W końcu nasze partie na serio pomyślą o parytetach! A zmusi je do tego... Komisja Europejska. Brzmi nieprawdopodobnie? A jednak. Jeśli Viviane Reding, unijna komisarz ds. sprawiedliwości, praw podstawowych i obywatelstwa, przeforsuje swój plan, to od 2015 roku 20 proc. w zarządach spółek, w których państwo ma jakieś udziały, będą musiały stanowić reprezentantki płci pięknej.
Przed naszymi rządzącymi trudne zadanie – trzeba będzie nie tylko znaleźć w miarę ogarniętego „swojego”, który przynajmniej szkód w takiej spółce nie narobi, ale w dodatku ten swój będzie musiał być kobietą! Jak do tej pory partie nie miały większych problemów z wsadzaniem na intratne stanowiska krewnych i znajomych. Teraz jednak mogą stanąć przed nie lada wyzwaniem. Ostatnie medialne doniesienia pokazują bowiem, że na państwowych synekurach zdecydowana większość to koledzy, a nie koleżanki. Największym babińcem, jak donosi „Gazeta Wyborcza”, jest Mazowiecka Jednostka Wdrażania Programów Unijnych z żonami działaczy PO. To jednak administracja państwowa. Ale już w spółkach, w tym w osławionym Elewarze, rządzi płeć brzydka. PSL, PO, a także opozycja (na wszelki wypadek) będzie musiała wydobyć z partyjnych głębin panie, którym można by zaufać na tak kluczowych stanowiskach.
Jeśli partie będą miały problem i nie wyrobią się z parytetami – mam dla nich pomysł. Zresztą z pewnością zaprawieni w bojach działacze też na niego wpadną, w końcu jesteśmy kreatywnym narodem. Niech zaczną prywatyzować! Mniej spółek, mniej kłopotów.
A teraz na serio. Szkoda, że zamiast promowaniem kolegów albo kobiet nikt nie zajmuje się promowaniem... fachowców. To byłby najlepszy scenariusz dla setek wykształconych, zdolnych i wartościowych kobiet. Spora część z nich i tak uważa, że parytety to takie dopieszczanie na siłę. I woli osiągnąć zawodowe spełnienie bez tej wątpliwej pomocy.