler.
/>
Dla odmiany model 911 4 GTS cabriolet, do którego przesiadałem się prosto z 718, wygląda obłędnie z każdej strony. I jest jeszcze szybszy – 450 koni, 306 km/h i tylko 3,7 sekundy do setki. Można chcieć czegoś więcej? Tak. Poprzednie 911 GTS było wolnossące i dzięki temu wyjątkowe. Nowe ma turbosprężarkę i jego czar prysnął. Gdy się nim przejechałem, poczułem się trochę jak mały chłopiec, który odkrył, że tata nie wyciąga monety zza jego ucha, tylko ukrywa ją w rękawie. Rozczarowany. Nie zmienia to faktu, że nowy GTS jeździ świetnie, a dla większości klientów Porsche obecność turbosprężarki nie będzie miała kompletnie żadnego znaczenia. Być może uznają to nawet za zaletę. A najpewniej nawet nie będą wiedzieli, o co chodzi. Bo tak naprawdę 911 cabrio kupuje się po to, żeby robić jej zdjęcia, filmiki i wrzucać je na Insta, pokazując tym samym światu, jak bardzo zadowoleni z życia jesteśmy. Boxster jest dużo brzydszy, więc jego fotki nie wyjdą tak dobrze. A w rzeczywistości nawet nie będziecie mieli czasu ich zrobić. Nawet nie przyjdzie wam to do głowy. Bo o ile w przypadku 911 cabrio chodzi głównie o pokazywanie ludziom, jak przyjemne życie się prowadzi, o tyle w przypadku Boxstera chodzi o czerpanie przyjemności z życia. Po prostu można mieć porsche albo jeździć porsche. I ja wybieram tę drugą opcję.
Reklama
Reklama